Jednak wielu ludzi chce błyszczeć.
Szanuję taką potrzebę, byle aktor nie prześlizgiwał się przez zawód. Jeśli chce być gwiazdą, a gra pięknie, na 100 procent, to dlaczego nie? Ścianki, media społecznościowe? OK. Zwłaszcza teraz, kiedy w produkcjach komercyjnych nie reżyser, a nawet czasem nie producent decydują o obsadzie, lecz dystrybutor i ludzie, którzy podliczają, kto ma więcej obserwujących na Instagramie.
Dzisiaj wielu aktorów, zwłaszcza młodych, cieszy się, gdy dostaje rolę w operze mydlanej.
Na początku ważne są wszystkie propozycje, byle nie gasła czerwona lampka czujności w głowie. Zależy co jest priorytetem. Jeśli dostatnie życie i rzemiosło, a nie spalanie własnych emocji, to soap opera spełnia nasze oczekiwania. „Boli mnie dzisiaj głowa”. „Napijesz się herbaty?”. Może to nie wymaga finezyjnego aktorstwa, ale daje zabezpieczenie finansowe i pozwala żyć na dobrym poziomie. Szanuję to i nie oceniam. Ale doskonale rozumiem Martę Nieradkiewicz, która zaczęła swoją karierę od dwóch lat w telenoweli, po czym zrezygnowała. Zaryzykowała, bo ważniejsza była dla niej może niepewna, za to twórczo uskrzydlająca droga artystyczna. Ale są też aktorzy, którzy grają wielkie role w filmach, teatrach, po czym na długo wiążą się z telenowelą. Ci z kolei ryzykują, że po iluś latach nie przyciągną już może zainteresowania reżyserów robiących ambitne kino.
Nastąpiła też inna zmiana: kiedyś do aktora dzwonił reżyser i przysyłał mu scenariusz. Dziś to aktorzy często wysyłają reżyserowi self-tape’y.
Najczęściej tak funkcjonują młodzi artyści. Ale też wiem, że Marcin Dorociński mocno zapracował na karierę, którą dzisiaj robi w zachodnim kinie, w Stanach. Tam jest to naturalne. Ja w życiu nagrałam zaledwie kilka self-tape’ów. Do roli w „Osiedlu” czy w „Królestwie kobiet”. Potem zostałam zaproszona na castingi, oba zresztą szczęśliwie wygrałam. Natomiast za absolutnie normalne uważam, że moi studenci i studentki przygotowują takich self-tape’ów dużo.
A skoro mówimy o zmianach: czuje się w Polsce #MeToo?
Tak. Ale też jest coraz więcej zabezpieczeń. Widzę to podczas przygotowań do pracy w serialu dla platformy streamingowej. Tam są już obowiązkowe zoomy, podczas których ekspert opowiada o zasadach relacji na planie. Mówi, co jest przemocowością i przekroczeniem granicy. Aktorzy muszą uczestniczyć w takim kursie. W pracy też czuje się zmiany. Kiedyś na planie „Błaznów” operator Piotr Żurawski podszedł do Magdy Dwurzyńskiej i chciał jej twarz ustawić precyzyjnie do dużego zbliżenia w kadrze, ale najpierw spytał: „Czy mogę cię dotknąć?”. Cieszy mnie, że zmieniają się relacje na planie, że ludzie starają się nie przekraczać granic. Hamują też agresję, chamstwo. Ograniczają niestosowne teksty.
Zmienił się też chyba sposób kręcenia scen erotycznych.
Dziś nikogo nie dziwi, że na planie jest koordynator do spraw intymnych. Przy „Błaznach” ustalaliśmy teoretycznie, jaki będzie układ ciał, jak będzie to sfilmowane. Ale w czasie ujęć siedziałam już przy monitorze w innym pomieszczeniu, a koordynatorka przekazywała aktorom moje uwagi. Aktorzy byli nadzy, ale oczywiście „odziani” w różne transparentne zasłaniacze części intymnych. Patrząc na to, pomyślałam, że przez całe lata grałam sporo scen seksu i nikt nie dbał o mój i moich partnerów komfort psychiczny. Jeszcze pięć lat wcześniej, kiedy kręciliśmy „Fugę”, z Łukaszem Simlatem graliśmy scenę seksu, nie mając żadnego zabezpieczenia fizycznego, a wokół nas, tuż obok mojej nagiej pupy, kręciła się ekipa.
Będzie pani dalej reżyserować?
Tak, choć nie wyobrażam sobie, że mogłabym zrealizować czyjś scenariusz. Interesują mnie tematy, które wypływają z moich zainteresowań i pytań, które sama sobie zadaję.
O czym chce pani teraz opowiadać?
Dalej o aktorstwie. To pojemny temat, myślę o tryptyku. Na razie jednak mam potrzebę powrotu do grania. Dla „Błaznów” zrezygnowałam z kilku ciekawych ról. Teraz na jakiś czas chcę zanurzyć się w mój pierwszy zawód.
Pani ojciec był lekarzem, namawiał panią na studiowanie medycyny. Nigdy nie przeżyła pani w życiu momentu zawahania: „Że też go nie posłuchałam…”.
Tata rzeczywiście był przerażony, że chcę zostać aktorką. Uspokoił się dopiero wtedy, gdy zobaczył mnie na scenie w monodramie. Czy żałowałam swojej decyzji? Nigdy.
A skąd się właściwie wzięło to pani aktorstwo?
Nie wiem, w mojej rodzinie nie było tradycji artystycznych. Dziadek był mistrzem pozłotniczym i odnawiał wiele zabytków Krakowa, m.in. ołtarz Wita Stwosza. Wujek był tłumaczem esperanto, poetą, geniuszem matematycznym, ale jednocześnie schizofrenikiem. Potrafił przez pięć godzin opowiadać mi kadr po kadrze „Wszystko na sprzedaż” Andrzeja Wajdy, bo w swojej chorobie miał niebywałą pamięć do szczegółów. Oglądałam filmy jego oczami. Poza tym jako dziecko miałam cechę, która mi się do dzisiaj w aktorstwie bardzo przydaje. Kochałam bajkę o Barbapapie. To była historia rodziny bezkształtnych stworów, takich chmurek, które dostosowywały się kształtem do miejsc, w jakich się znajdowały. Raz były domem, raz drzewem, raz zwierzęciem. Ja tak samo dostosowywałam się do innych ludzi. Ten brak asertywności, brak stania po swojej stronie przydał mi się potem w zawodzie, choć niekoniecznie w życiu. Od lat pracuję nad sobą i powoli to zmieniam
Czyli nigdy nie żałowała pani, że została aktorką.
Nie. Ale z wiekiem ja – Gabriela Muskała, zaczynam być dla siebie ważniejsza od postaci, które gram. Zaczynam doceniać to, że jako kobieta, jako człowiek, mam swoje życie. I ono też jest ciekawe. Lubię po prostu wyjść do sklepu po marchewkę, żeby ugotować zupę, lubię posiedzieć z książką, podlać kwiaty… Ta zwykłość życia jest arcyciekawa.
Zobacz: to się dzieje naprawdę
Ukraiński reżyser Oleg Sencow walczył o Bachmut. Z pierwszego oddziału zginęli prawie wszyscy. On był ranny czterokrotnie. Jego film „Real” miał premierę na festiwalu w Karlowych Warach. To 88 minut armagedonu z okopów.
A może ta marchewka, to zwyczajne życie, też jest sposobem na zbieranie doświadczeń? Meryl Streep powiedziała mi w wywiadzie, że kiedy tylko mogła, sama odbierała dzieci ze szkoły, że sama prasuje mężowi koszule, że lubi łazić po ulicach, rozglądać się, gadać z ludźmi. I wciąż wszystko bacznie obserwuje. Bo aktorstwo to także uważność na świat i drugiego człowieka.
Zgadzam się. Ja też patrzę, słucham. Mówimy tym samym językiem, ale każdy z nas ma inny rytm, stawia inne akcenty, inaczej formułuje zdania, ma swoje powiedzenia. Uwielbiam obserwować ludzi. Widzę ich tiki, gestykulację, czasem zagubienie, czasem pewność siebie. I myślę, że kiedyś to wróci do mnie w jakiejś postaci na scenie czy przed kamerą. Ze zdziwieniem patrzę, jak koleżanki i koledzy w scenariuszach sprawdzają, ile mają kwestii. To jest naprawdę najmniej ważne. Ja lubię to, co się pojawia między słowami. Im więcej „mówimy”, słuchając tylko i patrząc, tym głębsze i bogatsze są nasze postacie.
Jakaś rola się pani marzy?
Pamiętam, jak na studiach mój ówczesny dziekan, Jan Machulski, ocenił: „Ty to zawsze będziesz grała Julie i Ofelie”. Natychmiast pojawiła się we mnie przekora. I bunt. Na trzecim roku, na zajęciach „sceny z Szekspira”, zagrałam Lady Makbet. Po egzaminie Machulski przyszedł za kulisy i powiedział: „Gabrysiu, gratuluję i odwołuję wszystko”. Dziś szukam ról, które mnie zaskoczą, ale nie mam marzenia o tej konkretnej. Choć… może jednak mam. Właśnie chodzi mi po głowie nowy scenariusz, z bardzo ciekawą postacią do zagrania.
Gabriela Muskała
Aktorka, scenarzystka, dramatopisarka i reżyserka. Urodziła się w Kłodzku w 1969 r., jest honorową obywatelką tego miasta. Absolwentka i wykładowczyni łódzkiej Szkoły Filmowej. Grała w teatrach łódzkich i warszawskich. Od 2019 r. związana z Teatrem Narodowym w Warszawie. Laureatka wielu presiżowych nagród i wyróżnień, w tym czterech teatralnych Złotych Masek, filmowego Orła, głównej nagrody na FPFF w Gdyni czy Srebrnego Medalu Zasłużony Kulturze Gloria Artis. Uznanie i popularność przyniosły jej m.in. role w filmach: „Fuga” w reż. Agnieszki Smoczyńskiej (Muskała jest też autorką scenariusza), „7 uczuć” Marka Koterskiego, „Moje córki krowy” Kingi Dębskiej, „Wymyk” i „Cała zima bez ognia” (nagrodzonej na Festiwalu w Wenecji) Grega Zglińskiego. Oraz w serialach „Londyńczycy”, „Głęboka woda”, „Królestwo kobiet” czy ostatnio „Skazana”. Jest współautorką kilku cenionych i wystawianych w Polsce oraz za granicą sztuk teatralnych, m.in „Podróż do Buenos Aires” czy „Daily Soup”. Do kin wszedł właśnie jej reżyserski debiut filmowy pt. „Błazny”, do którego również napisała scenariusz.