Reklama
Rozwiń

Teorie spiskowe Grzegorza Brauna. Z jego słów wypływa rosyjska terminologia

Zdumiewa mnie, że przy okazji wyborczej kampanii prezydenckiej nikt nie wpadł na pomysł, żeby zapytać Grzegorza Brauna o jego teorie na temat palm i CPK.

Publikacja: 27.06.2025 12:30

Dla Grzegorza Brauna nie ma przypadków, są tylko znaki. Na zdjęciu polityk tuż po zgaszeniu w Sejmie

Dla Grzegorza Brauna nie ma przypadków, są tylko znaki. Na zdjęciu polityk tuż po zgaszeniu w Sejmie świecy chanukowej gaśnicą – obok dr Magdalena Gudzińska-Adamczyk, która próbowała mu w tym przeszkodzić; 12 grudnia 2023 r.

Foto: Andrzej Iwańczuk

Teheran–Warszawa, wspólna sprawa!” – napisał w mediach społecznościowych Grzegorz Braun po izraelskim ataku na Iran.

Zastrzeżmy: osobiście tak do starcia Tel Awiw–Teheran, jak i szerzej do konfliktu izraelsko-muzułmańskiego mam stosunek chłodno-neutralny. Nawiasem odnotujmy, że nie zawsze tak było. Kiedyś dawno temu wraz ze sporą częścią polskiej prawicy miewałem złudzenia dotyczące możliwości osiągnięcia z państwem żydowskim historycznego porozumienia, przechodzącego w sojusz strategiczny. Ale jego postawa wobec Polski po znowelizowaniu u nas ustawy o IPN (2018) i później, w związku z wygaszeniem przez Sejm dzikiej reprywatyzacji, wyleczyły mnie z tych fantazji, skłaniając do przyjęcia postawy zimnego i pozbawionego sentymentów egzekwowania polskiego interesu na zasadzie ekwiwalentności. Przy czym zarówno od Izraela, jak i od jego wrogów.

Dlaczego o tym wspominam? Dlatego że Braunowi naszkicowana wyżej postawa jest najwyraźniej obca. On, odwrotnie, chce całkowitej polskiej solidarności z jedną ze stron tamtejszego konfliktu. Dodajmy, że nic nie wskazuje na to, aby przy tym miał w głowie jakąś ekwiwalentność świadczeń. Chce po prostu pełnej i bezwarunkowej solidarności z wrogami Izraela. Za nic.

Postawa ta może dziwić, zważywszy, iż Braun wielokrotnie i ogromnie emocjonalnie podkreślał, że na przykład wojna tocząca się w Ukrainie, czyli bezpośrednio za naszą granicą, przez agresywny rosyjski imperializm, który wielokrotnie w historii zagrażał Polsce – nie jest naszą wojną. Nie jest mi też znana jakakolwiek jego wypowiedź, z której dałoby się wyprowadzić wniosek, że – z jakichkolwiek powodów, w tym ze względu na interes narodowy – życzyłby sobie, aby w tym starciu Kijów obronił swoją polityczną podmiotowość. Szczerze mówiąc, wielokrotnie wydawało się, iż rozkład jego życzeń jest odwrotny.

Teheranowi natomiast jego zdaniem Polak winien życzyć zwycięstwa – i to bezwarunkowo.

Można to zinterpretować w ten sposób, że według Brauna zagrożeniem dla Polski nie jest w żadnym wypadku Rosja, jest nim natomiast Izrael. Czy raczej, biorąc pod uwagę system sojuszy Tel Awiwu, tym zagrożeniem dla naszego kraju jest Izrael wraz ze Stanami Zjednoczonymi.

Czytaj więcej

Piotr Skwieciński: Przycisnąć Ukraińców? Nic na tym nie wygramy

Według Grzegorza Brauna pod CPK miał zostać zbudowany żydowski bunkier

Zaskoczony tą intelektualną aberracją mógłby jednak być wyłącznie ktoś, kto nie śledzi, trwającej od lat, polityczno-intelektualnej drogi Grzegorza Brauna. Drogi, o której można powiedzieć wszystko, ale tylko nie to, iżby była niekonsekwentna. Drogi, której widowiskowe zgaszenie świec chanukowych w Sejmie było wyłącznie najbardziej spektakularnym elemencikiem.

Ponieważ jednak dyplomowanych „braunologów” nie jest wielu, a obserwatorzy nawet, wyraźmy się enigmatycznie, nie do końca mu życzliwi reagują zwykle z nieskrywanym zaskoczeniem, gdy dowiadują się o pewnych jego wypowiedziach czy działaniach, to dla ich potrzeb odkryjmy przynajmniej niektóre z nich. Rzucające, dodajmy, pewne światło również i na epizod „Teheran–Warszawa, wspólna sprawa”, od którego rozpocząłem ten tekst. Tak więc na przykład już od kilkunastu (dosłownie) lat Grzegorz Braun pieści i powtarza, w nieco zmieniających się wariantach, koncept następujący: oto Izrael skazany jest na zagładę z ręki świata muzułmańskiego czy przynajmniej taki obrót wydarzeń staje się do tego stopnia prawdopodobny, iż jego kierownictwo szuka w związku z tym gdzieś na planecie planu B wobec istniejącego „syjonistycznego państwa w Palestynie”, jak reżyser konsekwentnie nazywa Izrael, demonstracyjnie unikając publicznego użycia tej nazwy.

Miejsca na to swoje nowe państwo Żydzi szukają, oczywiście, w Polsce, która cała (lub jej część – Braun lubi tu efektowne dywagacje) miałaby stać się nowym Izraelem. Dlaczego akurat Polska? Bo i tak jest pokorna wobec Izraela, jej władze, niezależnie od partyjnej przynależności, są posłuszne światowemu żydowskiemu spiskowi. No i z przyczyn natury emocjonalnej – łatwiej będzie uzasadnić stworzenie nowego Izraela na ziemiach, na których istnieje tradycja wielowiekowej obecności licznego żydostwa.

Według Brauna – i jest to teza, do której jest on najwyraźniej bardzo przywiązany, bo powtarza ją w nieco zmieniających się wariantach co najmniej od 2014 r. – aby zrealizować ten cel, Żydzi muszą zbudować w Polsce, gdzieś głęboko pod ziemią, supertajny, wielokondygnacyjny bunkier, z którego będzie dowodzona akcja przejmowania kontroli nad Polską, a poza tym umieszczą tam zapasowe centrum dowództwa obrony Izraela na wypadek zniszczenia tego zasadniczego. Przy okazji różnych wystąpień publicznych Braun spekuluje na temat lokalizacji tego obiektu. Początkowo stawiał na jakiś pohitlerowski tajny schron gdzieś w Sudetach. Potem jednak zmienił koncepcję. Żydzi otóż mieli zbudować ów bunkier pod aquaparkiem w Mszczonowie. Sekretną a złowrogą aparaturę, służącą przejęciu Polski, przemycić mieli zaś do Mszczonowa w palmach przywożonych do naszego kraju z Holandii. Bo przecież żaden polski celnik – dowodził Braun – nie ośmieli się skontrolować palm wiezionych przez Żydów.

Ja wiem, jak to wszystko brzmi. Ale, powtórzmy, Braun naprawdę tak mówił, i to wielokrotnie.

Jeszcze później na równi z aquaparkiem zaczął w kontekście lokalizacji bunkra wymieniać… CPK. To miejsce ma bowiem jego zdaniem same plusy z punktu widzenia zachowania konspiracji. Jako budowa ogromnego lotniska w naturalny sposób będzie bowiem chronione przez służby przed wejściem osób nieuprawnionych, a wlanie tam do ziemi dowolnej ilości betonu będzie uznane za coś naturalnego.

Dla Brauna – i to jest w całej sprawie najważniejsze – samo podejrzenie, że CPK jest przykrywką dla budowy demonicznego żydowskiego bunkra, miało być uzasadnieniem dla sprzeciwu wobec tej inwestycji. Tak jest, sprzeciwu. Podkreślam to, bo może to sugerować coś bardzo istotnego. Wiemy przecież, jaki ważny, a nieżyczliwy Polsce podmiot był i jest żywotnie zainteresowany w tym, żeby Centralny Port Komunikacyjny, mający przecież w razie czego strategiczne znaczenie militarne, nie został zrealizowany. Zdumiewa mnie, że przy okazji wyborczej kampanii prezydenckiej nikt nie wpadł na pomysł, żeby zapytać kandydata Brauna, czy jako poseł na Sejm wykorzystał mandat dla przeprowadzenia, w trybie interwencji poselskiej, inspekcji aquaparku w Mszczonowie. Wbrew pozorom nie jest to pytanie absurdalne. Cała eskalowana przez Brauna przez lata koncepcja bunkra wywołuje bowiem pytanie, czy niedawny kandydat na prezydenta sam ma, mówiąc eufemistycznie, pewnego rodzaju problemy, czy też cynicznie epatuje wyborców z takimi problemami. Nieprzeprowadzenie weryfikacji palm w Mszczonowie wskazuje moim zdaniem na tę drugą ewentualność.

Czytaj więcej

Piotr Zaremba: Nienormalna kampania prezydencka

Ze słów Grzegorza Brauna zawsze wypływa rosyjska terminologia

Warto też obejrzeć nakręcony przez Brauna film o cudzie w Gietrzwałdzie. Ukończony w zeszłym roku jest już w powszechnym dostępie w sieci.

„Gietrzwałd 1877. Wojna światów” opowiada o maryjnym cudzie w małej, wówczas zaludnionej w większości przez Polaków warmińskiej wsi. Nie będę tu odnosić się do jego czysto religijnej warstwy. Interesują mnie inne, zawarte w nim, niektóre otwarte, a inne oparte na wzbudzającym określone skojarzenia słownictwie, przesłania. Braun umiejscawia bowiem gietrzwałdzkie objawienia w kontekście ówczesnej sytuacji międzynarodowej, czyli przede wszystkim wojny rosyjsko-tureckiej. Ten konflikt (to na nim notabene dorobił się Stanisław Wokulski) spowodował międzynarodowe napięcie wykraczające poza te dwa kraje. Anglia, tradycyjnie zantagonizowana z Rosją na tle konkurencji w Azji Środkowej, zaniepokojona możliwością całkowitego upadku Imperium Osmańskiego, zwichnięciem europejskiej równowagi na korzyść Rosji, wyjściem tejże na Morze Śródziemne i przecięciem komunikacji Wielkiej Brytanii z Indiami, zagroziła bowiem Petersburgowi wojną, co zmusiło carat do wycofania się ze sporej części zajętych już tureckich terenów.

Narracja filmu jest zauważalnie prorosyjska. Jego twórca jawnie przejawia fascynację Rosją jako mocarstwem. Jej przeciwnicy pokazywani są wyłącznie w świetle negatywnym czy przynajmniej znacznie gorszym niż państwo carów. Dotyczy to przede wszystkim największego przez cały prawie XIX wiek strategicznego przeciwnika Petersburga, czyli Brytanii. Ale źli są też neutralni wtedy Amerykanie – bo sprzedają broń obu stronom.

Charakterystyczne jest też używanie przez Brauna rosyjskiej „geopolitycznej” terminologii. Np. klasyfikowanie konfliktu jako wojny (złego) morza z (dobrym) lądem. To jest znana rosyjska obsesja dotycząca jakoby naturalnego konfliktu uznawanych z dziwnych powodów za z natury szlachetne krajów lądowych (których uosobieniem jest kontynentalna Rosja) z pływającymi na okrętach, pozbawionymi honoru perfidnymi oceanicznymi kupczykami.

Gdy w filmie mówi się o prowadzonych przez Rosję działaniach wojennych i dowódcach, używa się nacechowanych emocjonalnie pozytywnie określeń („genialne forsowanie Dunaju”, „wybitny teoretyk wojskowy”, „fenomenalnie przekroczył Dunaj”, „rezultat imponujący”, „epickie forsowanie Dunaju”). Takie słowa padają z ust występujących w filmie historyków rosyjskich i bułgarskich, ale też w komentarzu odredakcyjnym, z tzw. offu. Oczywiście, Rosjanie walczyli wtedy naprawdę twardo, ale Turcy przecież też, i również miewali sukcesy, a takie jak wymienione wyżej słownictwo nie jest wobec nich w filmie używane.

A tak w ogóle to ówczesna wojna wywołana została przez (jakżeby inaczej) Żydów, którzy już wtedy dążyli do podboju należącej do Turcji Palestyny. Ponadto w plany wojny przeciw Rosji Grzegorz Braun włącza Niemcy. Miały one rzekomo chcieć zająć część terenów Królestwa Polskiego, a w tym celu najpierw wywołać w Polsce kolejne antyrosyjskie powstanie, żeby potem móc przekroczyć granicę pod pretekstem jego zwalczania (nikt, kto wie cokolwiek o kierującym wtedy w Berlinie polityką Ottonie von Bismarcku, nie uwierzy ani na moment, żeby ten kanclerz mógł kiedykolwiek zdecydować się na wojnę z Rosją).

No, ale zainterweniowała Matka Boska, zaczęła objawiać się w Gietrzwałdzie i masowy ruch pielgrzymkowy sparaliżował koleje w tym regionie, co uniemożliwiło Niemcom przerzucenie wojska mającego uderzyć na Rosję. Dokładnie tak. A w ogóle to Gietrzwałd leży niedaleko od Grunwaldu – „nie ma przypadków, są tylko znaki”.

Czytaj więcej

Alt-rightową rewolucję sprowokowała polityka mainstreamu

Przeciwko komu Grzegorz Braun prowadzi wojnę

Grzegorz Braun niedawno wezwał „patriotów w Wojsku Polskim” do tworzenia „planów ewentualnościowych Akcji Wisła 2.0” w celu neutralizacji „zagrożeń fizycznych, biologicznych”, bo jedyną realnie zagrażającą Polsce wojną jest „wojna z ukraińskimi dzikusami, z banderowską resztówką po upadłym państwie ukraińskim”. Dziś, jak wynikałoby z cytowanego na wstępie do tego artykułu wpisu w mediach społecznościowych, Braun dodałby tu zapewne również wojnę z Izraelem. Natomiast wojna z Rosją nam, trzeba rozumieć, nie grozi zupełnie. Amerykańską obecność wojskową w Polsce Braun, przypomnijmy, wielokrotnie porównywał zaś do okupacji.

Czy to wszystko jest efektem wyłącznie postępującej aberracji, ewentualnie cynicznego zabiegania o aberracyjną bańkę społeczną, czy też czegoś jeszcze? Ze smutkiem trzeba skonstatować, że nie jest to pytanie wyłącznie retoryczne. Bo, jak mawia sam Grzegorz Braun, „nie ma przypadków, są tylko znaki”.

Piotr Skwieciński

Publicysta i dyplomata; był m.in. korespondentem „Rzeczpospolitej” w Rosji oraz dyrektorem Instytutu Polskiego w Moskwie.

Teheran–Warszawa, wspólna sprawa!” – napisał w mediach społecznościowych Grzegorz Braun po izraelskim ataku na Iran.

Zastrzeżmy: osobiście tak do starcia Tel Awiw–Teheran, jak i szerzej do konfliktu izraelsko-muzułmańskiego mam stosunek chłodno-neutralny. Nawiasem odnotujmy, że nie zawsze tak było. Kiedyś dawno temu wraz ze sporą częścią polskiej prawicy miewałem złudzenia dotyczące możliwości osiągnięcia z państwem żydowskim historycznego porozumienia, przechodzącego w sojusz strategiczny. Ale jego postawa wobec Polski po znowelizowaniu u nas ustawy o IPN (2018) i później, w związku z wygaszeniem przez Sejm dzikiej reprywatyzacji, wyleczyły mnie z tych fantazji, skłaniając do przyjęcia postawy zimnego i pozbawionego sentymentów egzekwowania polskiego interesu na zasadzie ekwiwalentności. Przy czym zarówno od Izraela, jak i od jego wrogów.

Pozostało jeszcze 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Ukraińskie służby okazały się tak skuteczne jak Mosad
Plus Minus
Popatrzmy jak ktoś gra. Poznajmy nową generację celebrytów
Plus Minus
Chaos we Francji rozleje się na Europę
Plus Minus
Tomasz Terlikowski: Polski Kościół włączył „całą wstecz”. A słowa papieża są jasne
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Po co wydano miliony na Polaka w kosmosie? Bareja znowu miał rację