Reklama

Dominik Czapigo: Wysoki koszt pracy w konspiracji

Do Niemców strzelali bez wyrzutów sumienia. Ale przy wykonywaniu wyroków na Polakach – konfidentach, zdrajcach – uczestnicy konspiracji mieli dylematy, czasami musieli strzelać do kogoś, kogo znali. To są momenty, w których wyczerpuje się przygodowa formuła opowieści o tym, w czym uczestniczyli - mówi Dominik Czapigo, historyk.

Publikacja: 17.02.2023 17:00

Dominik Czapigo: Wysoki koszt pracy w konspiracji

Foto: Agata Piotrowska

Plus Minus: Jerzy Chlistunoff „Jurek”, jeden z bohaterów przygotowanej przez pana do druku książki o uczestnikach konspiracji z czasów II wojny światowej, opowiedział historię niedoszłej akcji, w której szykowaniu brał udział. Celem było zabranie mundurów i broni esesmanom, którzy korzystali z wypoczynku nad Wisłą: opalali się, wypływali na rzekę kajakami lub żaglówkami. Akcji nie przeprowadzono, czego „Jurek” bardzo żałował. Czytając o tym planie, trudno nie pomyśleć, że był filmowy, a nawet z gatunku komedii wojennej.

To były początki „Jurka” w konspiracji. Jak wspomina, same przygotowania były dla niego nudne – siedział długie godziny w pobliżu, licząc, ilu Niemców się tam pojawia. Rzeczywistość zweryfikowała jego chłopięce wyobrażenia o walce z bronią w ręku – nie strzelał, jego udziałem były sabotaż i dywersja, w czym się bardzo dobrze sprawdził. Był dumny z przynależności do Kedywu (Kierownictwo Dywersji Komendy Głównej Armii Krajowej – red.), jednocześnie podkreślał, że wcale nie czuje się bohaterem. Wspaniale opowiadał – ze swadą, często zrywając się z krzesła i odgrywając pewne sceny. Wiedział, że pracuję nad książką, i że będzie jednym z jej bohaterów, ale, niestety, jej nie doczekał. Zmarł w listopadzie zeszłego roku.

Jakie emocje towarzyszyły pana bohaterom i bohaterkom, kiedy opowiadali o swoim udziale w konspiracji?

Opowiadanie o trudnych zdarzeniach z przeszłości jest możliwe na kilka sposobów. Zaliczyłbym tu także odmowę rozmowy, uzasadnianą przeważnie tym, że nie ma o czym mówić; często dlatego, że to zbyt bolesne. Inną formułę opisałbym jako przygodową – ona trochę pomaga oswoić się z przeszłością. Ale nie dajmy się temu zwieść – to prawda, że w relacjach bohaterów i bohaterek książki jest akcja, ale poza bardzo filmowymi kadrami, pojawiają się także wspomnienia o przyjaciołach, którzy zginęli, oraz refleksje, jaki był koszt całej tej konspiracyjnej roboty. Na przykład, co niesie ze sobą udział w wykonaniu na kimś wyroku likwidacji. Bardzo przejmująca jest tu relacja Zofii Ruseckiej „Zosi” – wspomina, że odwiedzając na Powązkach Wojskowych rodzinny grób, zawsze mijała miejsce pochówku kobiety, która przy jej udziale została zlikwidowana na mocy wyroku Polskiego Państwa Podziemnego.

Są też w nagraniach ból, zatrzymania opowieści. Nagrywając, nie popychamy naszych rozmówców pytaniami dalej niż sami gotowi są pójść.

Reklama
Reklama

Wciąż nie ma dobrego, współczesnego filmu, który mógłby zainteresować polską historią światową publiczność. Czytając książkę „Konspiracja warszawska 1939–1944. Historie mówione”, zaczęłam się zastanawiać, jak to możliwe. A inaczej: jak to się stało, że od pełnych emocji i akcji opowieści bohaterów z krwi i kości – takich jak bohaterowie tej książki – historia pokonała drogę do sztampy, szkolnej akademii.

Wiele ważnych książek o konspiracji opiera się na relacjach, ale opracowanych przez historyków, którzy budują na nich własną opowieść. I to nawet wtedy, gdy historykami stawali się dawni uczestnicy konspiracji. To jest po prostu inna forma zapisu. Dodajmy – bardzo ważna i cenna.

W książce oddaję głos bohaterom, dając czytelnikom dostęp do rzeczywistości, którą na co dzień oglądało określone – w tym przypadku młodsze – pokolenie ludzi urodzonych przed wojną. Nie szukałem tych, którzy zajmowali eksponowane stanowiska – z przyczyn naturalnych, związanych z metryką, takich relacji jest w Archiwum Historii Mówionej Ośrodka KARTA i Domu Spotkań z Historią niewiele. Zależało mi przede wszystkim na utrwaleniu relacji o codzienności okupacyjnej konspiratorów. Perspektywa dowódców jest lepiej znana, bo to oni najczęściej spisywali wspomnienia. Oczywiście, te wspomnienia także są ciekawe poznawczo i ważne, jednak pokazują tylko fragment przeszłości. Tę lukę chciałem wypełnić. Nie muszę chyba argumentować, że historii, w tym historii konspiracji, nie tworzyli tylko ci, którzy wydawali rozkazy.

Czytaj więcej

Miłość do wojny. Dlaczego walka wywołuje stan podobny do seksualnej ekstazy

„Była cholernie polska atmosfera w domu” – powiedział panu „Jurek”. Z kolei rodzice Jerzego Sienkiewicza „Rudego” zostali odznaczeni Krzyżem Niepodległości za udział w I wojnie światowej, która skończyła się zaledwie 21 lat wcześniej. Pańscy rozmówcy to pokolenie, które ukształtowała II RP, co wyraźnie pobrzmiewa w ich relacjach.

Dziadek „Jurka”, który opowiada o tej polskiej atmosferze w domu, był Rosjaninem. „Jurek” w domu słyszał rosyjski, ale także niemiecki, bo matka była germanistką. II Rzeczpospolita była etnicznie zróżnicowana, co było jej wielkim kapitałem – Stefan Kisielewski twierdził, że homogeniczność powojennej Polski to jej wielka słabość. Oczywiście, trzeba mieć świadomość wyzwań i konfliktów związanych z tym zróżnicowaniem, których próby rozwiązania w II RP były dalekie od ideału. Polskość moim rozmówcom nie była narzucona, lecz była ich świadomym wyborem.

Reklama
Reklama

Co to znaczy?

Zofia Schuch-Nikiel, której relację można przeczytać w książce, pochodziła z rodziny królewskiego architekta zieleni, który przyjechał do Polski w XVIII wieku. To jego upamiętnia nazwa alei Szucha – pod numerem 25, w okupowanej Warszawie, siedzibę miało tam Gestapo. I w tym właśnie miejscu pani Zofia odmówiła propozycji przyjęcia obywatelstwa niemieckiego. To jest właśnie polskość z wyboru, która nie potrzebuje wielkich słów, ale decyzji.

Moi rozmówcy dorastali w określonej atmosferze – jednym z jej elementów był kult marszałka Józefa Piłsudskiego, którego niektórzy z nich jako dzieci bardzo chcieli spotkać. Czytali też lektury, które ich formowały. Odzyskana przez pokolenie ich rodziców Polska była dla nich wartością – kiedy przyszedł moment próby, nie mieli wątpliwości, co chcą robić i byli gotowi zapłacić za to najwyższą cenę.

Kształtowało ich także harcerstwo.

Musztra, wyraźna hierarchiczność, uznanie autorytetu okazały się bardzo ważne w procesie socjalizacji przyszłych konspiratorów – zatem nie tylko w wymiarze ideowym, ale także praktycznym.

Halina Cieszkowska „Alika”, wspominając swój udział w tajnych kompletach uniwersyteckich, opowiada o „młodzieży ekstraekskluzywnej”, a więc z elitarnych przedwojennych domów. Zmierzam do tego, że bohaterowie i bohaterki książki reprezentują określone klasy międzywojennej Polski, która i pod tym względem była zróżnicowana czy wręcz podzielona.

Reklama
Reklama

„Jurek”, brat „Aliki”, wspomina z kolei chłopaków z robotniczej części Ochoty – marzyłbym o nagraniu ich relacji.

Jednocześnie, śledząc trajektorie biograficzne osób, które przeszły przez konspirację, postawiłbym tezę, że nawet gdy wchodziły do niej jako przedstawiciele proletariatu, po latach, właśnie w efekcie tego doświadczenia, zmieniały przynależność klasową, awansowały w społecznej hierarchii. Praca nad książka utwierdziła mnie w przekonaniu o bardzo ważnym potencjale historii mówionej – jeżeli opowiadanie o przeszłości pozostawimy wyłącznie tym, którzy posiadają kompetencje narracyjne, będące funkcją wykształcenia i swoistego kapitału kulturowego, wiele nam umknie.

II RP ukształtowała bohaterów książki na jeszcze jeden szczególny sposób: 1 września 1939 roku byli pewni, że Polska świetnie sobie poradzi i lada dzień wygra rozpoczynającą się właśnie wojnę.

Relacje zostały ułożone w książce w przemyślanej kolejności. Razem z Jerzym Sienkiewiczem „Rudym”, którego wspomnienia ją otwierają, wchodzimy w rzeczywistość września 1939 roku: to bardzo sugestywny obraz świata, który się kończy, czego świadomość mój rozmówca zyskał wtedy w tak krótkim czasie, podróżując na wozie z rodziną na wschód. Widzimy zderzenie wyobrażenia mocarstwowej Polski, która nie odda ani guzika, i młodzieńczego przekonania, że wybuch wojny oznacza co najwyżej dłuższe wakacje, z brutalną rzeczywistością. Wszystko to, co wyświetlało się temu pokoleniu przed oczami, kiedy 5 maja w Sejmie przemawiał Józef Beck, teraz runęło jak domek z kart.

Uzmysławia to nam, po pierwsze, skuteczność propagandy w II RP. Młodzi ludzie byli przekonani, że Polska jest świetnie przygotowana i szybko odniesie zwycięstwo. Po drugie, brak świadomości, że ta wojna będzie wyglądać inaczej niż wszystkie dotychczasowe. Dziś wiemy, że Hiszpania w 1936 roku była poligonem, dawała pewne wyobrażenie, jak może wyglądać przyszła wojna, ale wówczas chyba nieliczni zdawali sobie z tego sprawę.

Reklama
Reklama

Jaka była rozpiętość wieku bohaterów i bohaterek książki 1 września 1939 roku?

Najstarsza, Zofia Schuch-Nikiel „Iza”, urodziła się w 1916 roku. Najmłodszy – Jerzy Sienkiewicz „Rudy” – rocznik 1927.

Kiedy przyszedł ten dzień, nie mieli wątpliwości, co chcą robić?

Byli za młodzi, by ich zmobilizowano. Szukali więc innych możliwości, niekiedy to one znajdowały ich. Czasem musieli zaczekać na swój moment. Opowiadają, jak weszli do konspiracji i dzielą się swoimi motywacjami – na przykład „Alika” nie chciała się czuć jak „zwierzyna, na którą się poluje”. Zofia Schuch-Nikiel mówi z kolei o Pogotowiu Harcerek, które powstało już w 1938 roku z myślą o zapobieganiu skutkom różnych klęsk żywiołowych, w tym wojny.

Sprawczość – to czuli? Z tym poszli w 1944 roku do powstania? Zwłaszcza że z podziemia wyszli już na ulicę jako Armia Krajowa. „Rudy” wspomina, że 1 sierpnia pomysł zajęcia tramwajem mostu Poniatowskiego został skomentowany słowami: „Panie podchorąży, nie bawmy się w dywersję. Jesteśmy teraz normalnym wojskiem”.

Reklama
Reklama

I dodaje, że byli wojskiem bez broni. Podobną historią jak „Rudy” dzieli się „Jurek”: wcześniej zwracał się do przełożonego „panie Antku”, odtąd ten nakazał mu mówić „poruczniku”, wyjaśniając, że teraz „to jest wojsko, a nie cywilbanda”. Przystąpienie 1 sierpnia do jawnej walki stanowiło dużą, symboliczną zmianę.

Poczucie sprawczości towarzyszyło bohaterom książki, odkąd tylko znaleźli się w konspiracji; podczas powstania zyskało ono kolejny wymiar. Fenomenem, który jeszcze w trakcie wojny w „Tajnym państwie” opisywał Jan Karski, było to, że konspiracja działała od pierwszych dni wojny – stale usprawniające się tajne państwo o konkretnej strukturze, które rzuciło wyzwanie Niemcom.

I była w tym wszystkim – także, a może przede wszystkim – młodość. „A ponieważ byliśmy młodzi, to mieliśmy wiatr w nogach i potrafiliśmy fantastycznie uciekać!” – mówi „Jurek”…

…który przecież z przyjacielem, Tadeuszem Zapałowskim „Michałem”, zrobił rzecz nierozsądną, bo wbrew wszelkim zasadom konspiracji złożyli sobie swoją własną przysięgę, która pewnego dnia została zweryfikowana. Tu jest pewien paradoks: z jednej strony, nawiązując do tytułu wspomnień Kazimierza Leskiego, żyli „życiem niewłaściwie urozmaiconym”, a jednocześnie to była ich młodość, pod wieloma względami piękny czas, bo pewne „prawa młodości” nie zważały na okupację.

Bardzo lubię w tej książce jeden fragment oświetlony jednocześnie w dwóch relacjach: „Alika” wspomina, że „Jurek”, jej brat, nie spuszczał wzroku, kiedy mijał Niemców, wręcz przeciwnie – prowokował ich dumnym, pełnym pogardy i nienawiści wobec okupanta spojrzeniem. On sam – bo nie słyszeli nawzajem swoich relacji – także mi o tym mówił, zaznaczając przy tym, że robił tak tylko wtedy, kiedy nie miał przy sobie żadnych kompromitujących materiałów i posiadał w porządku dokumenty.

Reklama
Reklama

Jednocześnie potrzebują wsparcia – to są właściwie nastolatki, które znalazły się na wojnie. „Jurek” znajduje je w osobie Jana Żabińskiego „Franciszka”, dyrektora warszawskiego zoo, którego ciepło wspomina jako wychowawcę, autorytet.

Mówi o nim, że był dla niego „konfesjonałem”. Mógł z nim pogadać i, na przykład, poskarżyć się, że tak zwane cygara używane do niszczenia niemieckich aut są nieskuteczne i chyba niepotrzebnie konspiratorzy narażają życie, ładując je do baków.

„Jurek”, by znaleźć się w konspiracji, zawyżył swój wiek. Jednocześnie, wyjaśniając, dlaczego odmówił dołączenia do Egzekutywy, a więc oddziału wykonującego wyroki Polskiego Państwa Podziemnego, podkreśla, że był na to za młody. Potrzeba autorytetów, by się w tym wszystkim odnaleźć, na pewno była duża. Uczestnicy i uczestniczki konspiracji bardzo często już po wojnie utrzymywali kontakt ze swoim przełożonymi, którzy się dla nich liczyli.

Filmy, by wrócić do początku naszej rozmowy, mogą kształtować wrażenie, że wypowiedzenie słów „W imieniu Polskiego Państwa Podziemnego” i to, co następuje zaraz potem, trwa chwilę, jest dla zdeterminowanego konspiratora prostym, oczywistym zadaniem. Tym, co szczególnie zatrzymuje mnie w książce, są towarzyszące takim chwilom emocje, wątpliwości.

Z relacji Wojciecha Świątkowskiego „Korczaka”, który opisuje zamach na Wilhelma Koppego, wysokiej rangi funkcjonariusza niemieckiego, można odczytać, że strzelając do Niemca, odgrywającego tak złowrogą rolę w aparacie represji, uczestnicy konspiracji nie mieli żadnych wyrzutów sumienia. Ale kiedy nasi rozmówcy opowiadają o wyrokach na Polakach – konfidentach, zdrajcach – ton ich wypowiedzi jest inny. Wykonujący wyroki musieli zaufać tym, którzy je orzekali; mieli niekiedy dylematy, czasami musieli strzelać do kogoś, kogo znali. Znane są nawet przypadki, kiedy konspirator, jak „Stasinek”, Stanisław Sosabowski, syn generała, prosił o ponowne zbadanie wydanego już wyroku i jego zasadności. To są takie momenty, w których wyczerpuje się przygodowa formuła opowieści o konspiracji. Wartością historii mówionej jest także to, że z pewnymi wydarzeniami musimy sami mierzyć się interpretacyjnie, bo nie wszystko jest przez naszych rozmówców wprost nazwane, wypowiedziane czy ocenione.

Czytaj więcej

Dlaczego mężczyźni popełniają samobójstwa?

W powszechnej wyobraźni wszyscy konspirowali. A to kolejny mit, który zamieszczone w książce relacje obalają.

Sami uczestnicy konspiracji łapali się na takim wyobrażeniu. W relacji „Zosi” wybrzmiało, że podziemie wcale nie mogło być pewne reakcji ulicy – jedną ze zmiennych w szacowaniu ryzyka był okupant, inną to, czy ktoś spośród osób niezaangażowanych w konspirację pod wpływem strachu nie zachowa się w sposób, który pokrzyżuje plany, a nawet stworzy dodatkowe zagrożenie.

„Odznaczenia? – to nie dla mnie. I na swoją przeszłość w konspiracji też patrzę krytycznie” – mówi „Jurek”. Skąd ta gorzka puenta?

Myślę, że Jerzy Chlistunoff miał świadomość, że to, o czym opowiada, i sposób, w jaki to robi, może kształtować atrakcyjne wyobrażenie o okupacyjnej przeszłości. W tych słowach dał jednak jasno do zrozumienia, że to nie była zabawa, a brutalna rzeczywistość. Zresztą kiedy opowiadał mi o powstaniu – książka go nie obejmuje – wspominał o napełniającym go goryczą wydarzeniu, napisał nawet o tym opowiadanie: zapamiętał pewnego kaprala, który na ich kwaterze, gdzie mieli znaleźć chwilę wytchnienia, schodząc ze swojego stanowiska na Brackiej, wykąpał się w wannie napełnionej zdobytą z trudem wodą pitną, po czym się ulotnił, nawet tej wody nie spuszczając. Bywało więc, że w trakcie powstania niektórzy markowali walkę, a łatwo możemy sobie wyobrazić, że po wojnie opowiadali zupełnie inną historię.

Jednocześnie dla „Jurka” konspiracja to był bardzo ważny okres w życiu. W pewnym momencie został ostatnim żyjącym żołnierzem Kolegium C Kedywu Okręgu Warszawa – Kolegium, którego istnienie kwestionują niektórzy historycy, bo brakuje informacji o nim w zachowanych dokumentach. W ostatnich latach życia, o czym pan Jerzy mówił mi pełen goryczy, budził się rano, myśląc, że kiedy odejdzie, pamięć o jego oddziale przeminie. Jego misją było zapobiec temu, bo, jak powtarzał, przecież jako żołnierz wiedział, w jakim oddziale służył. Bardzo ważne było też dla niego przywracanie imion i nazwisk kolegom z konspiracji.

Dlaczego książka kończy się na dniu wybuchu powstania? Ono unosi się nad opowieściami pana rozmówców, musiało więc rzutować na ich ogólną ocenę przeszłości.

Gdybyśmy połączyli konspirację przed 1 sierpnia 1944 roku z opowieścią o powstaniu, ten pierwszy temat zostałby prawdopodobnie zdominowany. Dlatego zależało mi na tym, by te historie rozdzielić. Ponadto, powstanie było jawną walką, a konspiracja miała inną specyfikę. Zarazem to, co wydarzyło się 1 sierpnia, było naturalną konsekwencją obecności w podziemiu.

Moi bohaterowie mierzyli się też z pytaniem o sens powstania. Jednocześnie ci, którzy udzielali sobie krytycznych odpowiedzi, nie mieli wątpliwości, że ono musiało wybuchnąć.

Jerzy Sienkiewicz w trakcie naszych rozmów, nie tylko tych nagrywanych, czasami przybierał maskę cynika, krytycznie oceniał też samą decyzję podjętą przez dowódców, potrafił mówić o tym w sposób dosadny (celnie też obnażał obszary mojej własnej niewiedzy). Jednocześnie przez 63 dni powstania był cały czas na linii. Symboliczne było dla mnie, gdy zadzwoniłem do niego wieczorem 1 sierpnia 2014 r., by zapytać, czy mogę go odwiedzić następnego dnia, i dowiedziałem się, że odszedł nad ranem. Nie mogłem uwierzyć, że to był czysty przypadek. To coś, co nie poddaje się łatwemu opisowi, nie boję się tego powiedzieć – metafizyka.

„Samo by wybuchło” – mówi„Alika” o nastroju w przededniu 1 sierpnia, co moim zdaniem opisuje to pokolenie.

Żegnając się wtedy z mamą, poprosiła, by podlewała jej pomidory, bo niedługo pobiją Niemców i wróci do domu. Do plecaka zabrała sukienkę wizytową, by mieć w czym świętować zwycięstwo…

Dlaczego przygotował pan tę książkę?

Chciałem pokazać znaną historię, ale z trochę mniej znanej perspektywy. Czuję też pewne zobowiązanie, by nagrane i zdeponowane w naszym Archiwum Historii Mówionej opowieści pokazywać szerszej publiczności w innej postaci niż ta źródłowa, która oczywiście sama w sobie jest bardzo cenna, bo żaden tekst nie zastąpi dźwięków i obrazów. W przeszłości znacznie więcej nagrywałem, teraz coraz częściej mogę pracować z nagraniami: podobnie jak w tej książce – nie tylko tymi, które sam zrealizowałem. Nagrywanie jednak stale mi towarzyszy i od lat bardzo wzbogaca moje spojrzenie na świat, zarazem przynosząc bezcenne dla mnie znajomości.

Czytaj więcej

„Chołod”: Wysyp żywych urków

W wysłuchiwanych opowieściach bardzo ważne jest dla mnie to, że często burzą one nasze wcześniejsze wyobrażenia o przeszłości; i uzupełniają obraz przeszłości o cenne, czasami też błahe szczegóły. Mam nadzieję, że czytelnicy będą mieli podobne doświadczenia przy lekturze tej książki, ale także innych, przygotowanych na podstawie historii mówionych z naszego archiwum.

Dominik Czapigo

Redaktor kwartalnika „Karta”, w przeszłości koordynator programu „Historia Mówiona” w Ośrodku KARTA, autor wydanej w 2015 r. książki „Berlingowcy. Żołnierze tragiczni”; właśnie ukazała się opublikowana przez Wydawnictwo Ośrodka KARTA i DSH książka pod jego redakcją „Konspiracja warszawska 1939–1944. Historie mówione”.

Plus Minus: Jerzy Chlistunoff „Jurek”, jeden z bohaterów przygotowanej przez pana do druku książki o uczestnikach konspiracji z czasów II wojny światowej, opowiedział historię niedoszłej akcji, w której szykowaniu brał udział. Celem było zabranie mundurów i broni esesmanom, którzy korzystali z wypoczynku nad Wisłą: opalali się, wypływali na rzekę kajakami lub żaglówkami. Akcji nie przeprowadzono, czego „Jurek” bardzo żałował. Czytając o tym planie, trudno nie pomyśleć, że był filmowy, a nawet z gatunku komedii wojennej.

Pozostało jeszcze 97% artykułu
Reklama
Plus Minus
„Wyrok”: Wojna zbawienna, wojna błogosławiona
Plus Minus
„Arnhem. Dług hańby”: Żelazne spadochrony
Plus Minus
„Najdalsza Polska. Szczecin 1945-1950”: Miasto jako pole gry
Plus Minus
„Dragon Ball Z: Kakarot: Daima”: Niby nie rewolucja, ale wciąga
Plus Minus
„ZATO. Miasta zamknięte w Związku Radzieckim i Rosji”: Wstęp wzbroniony
Materiał Promocyjny
Jak sfinansować rozwój w branży rolno-spożywczej?
Reklama
Reklama