Wiedzieć, kiedy zejść ze sceny trzeba, tu się nic nie zmieniło i nie zmieni, bo godność warto mieć, a rozmieniania na drobne nikt nie lubi. Tylko kto powiedział, że trzeba schodzić już, bo przekroczyło się magiczną barierę 40 plus i PESEL przypomina, że wskazówki zegara cały czas obracają się w tę samą stronę.
Chronić jak rzadki okaz
Komu ciepłe kapcie i gorąca herbata, niech to bierze, ale jeśli człowiek czuje się młody, to niech walczy. I wygrywa, jak może. Tacy sportowcy mogą być lepszymi bohaterami wyobraźni dla kibiców niż nowe, młode gwiazdy. Stary wiarus niejedno już widział, z wieloma walczył, ma co opowiadać. Może jeszcze pamiętać sportowców z epoki słusznie minionej, oficjalnych amatorów, na etatach w kopalniach, za którymi noszono torby strzykawek. Przeżył rewolucje w sprzęcie, w technice skoków, rzutów, technice jazdy.
Pamięta czasy, kiedy nie zarabiało się fortun w wieku 20 lat, a sława nie staniała tak bardzo, jak w czasach mediów społecznościowych, kiedy ważne jest to, co gwiazda jadła na śniadanie, a nie jak ciężko trenowała. Doświadczony (często i przez życie) sportowiec może coś ciekawego opowiedzieć, powspominać, za metą się popłakać, bo przezwyciężył trudności i po raz kolejny poświęcił spokój, rodzinę, wakacje w dobrym hotelu. Co miał zrobić głupiego w trakcie kariery, to już raczej zrobił.
Jeśli startuje, to znaczy, że naprawdę mu się chce. Takiego sportowca trzeba chronić jak rzadki okaz, żeby mu się chciało chcieć i żeby mógł. Bo skoro ktoś jest lepszy, chociaż starszy, to dlaczego ma ustępować miejsca młodym tylko pod hasłem zmiany pokoleniowej?
A że coraz więcej doświadczonych sportowców jeszcze może, to i lepiej. Dawniej zawodnik, który przekroczył barierę 30 lat, powoli szykował się do końca kariery. Dziś nie musi, bo medycyna sportowa i igrzyska w Soczi udowodniły, że weterani trzymają się mocno i to wcale nie tylko w konkurencjach, w których liczy się doświadczenie, a wysiłek jest ograniczony, jak w saneczkach czy curlingu.