Plus Minus: Bombaj jest miastem, które polski czytelnik kojarzy chyba przede wszystkim z powieściami Salmana Rushdiego. W „Narkopolis” pisze pan, że „miasto się zmieniło i każdy ma religię wypisaną na twarzy”. Co takiego zmieniło się od lat 50.?
Jeet Tahyil: Myślę, że prawdziwa zmiana, jaka zaszła w Bombaju, wcale nie jest tą najbardziej oczywistą: zjawisko galopującej urbanizacji jest znane w każdej indyjskiej metropolii, a nawet w mniejszych miastach. Bardziej gruntowna wydaje mi się przemiana, która zaszła w samej wrażliwości Bombaju. Miasto popada z jednej skrajności w drugą: z kosmopolityzmu w zaściankowość, z przesadnej tolerancji w bigoterię, z faworyzowania obcokrajowców w kompletne zamknięcie się na nich. Ta transformacja ma wiele wspólnego z aktualnie rządzącą miastem radykalnie nacjonalistyczną partią hinduską, która sama nazywa siebie Armią Śiwadziego (od założyciela Imperium Marathów, który wyzwolił Indie spod władzy islamistów – przyp. K.C.), choć jej działalność nie ma nic wspólnego z wyzwoleniem, owocuje raczej zamknięciem na świat. Ci, którzy znali i kochali ten dawny Bombaj, nie mogą postrzegać tej przemiany w przychylnym świetle.