Połowa czternastego wieku
przed Chrystusem.
Największą potęgą ówczesnego świata,
Egiptem, zwanym przez swoich
mieszkańców krajem Kemet
albo Czarną Ziemią, rządziła szczęśliwa
dynastia potomków Ahmose,
wyzwoliciela kraju spod jarzma
Hyksosów. Faraonem był Amenhotep,
dobrotliwy mąż Teje i ojciec dwóch
synów, Totmesa i Amenhotepa, zwanego
na dworze młodszym. Kraj był u szczytu
powodzenia. Rydwany faraonów
niedawno jeszcze rozjeżdżały żyzne
brzegi Eufratu. Egipskie stele graniczne
stały w Sudanie, Libii i Syrii. Przed
faraonami drżeli władcy Afryki i Azji.
Zabiegali o ich wsparcie i w ramach
dynastycznej dyplomacji wysyłali na
dwór egipskich królów swoje córki.
W haremie Amenhotepa było ich już
kilka, faraon dopominał się jednak
o nowe. Z propozycją kolejnego
małżeństwa zwrócił się więc do niego
Tuszratta, władca położonego
w północnej Syrii kraju Mitanni,
zwanego również Hanigalbatem.
Potężna karawana, dwudziestu silnych niewolników niosących lektykę z baldachimami, cztery tuziny pieszych żołnierzy, do tego oddział kawalerii, podążała śpiesznie pomiędzy wzgórzami daleko na północ od Gazy. Zielone łąki przyjemnie studziły rozpalone piaskiem pustyni Negew źrenice wędrowców. Obfitujące w krystaliczną wodę strumienie pozwalały ludziom i zwierzętom gasić pragnienie. Chłodny wiatr od morza przewalał po błękitnym niebie kopiaste chmury. Była wiosna. Ludzie w mijanych wioskach kłaniali się do stóp posłowi faraona, a w każdym z miasteczek lokalni namiestnicy przynosili na spotkanie naręcza kwiatów, dzbany krystalicznej wody i tace pełne miodowych ciasteczek. Królewski kurier Mane miał ich już szczerze dość.