Wchodził do mieszkania, siadał na wannie i mówił: „Nie da się zrobić. Może jutro". Przychodził pojutrze, ale za to z butelką. Robota wymagała przerw. I nie zawsze kończyła się sukcesem. Niejeden hydraulik znikał na zawsze i zostawiał niedokończone dzieło pośrodku łazienki.
Powspominaliśmy tamte czasy i lżej się zrobiło, gdy pomyśleliśmy, że dziś mamy zupełnie inne pokolenie hydraulików. I rzeczywiście. Przyszli punktualnie. Najpierw było dyskretne pukanie, a potem weszło trzech eleganckich mężczyzn. – Pani to jest ta od 4 czerwca? Bardzo miło poznać...
Postukali w ściany, rozłożyli ochronne maty i zabrali się do roboty. Z pełnym zaufaniem opuściłam mieszkanie, umawiając się na godzinę zakończenia prac.
Kiedy wróciłam, wyglądało jak po wybuchu. Unoszący się wszędzie tynkowy pył i powarkujące wiertarki. Centrum prac znajdowało się w toalecie.
– Problem w tym – powiedział szef ekipy – że natknęliśmy się na niespodziewany bieg rur. Stąd opóźnienie, za które serdecznie przepraszamy.