Prawo do piękna miast i krajobrazów, które są naszym wspólnym dobrem, musi się stać przedmiotem debaty publicznej. Potrzebujemy społecznego projektu kodeksu urbanistyczno-budowlanego, skoro prawnicy i politycy nie umieli tej sfery uregulować w sposób, który zadowoliłby obywateli i profesjonalistów. Więcej – od dwóch lat Komisja Kodyfikacyjna nie zdołała zakończyć swoich prac i projekt rządowy nie dotarł do Sejmu. To nie jest problem ideologiczny, partyjny czy światopoglądowy, lecz estetyczny, a chwilami etyczny. Przyzwolenie na ohydę demoralizuje nas wszystkich.
Chaos i śmietnik
Na przekór postępowi w technikach budowy i rosnącemu standardowi architektury III RP jest urbanistycznym chaosem, a czasem śmietnikiem. A przecież wcale nie jest tak trudno ocenić, w jakiej przestrzeni publicznej jest ładnie i przyjemnie, a gdzie brzydko. Polacy wolą przecież przeciętne miasteczko w Toskanii niż nieprzeciętne w Małopolsce, by przez litość nie wspominać Mazowsza.
Co do diagnozy wszyscy są zgodni, choć inaczej widzą przyczyny zła. Administratorzy naszej przestrzeni narzekają na samowolę obywateli i – oczywiście – obowiązujące procedury, które skądinąd sami tworzą. Architekci i urbaniści skarżą się na standardy estetyczne rodaków i nieadekwatność prawa. Inwestorzy zżymają się na tor przeszkód, który urządzili dla nich politycy wraz z armią urzędników. Myślę, że najwyższa pora, aby powstał społeczny projekt kodeksu urbanistyczno-budowlanego służący zdrowemu rozsądkowi, ładowi przestrzennemu, wreszcie – i nie bójmy się tego słowa – pięknu. Tekst ten ma zapoczątkować debatę nad nim.
Po lekturach wypowiedzi wszystkich stron, które spierają się o kształt prawa regulującego całość procesów inwestycyjnych w budownictwie, cofnąłem się do polskiego prawa budowlanego sprzed 80 lat. Definiowało ono, czym są plany (dzielone na ogólne i szczegółowe), jak rozumieć zasady zabudowy, co jest istotą planowania i istotą parcelacji terenów budowlanych.
Gdy zestawimy dyscyplinę językową i konkretność tego prawa z ładem przestrzennym, który pozostawiła po sobie II Rzeczpospolita, możemy bez trudu zrozumieć, dlaczego w naszej III panuje chaos i triumfuje brzydota. Otóż i legislatorzy z Komisji Kodyfikacyjnej, i ich krytycy pławią się w ogólnikach, z rzadka i wybiórczo dotykając konkretów. Na praktyczne problemy odpowiadają jedynie wieloprzymiotnikowymi postulatami.
Podstawowe terminy określające przedmiot regulacji dzisiejszego kodeksu nie są w ogóle zdefiniowane. W słowniku pojęć nie znajdujemy słów: „działka", „ulica", „linia zabudowy" czy „przestrzeń". Pożądane fakty przestrzenne nie są też – w przeciwieństwie do prawa sprzed 80 lat – mierzalne.