Nieznośna lekkość bytu w Birmingham - felieton Wojciecha Stanisławskiego

Oddziały Państwa Islamskiego (IS) rosną w siłę, szturmują Bagdad, dokonują rzezi chrześcijan i wysadzają w powietrze ich świątynie.

Publikacja: 06.09.2014 14:00

Wojciech Stanisławski

Wojciech Stanisławski

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Ryszard Waniek

Chwilami wydaje się, że mamy do czynienia z syntetyczną „rekonstrukcją historyczną", w której imitatorzy Hunów, Tatarów i mahdystów stanęli ramię w ramię, by zbudzić uśpione od stuleci europejskie lęki. Ale w szeregach, które powtarzając swoje przeciągłe „nothing nothing nothing", suną na północ, walczą nie tylko wychowankowie gór i pustyni, którzy cywilizację  Zachodu i jego popleczników znają jedynie z wystrzeliwanych w stronę ich wiosek rakiet, upokarzających worków z pomocą humanitarną czy przywianej przez wiatr wydartej strony z magazynu porno.

Brytyjskie tabloidy doniosły niedawno, że za egzekucją dziennikarza Jamesa Foleya miał stać raper z Londynu, wielbicielom swego talentu znany (zanim udał się w pustynne tournée) jako L Jinny lub Lyrycist Jinn, a urzędowi imigracyjnemu jako Abdel-Majed Abdel Bary. Mniej już znany jest fakt, że – jak wykazało śledztwo służb brytyjskich – dwaj dżihadyści in spe, Jusuf Sarwar i Mohammed Ahmed, którzy w maju ruszyli z rodzinnego Birmingham, by wspomóc w walce współbraci z Syrii, przed odlotem zamówili za pośrednictwem księgarni Amazon dwa tytuły ze znanej na całym świecie serii poradników: „Islam dla opornych" oraz „Koran dla opornych". Mniejsza o brak zmysłu autoironii, jakim się wykazali: istotne jest to, że dwa bryki były najwyraźniej jedynym źródłem ich wiedzy na temat wiary i kultury, w imię której gotowi byli torturować i zabijać.

Takich ochotników będzie więcej: dwutygodnik „New Republic" zwrócił uwagę czytelników na nowe, publikowane w internecie przez IS czasopismo zatytułowane „Dabiq", od nazwy wioski pod Aleppo, w której Mahomet miał zapowiedzieć śmiertelny spór między swoimi wyznawcami a Zachodem. Słowo „czasopismo", formalnie poprawne, nie oddaje jednak w pełni zawartości, a przede wszystkim jakości tytułu, który stosowniej byłoby określić mianem „glossy paper". „Dabiq" to rodzaj skrzyżowania „Cosmopolitana" z broszurą reklamującą usługi private banking – tyle że zamiast młodych, wykształconych i z wielkich miast w kostiumach kąpielowych i garsonkach widać tam równie białozębych wojowników dżihadu.

Magazyn IS z precyzją policyjnego anatomopatologa pokazuje rozkładające się zwłoki pokonanych wrogów, spalone transportery armii irackiej, zamarły w stopklatce, wylatujący w powietrze budynek – a wszystko to świetnie skrojoną czcionką, w żywych kolorach, prostą, lecz nienaganną angielszczyzną. To pismo, które można z przyjemnością przekartkować u kosmetyczki w Birmingham – po czym nasunąć na twarz nikab i wyjść na ulicę. Albo odwrotnie: wyjść na ulicę i poszukać nikabu. Bo to do takich, dziś jeszcze zagubionych, sióstr i braci adresowane jest to pismo.

Zachodni analitycy – od specjalisty od islamu Oliviera Roya po cytowanego przez „New Republic" antropologa Scotta Atrana – od lat zwracają uwagę, że za radykalizacją młodych imigrantów muzułmańskich na Zachodzie najczęściej nie stoją głęboka („fanatyczna") wiara i zakorzenienie w tradycji przodków, lecz zagubienie, brak wyraźnych norm w otaczającym świecie, rozpaczliwa potrzeba wzorca i przynależności. Lata small talku, chichotu, zblazowania, autoironicznych cudzysłowów i weekendów rodem z „Trainspottingu" – i nagle głos, w którym słychać miły dla każdego ucha brzęk dobrze wykutej stali. I coś jest na serio, nareszcie na serio. I krew.

IS, choć najgłośniejsze i najgroźniejsze, nie ma monopolu na odwoływanie się do tego rodzaju uczuć i mdłości. Anton Szechowcow, rosyjski badacz skrajnej prawicy o temperamencie blogera, zajął się rodowodem czterech francuskich ochotników, którzy zaciągnęli się w szeregi prorosyjskich terrorystów spod Doniecka. Michael Takahashi, Guillaume Lenormand, Nikola Perovic i Victor-Alfonso Lenta mają, jak widać choćby z brzmienia ich nazwisk, różne rodowody: wspólne im jest, prócz ostatniej decyzji, dorastanie w multikulturalnej Francji oraz rosnąca z latami fascynacja bronią, zarostem, dyktatorami i twardą ortodoksją – wszystkim, co daje choć cień nadziei na wypalenie ironii, nieważkości, zgnilizny.

Spór o to, jak zapobiegać takim postawom, wydaje się niemal równie nierozstrzygalny co dyskusja o pierwszeństwie jajka bądź kury: liberałowie, przerażeni głodem tożsamości i konkretu, domagać się będą, by tym bardziej co się da rozmywać, kwestionować, mnożyć liczbę płci kulturowych, a mantrę o tym, że każde zachowanie jest równie dobre, wpajać od przedszkola. Konserwatyści upierać się będą, że rosnąca liczba przypadków chwytania się każdej, byle wystarczająco wyrazistej i grubo ciosanej ideologii bierze się właśnie z zagubienia, z paniki, w jaką wpada podobno każdy, kto pierwszy raz doświadcza braku grawitacji, z „uduszenia bezkształtem".

Skłonny jestem przyznawać rację tym drugim, pamiętając zarazem, że motyw dekadenta, który marzy o Edku, przeczuwany był przez pokolenia: poeta Siewierianin zaśmiewał się perliście, marząc o kartoflach bez omasty w miejsce ananasów w szampanie, którymi się przeżarł, Chandlerowskie wdówki marzyły o marynarzu nie tylko ze względu na jego legendarne przewagi erotyczne, ale i dlatego, że wreszcie ktoś sprałby je po pysku. Witkacy z trzeźwą rozpaczą opisał cały ten świat w „Pożegnaniu jesieni": i tylko o biuro werbunkowe w Syrii lub Rosji dziś łatwiej.

Plus Minus
„The Outrun”: Wiatr gwiżdże w butelce
Plus Minus
„Star Wars: The Deckbuilding Game – Clone Wars”: Rozbuduj talię Klonów
Plus Minus
„Polska na odwyku”: Winko i wóda
Materiał Promocyjny
Kluczowe funkcje Małej Księgowości, dla których warto ją wybrać
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Michał Gulczyński: Celebracja życia
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego