Zgoda, chociaż przerabianie powstańców na nowych Jacksonów ma też chyba swoje nie najlepsze strony, ale o tym za chwilę. „To jak, poszlibyście dziś do Powstania?" – zapytała młoda przewodniczka grupę gimnazjalistów kończących zwiedzanie muzeum. Entuzjazm patriotyczny porwał serca i wszystkie te 14-latki jak jeden mąż, a nawet żona, odpowiedzieli: „Taaak!". Przewodniczka trochę im zresztą ułatwiła wybór i naprowadziła na właściwe tory, przywołując agresję Rosji wobec Ukrainy jako przykład, że nie znamy dnia ani godziny. Tego ma uczyć młodych ludzi wizyta w muzeum? Po przejściu całej ekspozycji pokazującej heroiczną walkę okupioną tysiącami ofiar, śmiercią miasta, zniszczeniami, wywózkami?
Trudno oceniać każdego przewodnika. Każdy ma swoje podejście, każdy stosuje trochę aktorstwa, każdy chce dotrzeć do gimnazjalistów. Jeżeli założymy, że pytanie: „Czy poszedłbym do Powstania?" jest czysto hipotetyczne, to musimy przyjąć taki punkt widzenia, że nic nam się już nigdy nie stanie. To dosyć ryzykowna teza. Aby bowiem powstała barykada, musi się pojawić obcy czołg. I wtedy dopiero to pytanie jest uprawnione. ?W muzealnej opowieści o Powstaniu niczego nie ukrywamy. Pokazujemy na początku uśmiechniętych młodych ludzi ruszających w bój, potem pierwsze sukcesy i niepowodzenia, ale cała druga połowa ekspozycji poświęcona jest kosztom. Chcemy przekazać, że ci uśmiechnięci młodzi żołnierze mieli moralną rację, ale przegrali. ?I zapłacili za to ogromną cenę. Nie tylko oni, cała Warszawa zapłaciła. Także to pytanie zadane na koniec wizyty ma służyć pewnej refleksji przy uświadomieniu sobie konsekwencji. Istotą lekcji z Powstania ma być odpowiedź na pytanie, jak się należy zachować. Czy jeżeli będę liderem jakiejś zbiorowości i ta zbiorowość da mi władzę i jej profity, to wezmę za nią odpowiedzialność, czy też będę tylko dobrze się bawił, korzystał z przywilejów i robił sobie zdjęcia w drogich pałacach.
Chóralny okrzyk podekscytowanych gimnazjalistów, których PESEL zaczyna się pewnie od liczby 99, niezbyt kojarzył mi się z głęboką refleksją na temat odpowiedzialności za decyzje i kosztów podejmowania chwalebnej, choć straceńczej walki.
Refleksja nachodzi młodego człowieka później. To trochę jak z naszym muzeum. Na początku zarzucano nam, że jesteśmy antyniemieccy i źle wpływamy na dzisiejsze relacje polsko-niemieckie. Potem zrozumiano, że ta lekcja dotyczy współczesności, ale widzianej z perspektywy historycznej. Prawdy historycznej. ?W muzeum zawsze mówimy o Niemcach, a nie o dziwnym narodzie nazistów, którzy przybyli z Marsa, aby podbić najpierw Niemców, potem Polaków, a w końcu całą Europę. Dlatego też – wracając do gimnazjalistów – liczymy, że z wizyty u nas wyniosą oni trochę wiedzy i wyrobią sobie osobisty stosunek do historii. Temu właśnie służy to pytanie „Czy poszedłbym?". Ono też intryguje i prowokuje do pogłębienia własnej wiedzy. Młody człowiek może zajrzy do magazynu historycznego, pogrzebie w internecie, poszuka jakichś wspomnień. To pobudzenie ma spowodować, że po wyjściu z muzeum temat się nie kończy. To nie jest kolejna odfajkowana, przerobiona lekcja muzealna, po której czas na coś innego. Doświadczenie wizyty u nas ma w tych uczniach zostać na dłużej, a swoistą pracę domową powinni oni zadać sobie sami. Mamy nadzieję, że te przeżycia staną się zaproszeniem do podejmowania aktywności, a nie biernego przyglądania się rzeczywistości. Ostatnio byłem na spotkaniu 92-letniej łączniczki batalionu „Zośka" z młodzieżą. Łączniczka opowiadała o tym, co to znaczy być dziś patriotą: trzeba płacić podatki, segregować odpady, sprzątać po psie i dbać o innych. Młodzi kiwali głowami, dopóki nie dodałem do tego, że czasem trzeba też dać komuś w zęby. Ona ma za sobą Powstanie i doskonale to wie, młodzi ludzie – nie. Czasem trzeba stanąć w czyjejś obronie, łącznie z obroną fizyczną. Tak jak policjant Radosław Rogowski, który gdy wracał po cywilnemu po służbie do domu i zobaczył, jak trzech dresiarzy katuje studenta, nie wahał się, tylko pobiegł z pomocą. Z dwoma sobie poradził, trzeci uszkodził mu kręgosłup. Policjant do dziś ma kłopoty ze zdrowiem, za tę interwencję zapłacił ogromną cenę. Ale uratował studentowi życie, bo tych trzech już po nim skakało. Więc bycie patriotą to nie są dziś tylko takie nudne społeczne czynności, że się oszczędza światło, sprząta po psie i prowadzi dom podobny do kryjówki bezdomnego, gdzie wszędzie leżą tylko jakieś materiały do recyklingu. Nie. Bycie patriotą – nowoczesnym powstańcem – to też zdecydowana postawa, zachęta do aktywności. I to jest właśnie dzisiejsza odpowiedź na pytanie: „Czy poszedłbym?". Dokładnie takie pytanie postawił sobie przecież ten policjant wracający bez munduru do domu.
To oczywiście piękne, szczytne i celne. Ale się zastanawiam, ilu tych młodych ludzi pomyśli o aktywności obywatelskiej, a ilu po wizycie w muzeum na deskorolkę naklei sobie tylko „1944 – pamiętamy" lub namaluje okolicznościowe graffiti na murze podwórkowego śmietnika. Gdy tak spojrzeć wokoło, to takich właśnie malunków na śmietnikach i ścianach jest mnóstwo. Sporo też aut jeździ z miniaturką kotwicy Polski Walczącej na klapie bagażnika, ale jakoś nie mam wrażenia, że pojazdy te prowadzą kierowcy wyróżniający się uprzejmością i skłonni do pomocy.