To był tylko pretekst. Z Żydami wszystko było dogadane. Sprawa byłaby załatwiona systemowo, a tak do dzisiaj mamy problemy.
Ale nie tylko Kwaśniewski utrudniał wam życie. Mieliście też narastające spory wewnątrz własnego obozu.
Oczywiście. Wynikały ze zużycia władzy. Solidarność rozpostarła nad rządem parasol ochronny i zapłaciła za to wysoką cenę, bo reformy były społecznie kosztowne. Inne nie mogły być. AWS cały czas balansowała między rolą związku i reformatora, który zmieniał państwo, co wywoływało napięcia.
Pamiętam Mariana Krzaklewskiego, ówczesnego szefa NSZZ Solidarność i posła AWS, który szedł na czele demonstracji przeciwko reformom rządu Buzka.
No, takie rzeczy się zdarzały. Na dodatek Krzaklewski przegrał wybory prezydenckie i ten stabilizator związkowy został bardzo osłabiony. To wtedy mniejsze podmioty zaczęły rozgrywać własne gry, co m.in. doprowadziło do powstania PiS i PO.
Mieliście wtedy w klubie 21 posłów, tzw. oczko, którzy blokowali niemal wszystko, co rząd chciał zrobić.
Bo uważali, że rząd idzie za bardzo na rękę Unii Wolności w sprawie prywatyzacji. A czas był taki, że nie należeliśmy do Unii Europejskiej, nie mieliśmy europejskich funduszy, a musieliśmy sfinansować reformy. Zatem pieniądze z prywatyzacji ratowały budżet.
Co w takim razie myśleli politycy, którzy rozwalali AWS od środka? Zastanawiali się nad skutkami swojego postępowania? Bo m.in. z powodu takich zachowań AWS przepadła w następnych wyborach.
Element refleksji chyba nie był obecny. Wtedy w rządzie i klubie dominowali jeszcze ludzie z pierwszej Solidarności – ci sami, którzy mieli wpływ na wydarzenia w Sejmie I kadencji.
To jeszcze chciałam pana spytać o tzw. dziurę Bauca. Czy ona rzeczywiście istniała, czy była tylko na papierze?
Tzw. dziura Bauca nie polegała na tym, że jakieś pieniądze zostały wydane i budżet świecił pustkami. To było pewne wyliczenie Jarosława Bauca, ministra finansów, ile kosztowałyby rząd wszystkie pomysły składane przez posłów AWS. On to ogłosił, nie informując o tym premiera Jerzego Buzka. Moim zdaniem zachował się bardzo nielojalnie. Dziura Bauca była czymś w rodzaju hipotezy, ale brzmiała bardzo efektownie i media chętnie to nagłaśniały. Notabene media publiczne też przyczyniły się do rozpadu AWS.
W jaki sposób?
TVP, której rola była wówczas dużo większa niż obecnie, pozostawała w rękach opozycji – była kierowana przez ludzi SLD i w niektórych obszarach przez Unię Wolności. Rząd nie miał żadnego wpływu na to, jak TVP pokazuje reformy. Premier Jerzy Buzek po latach uznał, że jego największym błędem było to, iż nie przejął mediów, bo TVP nieustannie nas atakowała. Buzek nie dość, że nie był w stanie wyjaśnić obywatelom celów reform, to jeszcze został przez nią politycznie zniszczony. To, że Jarosław Kaczyński zrobił z mediami publicznymi to, co zrobił, to jest lekcja wyniesiona z czasów AWS. Uznał, iż nie może sobie pozwolić na to, żeby mając władzę i pewien program polityczny, który chce zrealizować, miał przeciwko sobie wszystkie media. Odrobił lekcję płynącą z rządów AWS.
Pytałam o dziurę Bauca, bo ostatnio tu i ówdzie można usłyszeć o dziurze Morawieckiego. Czy te dwie sytuacje mają coś ze sobą wspólnego?
Moim zdaniem te głosy mają ułatwić obecnej opozycji przyszłe rządzenie. Jeżeli nie zechcą zrealizować obietnic, to winę będą zwalać na PiS, mówiąc, iż „sytuacja finansów jest dużo gorsza, niż myśmy sobie wyobrażali”. Tak samo było w 2001 roku, gdy do władzy doszedł SLD. Wtedy wszyscy słyszeli o dziurze Buaca, a teraz wszyscy będą słyszeć o dziurze Morawieckiego.
Widzi pan inne analogie między tamtymi czasami a obecnymi na scenie politycznej?
Tak. Przede wszystkim nowa władza będzie miała prezydenta z innego obozu politycznego, który będzie stał na straży osiągnięć rządu PiS. Powiedział to już na zjeździe Solidarności. W związku z tym opozycja już wie, że z pewnych rzeczy będzie musiała zrezygnować przynajmniej na półtora roku. My mieliśmy tak samo przy Wałęsie, a później przy Kwaśniewskim.
Czego nie zrobią?
Nie zliberalizują ustawy aborcyjnej, nie zmienią zasad emerytalnych ani ustaw sądowych. Już dochodzą do nas informacje, że wszystkie sprawy o charakterze obyczajowym, światopoglądowym będą realizowane dopiero po wyborach prezydenckich, jeżeli wygra kandydat obecnej opozycji.
Ponadto rozegra się krwawa wojna o media. Jeżeli nowa władza ją przegra, będzie miała przeciwko sobie wrogie media publiczne, czyli będzie miała to samo, co my mieliśmy z mediami kierowanymi przez Roberta Kwiatkowskiego.
Wojciech Mojzesowicz: Ktoś nas robi w konia
Politycy powinni brać pod uwagę skutki gospodarcze swoich decyzji. Nie można tworzyć zagrożenia dla własnego kraju, broniąc sąsiada. Tymczasem wszystkie formacje polityczne poganiały rząd, żeby szybciej zaczął pomagać Ukrainie. Teraz opozycja udaje, że jej przy tym nie było - mówi Wojciech Mojzesowicz, minister rolnictwa w rządzie Jarosława Kaczyńskiego.
Dodajmy – dziś zasiadającego w Radzie Mediów Narodowych z rekomendacji opozycji.
Dokładnie. W związku z tym to będzie dokładnie to samo, co myśmy przerabiali. Ale jest jeszcze poważniejsza sprawa – bo koalicja jest niejednolita, zatem będzie się zużywała w trakcie kadencji. Lewica będzie cały czas mówiła o projektach obyczajowych, a sytuacja, że przez półtora roku nie da się z nimi nic zrobić, będzie ją potwornie frustrowała. Inne partie też mają takie sprawy. No i wreszcie rząd będzie miał bardzo silną opozycję w postaci PiS, tak jak AWS miała bardzo silną opozycję w postaci SLD. Swoją drogą mało brakowało, żeby Sojusz wygrał wybory w 1997 roku.
Jak to?
W 1997 roku SLD wspomógł powstanie Krajowej Partii Emerytów i Rencistów. Przed powodzią szliśmy z nimi w sondażach łeb w łeb. Powódź ich trochę osłabiła, ale mieli tych emerytów, z którymi mogliby zawiązać koalicję. I wtedy my powołaliśmy Krajowe Porozumienie Emerytów i Rencistów. Zarejestrowaliśmy taką partię i ona nagle pojawiła się w sondażach. Ludzie zwariowali, bo były dwie partie emeryckie, o takim samym skrócie. W rezultacie obie spadały pod próg i ostatecznie skończyły na poziomie 1 proc. poparcia. To był jeden z naszych najlepszych ruchów politycznych, bo gdybyśmy tego nie zrobili, to być może Sojusz rządziłby z emerytami kolejną kadencję.
A wracając do nowej koalicji, to będzie ona bardzo różnorodna. Z jednej strony mnie to cieszy, bo do Sejmu wróci polityka. Znowu trzeba będzie zawierać różne koalicje do określonych spraw. Czasami podziały będą przebiegać w poprzek klubów. Z drugiej strony do wyborów prezydenckich będziemy obserwowali wojnę pozycyjną. Mając przeciwko sobie mocne PiS, zabetonowane instytucje konstytucyjne – NBP, Trybunał Konstytucyjny itd. – oraz prezydenta z przeciwnego obozu, rządzący będą mieli naprawdę trudno. Dlatego wybory prezydenckie zadecydują o wszystkim. Jeżeli wygra kandydat dzisiejszej opozycji, to rząd będzie miał znacznie większe możliwości umacniania się w państwie.