Jan Krahelski trafia do szpitala we Włodawie, gdzie jego córka zatrudniona jest jako pielęgniarka. Ma przestrzeloną nogę i pęknięte biodro. Krystyna czuwa przy ojcu, ale nocami wyjeżdża do okolicznych lasów, gdzie opatruje rany partyzantom, a także więźniom, Żydom, którzy po buncie uciekli z obozu w Sobiborze. Od 1944 roku przyucza do pracy pielęgniarskiej młodsze koleżanki.: „Uczyła nas robienia zastrzyków w poduszeczkę, a na koniec kazała prawdziwe zastrzyki aplikować w jej ciało, byśmy potrafiły to robić naprawdę dobrze" – wspominała Regina Jachimczuk. Zaprzysięgła swoje uczennice, przyjmując je do konspiracji. Śpiewała na szpitalnych korytarzach, by ludzie zapomnieli na chwilę o wojnie.
Bagnet na broń
Pod koniec marca 1944 wywozi rodziców do Woli Justowskiej pod Krakowem, do wujostwa Jurów, ale już w maju jest w Warszawie. Blada, mizerna, z gorączką po niewyleczonej grypie. Mieszka pod różnymi adresami, dorywczo pracuje w szpitalu, opiekuje się cichociemnymi. Edward Sztanc wspomina: „Po przyjeździe z lasu na Lubelszczyźnie szedłem warszawską ulicą... Ktoś klepnął mnie zdrowo po plecach. Była to Krystyna. Pierwsze pytanie jak zwykle rzeczowe: „Głodny jesteś, zjesz coś i czy masz wszy?".
Mieszkała wówczas przy Filtrowej 68. W mieszkaniu było dwóch cichociemnych i ich opiekunka. Przez krótki czas była też u ciotki na Polnej 40. Poprosiła Jankę Krassowską (ps. Jagienka) o przydział do jej oddziału bojowego. Tak trafiła do pułku AK „Jeleń", odtworzonego w konspiracji przez grupę żołnierzy 7. Pułku Ułanów Lubelskich. W plutonie 1108 „Jeleń" było 44 żołnierzy i trzy sanitariuszki: Krystyna, ps. Danuta, Janka Krassowska, ps. Jagienka, i Halina Krahelska, ps. Myszka, kuzynka Krysi. 31 lipca na pomniku Syreny pojawia się napis: „Hej, chłopcy, bagnet na broń".
Pierwszego sierpnia, kilka godzin przed godziną „W", pluton zjawił się przy ulicy Polnej 46 w mieszkaniu profesora Rostkowskiego. Panowało podniecenie, zakładano biało-czerwone opaski, przyszywano do czapek orzełki. Na stanie posiadali dwa peemy, 11 pistoletów, parabellum, granaty i nożyce do cięcia drutu. Mieli zdobyć z rąk Niemców redakcję „Nowego Kuriera Warszawskiego" przy Marszałkowskiej 5/7. Zaszli ich od tyłu. Padły strzały z boku drukarni, Krystyna opatrzyła dwóch rannych, do trzeciego nie dobiegła. Dopadły ją kule snajpera z dachu Straży Pożarnej: dostała trzy strzały w płuca. „Jagienka" założyła jej prowizoryczny opatrunek i wycofała się. „Wrzos", który chciał odciągnąć ją dalej, zginął na miejscu od strzału w głowę.
O 21 było bezpieczniej i patrol zabrał ją do punktu sanitarnego przy Polnej 34. Doktor Maria Trechcińska była wtedy pielęgniarką. Zapamiętała: „Wśród rannych znoszonych z Pola Mokotowskiego, na zasłanym łóżku do przenoszenia chorych, leżała młoda kobieta w wieku około 30 lat, blondynka, dobrze zbudowana. Była ranna w klatkę piersiową i w ciężkim stanie. Rannej udzielono już pomocy lekarskiej, była zabandażowana. Dr Barcikowski polecił mi zrobić jej zastrzyk dożylny z glukozy. Chociaż stan jej był ciężki, była przytomna. Powiedziała: »nazywam się Krystyna Krahelska«. Zaczęła się agonia, która skończyła się 2 sierpnia śmiercią około 1 lub 2 w nocy, na skutek wcześniejszego wykrwawienia". Po śmierci przywiązano do jej ciała butelkę z danymi osobowymi i pochowano na podwórku sąsiedniego domu przy Polnej 36.
Na drugim pogrzebie, 9 kwietnia 1945 r., byli już rodzice. Pochowano ją na cmentarzu na Służewie, obok kościoła św. Katarzyny. Trumnę zbitą z grubych bali wiozły konie. Na trumnie leżał wianek z ulubionych przez Krysię zawilców upleciony przez mamę. Dziś to III aleja po lewej, kwatera 11, grób 37. Krzyż zaprojektowała Ludwika Nitschowa, a płytę nagrobną Katarzyna Piskorska, która jako dziecko poznała Krystynę na zbiórkach w domu rodziców, przedwojennych harcmistrzów – a sama zginęła w 2010 r. w katastrofie smoleńskiej jako członek delegacji Rodzin Katyńskich.
Jan i Janina Krahelscy przeżyli wojnę i zamieszkali w Gdańsku. Zajmowali jeden pokój ze wspólną kuchnią i wygodami. Janina była adiunktem w Zakładzie Histologii i Embriologii AM. W 1958 roku przeszła na emeryturę i opiekowała się schorowanym mężem. Drżała o jego zdrowie: o tym, że syn Bohdan zginął tragicznie w przelocie Bejrut–Londyn, dowiedział się prawdy tuż przed śmiercią w styczniu 1960 roku.
Zielsko i bzy
Matka Krystyny po jego śmierci pomagała potrzebującym. Chorowała na miażdżycę. Ze względu na konieczną całodobową opiekę przeniosła się do Domu Opieki w Gdyni i tam zmarła w 16 lat po śmierci męża, w 1976 roku. – Są pochowani w Gdańsku-Wrzeszu.
Dawna harcerka, honorowa prezes Towarzystwa Przyjaciół Warszawy Maria Grochowska pielęgnuje pamięć o Krystynie Krahelskiej, podobnie jak jej rodzina, wnuki i przyjaciele, Rajmund Rusakiewicz i Irmina Aleksandrowicz-Kłosińska. Skanują odnalezione zdjęcia, jeżdżą na wystawy, poznają kolejne osoby z nią związane. – Byłam instruktorką szczepu 167. Warszawskiej Drużyny Harcerskiej Nieprzetartego Szlaku, który w 1986 r. przygotowywał się do uroczystości nadania imienia Krystyny Krahelskiej. Dysponowaliśmy tylko jednym zdjęciem i garstką informacji. Zaczęłam poszukiwania, które trwają do dziś – opowiada. Była nawet w Mazurkach na Białorusi, gdzie nic nie zostało z zabudowań folwarcznych. Wszystko zarosło bujną roślinnością: trawą, zielskiem i kwitnącymi bzami.
Jak to miejsce wyglądało przed wojną, opowiedział jej mieszkający nadal w Mazurkach Stanisław Wieliczko, który ucieszył się, że ktoś w Polsce o nich pamięta. – Żeby mieć pamiątkę przypominającą Krystynę, nazrywałam rosnących tam kwiatów, wśród których żyła. Zasuszyłam je. Część z nich po powrocie do Warszawy zaniosłam na jej grób, pozostałe mam do dziś, tak samo piękne jak były – wspomina.
Dziekuję Marii Grochowskiej ?za udostępnienie materiałów