Tomasz P. Terlikowski: Robaki, hotel i wojna cywilizacji

Polska debata nie przestaje mnie zadziwiać. Rzeczy nieistotne wyrastają w nich na pierwszorzędne, a to, co naprawdę istotne, nie jest nawet transmitowane. I przykładają się do tego zarówno politycy, jak i dziennikarze.

Publikacja: 24.02.2023 17:00

Tomasz P. Terlikowski: Robaki, hotel i wojna cywilizacji

Foto: Fotorzepa, Rafał Guz

Zacznę od polityków. Od kilku dni w mediach społecznościowych, które stały się obecnie główną przestrzenią komunikacji politycznej, trwa awantura o owady. Ministrowie, poważni politycy wrzucają fotki z wielkimi stekami i zapewniają, że oni kotleta nie oddadzą, i nikt nie zmusi ich do jedzenia robaków. To, że przymusu ich jedzenia nie ma, że Unia Europejska zezwoliła jedynie na oficjalne rozprowadzanie jednego z rodzajów przetworzonego białka z owadów, nikomu nie przeszkadza.

Prawą stronę ogarnął szał walki z robakami. Liderzy partii zapewniają, że oni nie pozwolą na ideologiczne szaleństwa (których – dodajmy – nikt nie chce wprowadzać). Druga strona – żeby zachować symetryzm – w tym samym mniej więcej czasie przekonuje (i to na łamach poczytnego tygodnika), że sfałszować wybory można przy pomocy znaczka nakreślonego długopisem na palcu. I nawet nie sprawdza, że akurat ten pomysł nie jest do zrealizowania.

Czytaj więcej

Tomasz Terlikowski: Kosmici i Jezus

A wszystko to się dzieje, gdy mamy wojnę za granicami, geopolityczna mapa zmienia się na naszych oczach, a przemoc jako metoda modelowania świata wróciła. Kryzys klimatyczny, globalny system komunikacji i rozpad państw sprawiają, że dziesiątki milionów ludzi już ruszyły w drogę, a dalsze setki milionów ruszą w poszukiwaniu lepszego życia.

Rozumiem, że politykę robi się na emocjach, ale nie ma we mnie zgody, by wypierały one rozum. Jeśli wypierają, to w polskiej historii kończy się to zawsze źle. Jak się nie ma komfortu geopolitycznego, nie można sobie pozwolić na szaleństwo. Za głupotę i czas świetnej zabawy polityków zapłacimy wszyscy. Nie dajmy się kupić taniej propagandzie zwaśnionych stron.

Rozumiem, że politykę robi się na emocjach, ale nie ma we mnie zgody, by wypierały one rozum. 

Media, i to też trzeba powiedzieć otwarcie, nie są inne. Gdy Władimir Putin wygłaszał swoje orędzie, media w naszym kraju zajmowały się hotelem, w którym spał Joe Biden, analizowały trasy, jakimi miał się on przemieszczać, przepytywały przechodniów o ich emocje związane z wizytą prezydenta USA. Rozumiem zainteresowanie życiem wielkich tego świata i rozumiem, że wizyta Bidena w Polsce miała ogromne znaczenie, ale – na litość Boską – rozważania na temat hotelu czy stawianie przy nim reporterów aż takiego znaczenia nie miało, szczególnie w momencie, gdy dyktator Rosji zamierza zaprezentować swoje plany. Oczywiście, jego przemówienie okazało się takie sobie, nie zawierało nic nowego, ale widzowie, słuchacze czy czytelnicy mają chyba prawo dowiedzieć się, czego chce i jak myśli Putin?

Czytaj więcej

Tomasz P. Terlikowski: Cena udziału w debacie

To ważne także dlatego, że przemówienie rosyjskiego prezydenta, choć za długie i nudne, jasno pokazało, że nie zamierza on przerywać wojny, że przestawia całą Rosję w tryb wojenny, że zamierza walczyć do końca (miejmy nadzieję, że swojego). To było przemówienie kogoś, kto próbuje zbudować „wielką wojnę ojczyźnianą 2.0”, kto świadomie nawiązuje do mitów historycznych Związku Sowieckiego i kto buduje wizję wojny cywilizacji i religii. „Na Zachodzie wiedzą o tym, że prowadzi się ich ku duchowej katastrofie. Elity, to trzeba jasno powiedzieć, straciły rozum, i tego już się nie da leczyć. Ale to ich problem, my będziemy bronić naszych dzieci” – mówił Putin. „Zobaczcie, co oni robią ze swoimi własnymi narodami – zniszczenie rodziny, kulturowej i narodowej tożsamości, perwersje i znęcanie się nad dziećmi aż do pedofilii są uznawane za normę ich życia, a księża są zmuszani do błogosławienia małżeństw jednopłciowych” – ciągnął. To jest język starcia cywilizacji, który odwołuje się do żywych w Rosji emocji apokaliptycznych i przekonania, że Moskwa jest Trzecim Rzymem (co oznacza w istocie, że jest miejscem apokaliptycznym).

Te słowa, tak jak związany z nimi kontekst, są ważne dla tego, co dzieje się obecnie w świecie, ale polscy odbiorcy mediów ich nie poznali. Nam w miejsce analizy tego, co się dzieje, serwuje się debatę nad robakami i kotletami, a także szczegółowe analizy rozkładu hotelu, w którym spał Joe Biden.

Zacznę od polityków. Od kilku dni w mediach społecznościowych, które stały się obecnie główną przestrzenią komunikacji politycznej, trwa awantura o owady. Ministrowie, poważni politycy wrzucają fotki z wielkimi stekami i zapewniają, że oni kotleta nie oddadzą, i nikt nie zmusi ich do jedzenia robaków. To, że przymusu ich jedzenia nie ma, że Unia Europejska zezwoliła jedynie na oficjalne rozprowadzanie jednego z rodzajów przetworzonego białka z owadów, nikomu nie przeszkadza.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Armenia spogląda w stronę Zachodu. Czy ma szanse otrzymać taką pomoc, jakiej oczekuje
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Plus Minus
Afera w środowisku LGBTQ+: Pliki WPATH ujawniają niewygodną prawdę
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Iran i Izrael to filary cywilizacji
Plus Minus
Wolontariusze World Central Kitchen mimo tragedii, nie zamierzają uciekać przed wojną
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Nie z Tuskiem te numery, lewico