Kochał pan kiedyś dwie kobiety naraz?
Bogdan Wojciszke, specjalista w zakresie psychologii osobowości:
Aktualizacja: 22.03.2014 00:00 Publikacja: 22.03.2014 00:01
Foto: Corbis
Kochał pan kiedyś dwie kobiety naraz?
Bogdan Wojciszke, specjalista w zakresie psychologii osobowości:
Z pewnością w przedszkolu...
U dorosłych to się nie zdarza? Badaczka poliamorii Deborah Anapol twierdzi, że to wręcz naturalne, że jeśli tylko pozwolimy „płynąć miłości wolno", obejmie ona często więcej niż jedną osobę...
... a może i tuzin, bo nawet z tylu partnerów może się składać tak zwany „poliamoryczny układ". Wszystkie zaangażowane weń osoby: małżeństwa, pary czy single, wiedzą o sobie nawzajem i według definicji akceptują intymny charakter swych relacji. Seks jest tam hetero, homo i biseksualny: wolny wybór!
Jasne. „Nigdy nie mam wrażenia, że za płotem trawa jest bardziej zielona. Już tam byłem": to z poradnika „Puszczalscy z zasadami" pań Easton i Hardy. „Dziewczyna kochanka mojej żony" brzmi dumnie, ale to chyba skrajna rzadkość...
Nie taka skrajna. Wiarygodne badania profesora Izdebskiego wykazały, że po 8 procent Polaków obojga płci deklaruje, że mają dwóch partnerów na stałe. A to zdumiewająco dużo! Co więcej, około 5 procent kobiet i 25 procent mężczyzn przyznaje, że chciałoby tak mieć. A zatem kobiety żyją tak częściej, a mężczyźni o wiele rzadziej, niżby chcieli. Dość podobnie wygląda sytuacja w innych krajach. Na 56 badanych ok. 30 procent mężczyzn i w porywach do 5 procent kobiet marzy o kilku towarzyszach życia naraz.
To mogą być fantazje podróżników palcem po mapie. A istniejące równoległe związki to może tylko pospolita zdrada, a nie akceptowana przez wszystkich sytuacja?
Nie sądzę. Jeśli mowa o trwałym związku, jest on raczej nie do ukrycia, może z wyjątkiem marynarzy zawijających do różnych portów. I z całą pewnością musi chodzić w nim o coś jeszcze innego niż tylko seks. Sami praktycy poliamorii deklarują, że łączy ich nie tylko przyjaźń, ale nawet miłość...
„Jakby miłość" chyba. A łączy? Przecież gdy się zakocham w Tomaszu, marna szansa, że zawieszę oko na Ryszardzie. Miłość to pewna wyłączność...
To zależy, jak ją przeżywamy. Ale owszem, tu jest problem. Psychologia uczy, że kluczową cechą namiętności jest rzeczywiście wyłączność. Szczególnie w fazie zakochania. Chcemy tego człowieka i żadnego innego. Namiętność jest przy tym czymś zgoła odmiennym od seksu.
Odmiennym?
Zdecydowanie. Z potrzebą seksualną to jest tak, że „jak nie da mi Stefania, to da mi Krystyna". A z namiętnością to tak, jak pisał Boy: „dostał takiej dziwnej manii, że chciał tylko od Stefanii". Namiętność jest skierowana ku konkretnej osobie, a z badań psychologicznych wynika, że istnieje dodatkowo wiele mechanizmów, które to uczucie podtrzymują.
Jakie to mechanizmy?
Badano na przykład studentów pierwszego roku zakochujących się, jak wiadomo, wyjątkowo często. Pod pozorem badań marketingowych proszono ich o ocenę różnych reklam. I co się okazało? Mężczyznom zakochanym modelki z tych reklam o wiele rzadziej wydawały się atrakcyjne niż pozostałym. W oczach zakochanych spada bowiem atrakcyjność innych osób.
To potwierdza warunek wyłączności sine qua non?
Owszem, dlatego trudno sobie wyobrazić równoczesne pałanie namiętnością do dwóch czy więcej osób. Może przez tydzień wakacji czy dwa, ale na dłuższą metę? Inna sprawa, że miłość zgodna z modelem namiętnym i romantycznym, według deklaracji badanych Polaków, zdarza się nam tylko jeden raz. Zakochujemy się raz w życiu i jesteśmy w tym bliźniaczo podobni do członków innych narodów.
Pan chyba żartuje! To jak rozpoczynają się wszelkie kolejne związki?
Im dalej w czas, tym mniej jesteśmy skłonni do takich uniesień: namiętnych, romantycznych. Ale szczęśliwie nie jest to jedyna postać tego uczucia. Każdy związek wcześniej czy później wchodzi w fazę innego rodzaju. Myślę o miłości przyjacielskiej: opartej na świadczeniu sobie usług, wzajemnej pomocy i wspieraniu się. Ale i z tym wiąże się pewien inny, niezbędny składnik związku: zaangażowanie, czyli zobowiązanie. Oznacza to, że stawiamy dobro związku ponad wszystko inne, poświęcając czasem własny interes dla korzyści partnera na zasadzie „przeprowadzę się z żoną do Pcimia, bo robi tam wielką karierę". Choć zwykle działa to odwrotnie...
Jak się zaangażować w polizwiązku? Czyje interesy miałyby brać górę?
Trudno sobie to w ogóle wyobrazić. Potrzebne są jakieś własne zasady. Gdy żyją ze sobą pary, mogą tworzyć związki główne i związki poboczne. Interes związku głównego przeważa wtedy nad tym drugim. W wypadku singli z pewnością istnieją jakieś ciała główne i satelity polizwiązków. Nie bez przyczyny mówi się o nich często „układy planetarne". Kwestie zależności czy interesów muszą być tam prawdziwym siedliskiem problemów. Dlatego często nie trwają one długo: ledwie kilka miesięcy, a każdy kolejny partner pojawia się i znika...
„Najpewniejszą rzeczą w poliamorii jest ciągła zmiana", deklaruje online znana amorystka. Ale bardziej uderza wypowiedź innej: „Nie przeszkadzał mi fakt, że mój mąż z nią sypia. Zabolało, gdy zobaczyłam, jak trzyma ją za rękę i zagląda w oczy". A miało być bez mieszczańskiej, samolubnej zazdrości...
Samolubnej? Przecież to właśnie poliamoria jest formą egoizmu, chęci zaspokajania potrzeb bardziej swoiich niż kogoś innego. Bardzo trudno sobie przecież wyobrazić sytuację, w której wszystkie zaangażowane w taki układ osoby do końca go akceptują. Szczególnie w wypadku par. Zwykle jedna strona chce tego bardziej niż druga, która jest poniekąd przymuszana do akceptacji takich zachowań. A jest to bardzo niekomfortowe i sieje zwątpienie. Choć oczywiście zdarzają się jakieś rzadkie wypadki, gdy poziom owej akceptacji jest jednakowy. Widzi pani, z literatury jasno wynika, że poliamoryczna sieć to forma zwykłego rozpasania i seksualnej rozwiązłości. Opisuje to delikatny termin...
„Fantazje starego libertyna"?
„Otwarta orientacja socjoseksualna". Brzmi bardzo uczenie, ale chodzi o tolerancję i akceptację seksu poza związkiem, bez żadnych zobowiązań. Przy czym, jak wspomniałem, przeważnie jest tak, że poziom chęci zaangażowanych bywa niejednakowy. Cóż... Krótko mówiąc, mężczyźni chcą wolnego seksu częściej niż kobiety, dlatego niektóre partnerki mogą akceptować to tylko pozornie, w rzeczywistości są poddane presji i stawiane pod ścianą.
Czy nie idealizuje pan zbytnio kobiet? Nie wszystkie dadzą się rozstawiać po kątach i dla części z nich taki „związek" to doskonała okazja, by kochać się z wieloma mężczyznami bez posądzenia o upadłość. Pamięta pan, z jakim wdziękiem robiła to Kalina Jędrusik?
Na pewno z akceptacją męża, Stanisława Dygata.
Każdy z kochanków przechodził z nim „rozmowę kwalifikacyjną", a odrzuceni nigdy nie stawali u łoża małżonki...
Ale ja wcale nie powiedziałem, że jest jakaś różnica między rozwiązłością u kobiet i u mężczyzn. Uważam wręcz, że nie ma żadnej. Proszę wybaczyć, ale z kimś ci mężczyźni musieli to, do licha, robić! Przecież nie z innymi mężczyznami. Kobiety ze względu na zjawisko prostytucji robiły to po prostu trochę rzadziej i bardziej dyskretnie. Mężczyźni ostentacyjnie.
A jednak część amorystek mówi o byciu „wmanewrowaną" przez męża w taki poliukład, który jednak w końcu im się spodobał...
Tego do końca nie wiemy. Często „wmanewrowana" strona godzi się, robiąc dobrą minę do złej gry, by nie tracić partnera, nie rozbijać rodziny, nie przewracać życia dzieci do góry nogami, przeczekać „aż przejdzie" i tak dalej.
Może to druga strona medalu emancypacyjnego? Trzeba udawać chojraczkę, a nawet dokooptować sobie kochanka, byle nie postawić się w roli cierpiętnicy i zdradzanej ofiary.
Tak, to może być kwestia „honoru".
Monogamia to zawłaszczanie partnera. Ogranicza go i odbiera wolność. Może przyzwolenie na rozkosze z innym to właśnie altruizm i wyraz miłości? Czy wie pan, jak definiują wierność autorki wspomnianego poradnika?
Szczęśliwie nie.
„Wierność ma niewiele wspólnego z tym, z kim się sypia. Wierność polega na tym, że szanuje się związki partnera z jego przyjaciółmi i kochankami i dba o ich dobre samopoczucie jak o własne".
Jeśli tak, to dlaczego aż ?92 procent z nas ma typowe, monogamiczne preferencje, ?a poliamoryzm pozostaje zjawiskiem nietypowym? Jak widać, inaczej pojmujemy wierność i nie zwykliśmy nazywać jej egoizmem.
Ale po co w ogóle ta wierność? Życie jest takie krótkie...
Niestety. Uzasadnia to biologia, bo nawet jeśli nie chcemy tego przyznać, jesteśmy poniekąd zwierzętami i w znakomitej większości należymy do trzech procent znanych w przyrodzie gatunków monogamicznych. Wymóg wierności jest biologicznym przystosowaniem, by móc wychować nieprawdopodobnie długo niesamodzielne ludzkie dziecko. Proszę zauważyć, że szał namiętności przeżywany jest przez mieszkańców całego świata tak samo, ?bez względu na kulturę. To także mechanizm biologiczny wykształcony po to, by utrzymać monogamię związku, choćby przez ?kilka lat.
Po to też dano nam zazdrość, obcą „układom planetarnym"?
To inny mechanizm. Badania psychologiczne mówią, że zazdrość jest wynikiem niskiego poczucia wartości jako partnera. Pojawia się, gdy myślę, że jestem niewystarczająco atrakcyjny dla partnerki i ona mnie może opuścić.
I to wszystko? Myślałam raczej, że zazdrość odchodzi wraz z namiętnością...
Nie. To, jak powiedziałem, problem naszej samooceny jako partnera w związku. Staję się zazdrosny, gdy podejrzewam, że mogę zostać na lodzie. Dlatego uważam, że u poliamorystów stopień zazdrości musi być paradoksalnie o wiele wyższy niż w związkach monogamicznych. Tam nie kończy się bowiem na podejrzeniach, że ów alternatywny kochanek może się pojawić. On już tam jest, co oznacza, że ja już jej nie wystarczam.
Ale jeśli nie odczuwam nawet śladu zazdrości o partnera, to czy na pewno wciąż mi na nim zależy?
Tu istnieje pewna ambiwalencja. Zazdrość nie jest wskaźnikiem miłości, ale miłość oznacza, że zależy mi, aby ów wybrany ze mną był. W związku poliamorycznym wydaje się to wręcz kwadraturą koła! Tym bardziej że, o ile w relacji dwojga ludzi partner nie zawsze daje nam powody do zazdrości, o tyle w sieć wieloosobową są one wpisane z definicji. Zagrożenie zdradą nie jest tu podejrzeniem, jest faktem.
Czy w takim razie układ polikochliwy naprawdę można nazwać związkiem?
Zależy, jak go rozumieć. Istnieją bowiem dwa rodzaje związków: wspólnotowy i kontraktowy. W tym pierwszym nie ma podziałów na moje i twoje ani rozróżnienia na ty i ja – jesteśmy jednością. Do takiej formy związku jesteśmy przyzwyczajeni. Ale to się zmienia. Współcześnie coraz więcej małżeństw ma w sobie element kontraktu: ja ci coś daję, a ty odwzajemniasz się czymś równie wartościowym. Pojawiają różne intercyzy, a związek traktujemy jak biznes czy konsumpcję. W takich relacjach używam cię jak samochodu, a gdy się zepsujesz...
...wymieniam na lepszy model?
Właśnie. To podejście jest poniekąd efektem konsumpcjonizmu, ale też pewnej wolności społecznej. Także emancypacji kobiet: nie tylko potrafią sobie życiowo poradzić bez mężczyzn, ale są od nich bardziej wykształcone. I co się dzieje? Oto powstała grupa mężczyzn na bardzo niskich szczeblach drabiny społecznej, których żadna kobieta nie chce. Z drugiej zaś strony istnieje grupa wysoko postawionych kobiet, też wypadających poza matrymonialny rynek, bo żaden facet nie jest dla nich wystarczająco dobry. To właśnie przyczynia się do rozluźnienia wspólnotowego modelu związku i powstania różnych innych, dziwnych form wspólnego życia. Obok tego rośnie tempo rozwodów. W tej chwili w Polsce rozpada się co trzecie małżeństwo.
Kontrakt łatwiej rozwiązać?
Owszem, tym bardziej że żyjemy w czasach niespotykanej wolności społecznej. Swoboda indywidualnego wyboru jest w tej chwili ogromna. A poliamoria jest właśnie konsekwencją poszerzania się obszaru wolności osobistej, choć jako zjawisko nie jest niczym nowym. Nowe jest to, że o niej głośno rozmawiamy.
Kto się wikła w polikochliwy układ?
Ludzie potrzebujący stymulacji lub znudzeni. Osobom skłonnym do poliamorii bardziej zależy na ciągłej ekscytacji, utrzymaniu erotycznego pobudzenia i życia uczuciowego niż na trwałości związku. Co więcej, taka sieć relacji tworzy może wiele problemów, ale nudę rozprasza radykalnie. A nuda jest poważnym zagrożeniem każdego związku. W końcu trudno się kimś nie znudzić, będąc z nim na przykład przez 30 lat! Wtedy, „otwierając" małżeństwo na starość, czynimy starania, by przetrwało życie uczuciowe.
Uczucia par przetrwają życie w czworokącie?
Nie wiem, czy wzajemne uczucia, ale życie uczuciowe na pewno. Tyle że Polakom poliamoryzm nie grozi z zupełnie innego powodu: otóż jesteśmy krajem zabieganych biedaków i dla kilkorga partnerów ani doby, ani środków nie starczy. Do takich zachowań skłonna była i jest raczej klasa próżniacza i ci, co nie chodzą w kieracie. W krajach zachodnich spora część ludzi staje się zamożna drogą dziedziczenia, co u nas nie jest możliwe. Między innymi dlatego nie widzę przyszłości przed polską poliamorią.
Nie będzie „rodzin" z partnerami A, B, C, D i E?
Rodzina zmienia się od dawna. Ostatnio pojawiła się patchworkowa. Ale monogamiczny związek kobiety i mężczyzny z gromadką dzieci wcale nie jest z historycznego punktu widzenia „tradycyjną" formą ludzkich związków.
A co nią jest?
Monogamia seryjna. Proszę nie zapominać, że jeszcze sto lat temu ludzie żyli o połowę krócej i jedno z małżonków umierało często po kilkunastu latach. Drugie zawierało wtedy inny związek. Dopiero antybiotyki radykalnie zmieniły sytuację, ale stało się to dopiero w międzywojniu.
Wymuszona wdowieństwem monogamia seryjna to jednak nie poliamoria...
Mówię tylko, że nie ma sensu rwać włosów z głowy nad zmianami w modelu rodziny, bo to proces stały. Od rodzin wielopokoleniowych żyjących pod wspólnym dachem przeszliśmy do obecnych, gdzie małżeństwa mieszkają oddzielnie. Niegdyś mąż był jedynym żywicielem rodziny, a żona żyła przy mężu, teraz oboje pracują zawodowo. I tak dalej. To jak płakanie nad rozlanym mlekiem, co nie znaczy, że nie warto się temu przyglądać...
A co będzie, gdy z polizwiązku urodzi się dziecko? Pomińmy „zgaduj-zgadula", kto jest ojcem, ale jak rozłożyć odpowiedzialność za jego wychowanie?
Widzi pani, im dłużej rozmawiamy, tym mocniej jestem przekonany, że są o wiele łatwiejsze sposoby życia niż poliamoria. Tego typu związki wymagają stworzenia na własny użytek zupełnie nowych definicji miłości, odpowiedzialności, lojalności i innych takich. Bo w tych istniejących one się prostu się nie mieszczą...
Bogdan Wojciszke jest wykładowcą psychologii, specjalistą w zakresie psychologii osobowości ?i psychologii społecznej, badaczem dynamiki bliskich związków międzyludzkich. Członek PAN, były redaktor naczelny „Przeglądu Psychologicznego". Ostatnio opublikował „Psychologię społeczną"
© Licencja na publikację
© ℗ Wszystkie prawa zastrzeżone
Źródło: Plus Minus
Kochał pan kiedyś dwie kobiety naraz?
Bogdan Wojciszke, specjalista w zakresie psychologii osobowości:
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej” Grażyny Bastek jest publikacją unikatową. Daje wiedzę i poczucie, że warto ją zgłębiać.
Dzięki „The Great Circle” słynny archeolog dostał nowe życie.
W debiucie reżyserskim Malcolma Washingtona, syna aktora Denzela, stare pianino jest jak kapsuła czasu.
Jeszcze zima się dobrze nie zaczęła, a w Szczecinie już druga „Odwilż”.
Bank wspiera rozwój pasji, dlatego miał już w swojej ofercie konto gamingowe, atrakcyjne wizerunki kart płatniczych oraz skórek w aplikacji nawiązujących do gier. Teraz, chcąc dotrzeć do młodych, stworzył w ramach trybu kreatywnego swoją mapę symulacyjną w Fortnite, łącząc innowacyjną rozgrywkę z edukacją finansową i udostępniając graczom możliwość stworzenia w wirtualnym świecie własnego banku.
Cenię historie grozy z morałem, a filmowy horror „Substancja” właśnie taki jest, i nie szkodzi, że przesłanie jest dość oczywiste.
Rafał Trzaskowski zachwycił swoich sympatyków rozmową po francusku z Emmanuelem Macronem. Jednak w kontekście kampanii, która miała odczarować jego elitarny wizerunek, pojawia się pytanie, czy to nie oddala go od przeciętnego wyborcy.
Złoty w czwartek notował nieznaczne zmiany wobec euro i dolara. Większy ruch było widać w przypadku franka szwajcarskiego.
Czwartek na rynku walutowym będzie upływał pod znakiem decyzji banków centralnych. Jak zareaguje na nie złoty?
Olefiny Daniela Obajtka, dwie wieże w Ostrołęce, przekop Mierzei Wiślanej, lotnisko w Radomiu. Wszyscy już wiedzą, że miliardy wydane na te inwestycje to pieniądze wyrzucone w błoto. A kiedy dowiemy się, kto poniesie za to odpowiedzialność?
Czy prawo do wypowiedzi jest współcześnie nadużywane, czy skuteczniej tłumione?
Z naszą demokracją jest trochę jak z reprezentacją w piłkę nożną – ciągle w defensywie, a my powtarzamy: „nic się nie stało”.
Trudno uniknąć wrażenia, że kwalifikacja prawna zdarzeń z udziałem funkcjonariuszy policji może zależeć od tego, czy występują oni po stronie potencjalnych sprawców, czy też pokrzywdzonych feralnym postrzeleniem.
Niektóre pomysły na usprawnienie sądownictwa mogą prowadzić do kuriozalnych wręcz skutków.
Masz aktywną subskrypcję?
Zaloguj się lub wypróbuj za darmo
wydanie testowe.
nie masz konta w serwisie? Dołącz do nas