Oligarchami często nazywa się biznesowych potentatów z Rosji, Ukrainy czy innych państw postkomunistycznych, ale termin ten pasuje również do niektórych przedstawicieli gospodarczych elit części krajów „starej Unii". Choć europejscy decydenci od wielu lat odmieniają słowo „demokracja" przez wszystkie przypadki, to długo przymykali oczy na to, że np. w Grecji długo funkcjonował przeżarty korupcją system oligarchiczny. System, który według klasycznej definicji Arystotelesa był wrogiem demokracji.
Obecnie słychać często w Europie narzekania na „greckich nierobów", którzy najpierw „żyli ponad stan", a jak musieli „wziąć się do roboty", zbuntowali się przeciwko „reformom" i wybrali „oszołomów" z Syrizy. W tej narracji Europejczykom jakoś umyka, że to właśnie oligarchowie i budowana przez nich kultura korupcji sprawiły, że grecki system gospodarczy był nieefektywny. To właśnie bunt przeciwko oligarchii i skorumpowanym elitom politycznym był jednym z czynników, które kilka miesięcy temu skłoniły Greków do powierzenia steru rządów lewicowym radykałom z Syrizy.
Rząd Aleksisa Ciprasa doszedł do władzy dzięki hasłom antyoligarchicznym, których nie powstydziliby się Ziobro z Macierewiczem razem wzięci. MFW, Angela Merkel i unijni decydenci zaś są dla wielu Greków czarnymi charakterami, gdyż przez ostatnie pięć lat narzucali krajowi takie programy „reform", które przerzucały walkę z kryzysem głównie na zwykłych ludzi, dając dodatkowo zarobić oligarchom.