Do 3 września 1939 r. na łamach „Wiadomości Literackich” Antoni Słonimski publikował legendarne felietony. W „Kronikach tygodniowych” chłostał autorytarny kurs władz II RP, sanacyjne kołtuństwo oraz stronników polskiej odmiany faszyzmu. W ciągu dwóch dekad pisarz liberał opanował do perfekcji gry z cenzorami, mruganie okiem do czytelników, prezentowanie punktu widzenia „rozsądnego człowieka”.
Te znakomite teksty można byłoby potraktować jako zabytek i słodko-gorzkie pożegnanie starego świata. Gdyby nie pewien drobiazg. Otóż w połowie lat 30. pisarz – nie bez zdziwienia – skonstatował, że Warszawa, pomimo wszystkich wad, to oaza pomiędzy hitlerowskimi Niemcami a stalinowską Rosją. Za zachodnią granicą totalitaryzm III Rzeszy się rozkręcał. Za wschodnią granicą szalał wielki terror. Do Warszawy docierały wiadomości o procesach pokazowych, w których starzy komuniści przyznawali się do niemożliwych do popełnienia zbrodni. Konkurenci polityczni i przypadkowi ludzie tysiącami lądowali w gułagu, oczywiście, jeśli nie zostali wcześniej zamordowani.
Słonimski nie miał zamiaru usprawiedliwiać ofiar zamachu majowego, hańby Brześcia i Berezy czy antysemityzmu i, szerzej, głupoty prześladowania mniejszości w kraju wielu narodów. Te zbrodnie, naruszenia wolności oraz zwykłe łajdactwa II RP domagały się na pewno nie taryfy ulgowej, ile jakiejś innej miary, przynajmniej w porównaniu z masowymi mordami sąsiednich totalitaryzmów. Nawet fakt, że felietonista był w stanie aż do wybuchu II wojny światowej publikować zjadliwe dla władzy teksty w Polsce, miał swoją wymowę. Już w marcu 1937 r. analizował fakty z ostatnich lat i miesięcy, by trzeźwo stwierdzić, że pod propagandowymi różnicami ZSRR i III Rzeszy „coraz wyraźniejszymi nićmi szyje się porozumienie sowiecko-niemieckie”. I wtedy mógł opublikować w „Wiadomościach Literackich” następujące zdanie o tym, że w porównaniu z krwawymi „państwami totalnymi” Hitlera i Stalina po prostu: „powietrze, którym człowiek oddycha w państwach demokratycznych, zdrowsze jest dla psychiki ludzkiej”. Krótko mówiąc, Polska przedwojenna nie była idealna, ale była inna od potężnych sąsiadów.
Czytaj więcej
Można mieć miliony odsłon w ciągu miesiąca i z dnia na dzień dostać po łapie od kogoś lub czegoś (AI) ze Stanów Zjednoczonych. To jest niewiarygodne, że demokracje europejskie na to pozwoliły. Potrzebujemy starych mediów, żeby mieć przeciwwagę dla tych nowych - mówi dr. Jarosław Kuisz, twórca i redaktor naczelny Kultury Liberalnej.
Nowe czasy, stare zobowiązania
Inne czasy, inne społeczeństwo. A jednak wracam do tamtego zamyślania się liberała Słonimskiego nad kulawą polską wolnością lat 30. Niemal 100 lat później można potraktować tamten epizod intelektualny jak zobowiązanie czy co najmniej zachętę do baczniejszego zwracania uwagi na konkrety w rodzimych sporach politycznych, do wychodzenia poza abstrakcje i wielkie kwantyfikatory. W debacie „liberalizm kontra antyliberalizm” zużyte argumenty przedstawia się jak świeże produkty umysłu. Ich import budzi zakłopotanie – w konfrontacji z lokalnymi faktami.