Leszek Balcerowicz: Wysoka inflacja jest groźniejsza od bezrobocia

Problem bezrobocia może znów stać się realny, jeśli utrwalą się rządy PiS i wpadniemy w długotrwałą stagflację. Wtedy gospodarka nie będzie w stanie tworzyć tyle miejsc pracy, żeby wchłonąć nawet malejącą liczbę osób w wieku produkcyjnym.

Publikacja: 16.12.2022 10:00

Fot. Miroslaw Stelmach/RZECZPOSPOLITA

Fot. Miroslaw Stelmach/RZECZPOSPOLITA

Foto: Fot. M.Stelmach

Plus Minus: Z polskiego rynku pracy napływa coraz więcej niepokojących doniesień. Ostatnio głośno było o zwolnieniach grupowych w kilku dużych znanych firmach. Ale już w III kwartale, jak wynika z Badań Aktywności Ekonomicznej Ludności, liczba pracujących zmalała o 124 tys. (0,7 proc.) rok do roku. Do tego maleje liczba ofert pracy i przyrasta liczba osób zawieszających działalność gospodarczą. Czeka nas wyraźny wzrost bezrobocia?

Odpowiedzialnego ekonomistę poznaje się po tym, że skupia się na długookresowych problemach. Naszym prawdziwym problemem, jeśli chodzi o rynek pacy, jest spadek liczebności siły roboczej. Grozi nam to, że będziemy mieli za mało rąk do pracy, żeby się rozwijać. Jeśli ktoś akcentuje krótkookresowe zjawiska, a na dodatek prezentuje je jako szkody wynikające z polityki antyinflacyjnej, to uprawia złą ekonomię.

Wpływ zacieśniania polityki pieniężnej na rynek pracy jest urojeniem? Prezes NBP Adam Glapiński mija się z prawdą, gdy mówi, że nie można już bardziej podwyższyć stóp procentowych, bo niosłoby to ryzyko znaczącego wzrostu bezrobocia?

Irytuje mnie próba sprowadzania debaty publicznej do problemów krótkookresowych, często zresztą urojonych. To są próby odwrócenia przez PiS uwagi od naprawdę istotnych długofalowych problemów. Takim istotnym problemem jest ryzyko, że przestaniemy doganiać Zachód. Polska przez kilka dekad traciła dystans wobec Zachodu wskutek złego ustroju, narzuconego nam po 1945 r. Byliśmy zapóźnieni w rozwoju przed II wojną światową, a po wojnie to zapóźnienie się jeszcze pogłębiło. Wielkim osiągnięciem Polski po 1989 r. było to, że zaprowadziliśmy praworządność oraz gospodarkę kapitalistyczną, dzięki czemu zaczęliśmy doganiać Zachód. Dlatego takim szkodnictwem jest atak na państwo prawa, nacjonalizowanie gospodarki i podważanie jej stabilności.

Nasz problem demograficzny częściowo może wynikać właśnie z tego, że w przeszłości nie potrafiliśmy utrzymać stopy bezrobocia w ryzach. To, że bezrobocie wzrosło na początku transformacji, dość łatwo zrozumieć. Ale rekordowy poziom osiągnęło już po kilkunastu latach transformacji, w 2004 r. Stopa bezrobocia przebiła wtedy 20 proc. To przyczyniło się do emigracji milionów Polaków, ale też wpłynęło na postawy ludzi, którzy teraz mogliby mieć dzieci. Być może część z nich, mając w pamięci swoje dzieciństwo, zanim zdecyduje się na potomstwo, chce osiągnąć najpierw bezpieczeństwo finansowe?

Czy istnieją jakieś dowody empiryczne, które potwierdzałyby pana tezy? Jeśli nie, to nie ma co z tymi tezami dyskutować.

Czytaj więcej

Józef Wancer. Zerowe stopy oprocentowania kredytów to anomalia

Masowa emigracja po 2004 r. jest faktem…

Z każdego biedniejszego kraju niektórzy ludzie emigrują. Czy lepiej było zostać w PRL-u i mieć zamknięte granice? Jedyna dobra odpowiedź to szybszy rozwój gospodarki dzięki reformom.

Ta rekordowa stopa bezrobocia z 2004 r. wciąż była skutkiem ubocznym transformacji, która trwała już od kilkunastu lat?

W latach 90. i na przełomie tysiącleci transformacja była daleka jeszcze od zakończenia. Mieliśmy ciągle dużo własności państwowej. Prywatyzacja, czyli odchodzenie od socjalizmu, dopiero nabierała rozpędu dzięki takim ludziom jak Emil Wąsacz, którzy nie bali się iść pod prąd.

Chcę tylko zwrócić uwagę na to, że w ostatnich latach przyzwyczailiśmy się do bardzo niskiego bezrobocia, do deficytu pracowników. Problem bezrobocia bardzo łatwo dzisiaj bagatelizować. Ale może jednak prezes Glapiński ma rację, gdy mówi, że pod żadnym pozorem nie można dopuścić do wzrostu stopy bezrobocia?

Jestem daleki od bagatelizowania problemu bezrobocia. Uważam jednak, że to dziś problem hipotetyczny, podczas gdy mamy poważne problemy. I to nimi należy się zajmować. Problem bezrobocia może znów stać się realny, jeśli utrwalą się rządy PiS i wpadniemy w długotrwałą stagflację. Wtedy gospodarka nie będzie w stanie tworzyć tyle miejsc pracy, żeby wchłonąć nawet malejącą liczbę osób w wieku produkcyjnym. Polskę wyróżnia obecnie bardzo niska stopa inwestycji wynosząca niewiele ponad 16 proc. PKB. W 2015 r. ta stopa wynosiła 20 proc., ale pod rządami PiS systematycznie spada. Dlatego zmiana rządów na lepsze jest kluczowa także dla perspektyw sytuacji na rynku pracy.

Jak to możliwe, że pomimo tej systematycznie malejącej stopy inwestycji polska gospodarka w ostatnich latach rozwijała się bardzo szybko na tle innych państw UE? Nawet odbicie aktywności ekonomicznej po pandemii Covid-19 było wyjątkowo żywiołowe.

Jako młody człowiek nie pamięta pan zapewne lat 70. XX w. W pierwszej połowie tamtej dekady, za czasów Gierka, Polska również rozwijała się bardzo szybko. A potem wybuchły koszty gierkowskiej polityki. Zwykle musi upłynąć trochę czasu, zanim pojawią się konsekwencje złej polityki gospodarczej. Szkody pisowskiej polityki z całą mocą ujawnią się w 2023 r., gdy nie tylko z przyczyn zewnętrznych, ale też wewnętrznych będziemy mieli do czynienia ze stagflacją. Będziemy mieli znikomy wzrost gospodarczy i niemal najwyższą inflację w całej UE.

To spowolnienie, a być może nawet recesja, nie jest po prostu cęną ograniczenia inflacji? Jak inaczej można ją obniżyć?

Niech pan nie sprowadza kosztów polityki PiS do skutków walki z inflacją.

Większość członków RPP uważa, że w 2023 r. inflacja będzie już malała, pomijając wyskok w pierwszych dwóch miesiącach. Jak twierdzą, kolejne podwyżki stóp procentowych nie przyspieszą istotnie powrotu inflacji do celu NBP, tj. 2,5 proc., a mogą zaszkodzić gospodarce, w tym właśnie spowodować wzrost bezrobocia.

Jeśli ktoś twierdzi, że podnoszenie stóp procentowych nie będzie miało wpływu na inflację, to nie powinien być członkiem Rady Polityki Pieniężnej. Jeśli polityka pieniężna jest tak bezsilna, to jak miałaby spowodować wzrost bezrobocia?

To jak bardzo stopy procentowe powinny jeszcze wzrosnąć? W niedawnej sondzie „Rzeczpospolitej” wśród ponad 40 ekonomistów większość (niemal 77 proc.) oceniała, że przerwanie przez RPP w październiku cyklu podwyżek stóp procentowych było błędem. Ale na pytanie, jak bardzo stopa referencyjna NBP powinna wzrosnąć, na ogół wskazywali, że powinna sięgnąć około 8 proc. To relatywnie mała podwyżka, skoro już teraz stopa referencyjna wynosi 6,75 proc. Wystarczyłaby, aby odzyskać kontrolę nad inflacją?

Należę do tych ekonomistów, którzy uważają, że inflacji nie należy lekceważyć.

Wróćmy do rynku pracy. Jeśli zacieśnianie polityki pieniężnej działa na inflację m.in. tak, że psuje koniunkturę na rynku pracy, to dylemat, w jakim tempie sprowadzać inflację do celu, jest zrozumiały. RPP może uważać, że lepiej zgodzić się na powolny powrót inflacji do celu, niż przyspieszyć ten proces za cenę wzrostu bezrobocia. Szczególnie że bezrobocie obniża się trudno.

Otwieramy dawno otwarte drzwi. Doświadczenia zachodnich gospodarek, ale też teoria ekonomii, traktują wysoką inflację jako zło, które należy zdecydowanie ograniczać. W latach 70. XX w. były na ten temat różne opinie, ale od tamtego czasu nawarstwiło się tyle doświadczeń, że dziś dylematów nie ma. Szkody wyrządzane przez inflację są ewidentne. Na dłuższą metę z powodu niepewności i zaburzeń, które inflacja wywołuje, skutkiem jest niski wzrost gospodarczy ze wszystkimi tego konsekwencjami dla rynku pracy.

Czytaj więcej

Czy państwo rozwiąże nasze problemy

Dylematy zniknęły? Ja mam wrażenie, że jest odwrotnie. Od lat 70. XX w. bardzo mocno wzrosło wyczulenie ekonomistów na sprawy społeczne, co przejawia się m.in. ich dużym zainteresowaniem wszelkiego rodzaju nierównościami. Nie wiem, czy jakikolwiek ekonomista powiedziałby dzisiaj: trzeba zwiększyć poziom bezrobocia, żeby zahamować wzrost płac i poskromić inflację. Z wysoką inflacją należy walczyć za wszelką cenę?

Gdy mówi pan „za wszelką cenę”, z góry negatywnie ocenia pan politykę walki z inflacją. To jest zabieg retoryczny. Jeszcze raz: doświadczenia ostatnich dekad jednoznacznie pokazują, że tolerowanie podbitej inflacji jest dla wzrostu gospodarczego – i komfortu życia ludzi – dużo gorsze niż jej ograniczanie, co wymaga zaangażowania polityki pieniężnej. Nie jest też tak, że skutkiem ubocznym walki z inflacją jest zawsze duży wzrost bezrobocia. W Polsce, jak już mówiłem, z powodów demograficznych tak prawdopodobnie nie będzie.

Eurobarometr, czyli europejskie badania opinii publicznej, sugeruje, że Polacy co najmniej od 2008 r. rzeczywiście znacznie bardziej obawiali się inflacji niż bezrobocia. Nawet wtedy, gdy mieliśmy do czynienia z deflacją, wzrost cen był najczęściej wymieniany przez respondentów jako główny problem.

Słusznie ludzie bardziej obawiają się wysokiej inflacji niż bezrobocia. Długotrwale podbita inflacja poprzez swój wpływ na gospodarkę może się odbić też na kondycji rynku pracy. A w drugą stronę to nie działa.

Skoro z powodów demograficznych trudno oczekiwać w Polsce istotnego wzrostu poziomu bezrobocia, to nasuwa się pytanie, czy jesteśmy w ogóle w stanie poskromić inflację? Jeśli polski rynek pracy jest tak rozgrzany, że jest w stanie wchłonąć w krótkim czasie kilkaset tysięcy uchodźców z Ukrainy, to jak można liczyć na to, że wzrost wynagrodzeń zwolni?

Walka z inflacją nie odbywa się przecież tylko poprzez rynek pracy. Podwyższanie stóp procentowych wpływa na decyzje ludzi dotyczące oszczędzania i wydawania, czyli na dynamikę popytu. Osobną kwestią jest, że dużą rolę do odegrania w walce z inflacją ma też polityka fiskalna, a nie tylko pieniężna. Jeśli rząd stale utrzymuje duży deficyt w sektorze finansów publicznych, to osłabia antyinflacyjną skuteczność podwyżek stóp procentowych.

No właśnie: czy nie jest tak, że Rada Polityki Pieniężnej wykonała już swoje zadanie, a teraz do walki z inflacją włączyć musi się też rząd? W ostatnich latach wiele mówi się w ekonomii o tzw. dominacji fiskalnej, tzn. o tym, że ostatecznie to rządy – a nie banki centralne – w największym stopniu determinują przebieg cyklu koniunkturalnego, a więc też inflację.

Nie zauważyłem, aby jakikolwiek liczący się ekonomista uważał, że polityka pieniężna straciła na znaczeniu, jeśli chodzi o wpływ na poziom inflacji. Z tego, że zła polityka fiskalna może podbijać inflację, nie wynika, że polityka pieniężna zeszła na drugi plan.

Decydując się na przerwę w zacieśnianiu polityki pieniężnej, Rada Polityki Pieniężnej założyła, że w 2023 r. rząd nie będzie już prowadził tak ekspansywnej polityki fiskalnej jak w 2022 r., choćby dlatego, że pojawiły się problemy z finansowaniem deficytu. Czy jeśli to założenie okaże się błędne, a polityka rządu będzie wciąż proinflacyjna, to RPP powinna to kontrować kolejnymi podwyżkami stóp? Czy to nie prowadziłoby do błędnego koła, w którym podwyżki stóp procentowych podnoszą koszty obsługi długu, a w rezultacie pogłębiają jeszcze deficyt?

Banki centralne po to są instytucjami niezależnymi od rządów, aby skupiały się na wypełnianiu swojej misji, nie oglądając się na inne instytucje. NBP ma jedną podstawową misję: gwarantowanie niskiej inflacji. A co do rządu PiS to nazywanie psucia finansów publicznych mianem tarczy inflacyjnej jest wyrazem cynizmu tej władzy.

Rząd powinien pozwolić na nieskrępowany wzrost cen energii elektrycznej, gazu i żywności, nawet jeśli wiadomo, że jest to efekt przejściowego szoku?

Jeśli nie mamy do czynienia ze zjawiskami monopolistycznymi, to nie ma powodu ingerowania w działanie rynku. A na pewno nie takim kosztem, jakim robi to dzisiaj rząd.

Może w nadzwyczajnych okolicznościach nie należy się przejmować wzrostem deficytu i długu publicznego?

Wiele państw wpadło w kryzys przez to, że ich rządy windowały dług publiczny. Wzrost długu jest zwykle przejawem złych, nieodpowiedzialnych rządów, które starają się kupować głosy wyborców wydatkami pod publiczkę. Praktycznie się nie zdarza, żeby deficyty, które potem kumulują się w postaci długu, były skutkiem działalności inwestycyjnej rządu. Jestem dumny z tego, że udało mi się wprowadzić do Konstytucji RP zapis, że dług publiczny nie może przekraczać 60 proc. PKB.

W jakimś stopniu wysoka inflacja – nie tylko w Polsce – jest pokłosiem antykryzysowej polityki władz z czasów pandemii. Wtedy ekonomiści dość powszechnie uważali, że należy za wszelką cenę zapobiec fali upadłości firm i wzrostowi bezrobocia, bo te problemy później trudno będzie zażegnać. Natomiast z kosztami tej polityki, tzn. wzrostem zadłużenia państw czy właśnie inflacją, jakoś sobie poradzimy. Czy z perspektywy czasu tarcze antykryzysowe z 2020 i 2021 r. były błędem?

Od początku miałem do tych tarcz sceptyczny stosunek. One spowodowały dużą wyrwę w budżecie. Z kryzysami nie można walczyć psuciem finansów publicznych. Ale podstawowy problem z tymi tarczami był inny. One się doskonale wpisały w całą politykę gospodarczą PiS, która sprowadza się do zawracania transformacji. Przejawia się to postępującą nacjonalizacją gospodarki, rozrostem regulacji, wypychaniem wydatków publicznych poza kontrolę parlamentu. Konsekwencją jest wzrost niepewności gospodarczej, co przyczynia się do spadku stopy inwestycji. Jeżeli to się będzie utrzymywało, grozi nam zaprzestanie doganiania Zachodu. To będzie w zupełnej sprzeczności z aspiracjami większości Polaków. W takiej sytuacji należałoby się liczyć z ponownym nasileniem emigracji, co zwiększyłoby nasze problemy demograficzne.

Czytaj więcej

Piotr Koryś: Gospodarki nie da się kształtować jak plasteliny

Na razie tych szkód gołych okiem nie widać. W jakimś stopniu podważa to wiarygodność krytyków rządu, którzy od siedmiu lat wieszczą katastrofę.

Bo to nie jest tak, że zła polityka gospodarcza od razu daje złe rezultaty. Czas zapłaty rachunków przychodzi z opóźnieniem. Spadek stopy inwestycji z ponad 20 proc. do 16 proc. to dobitny sygnał problemów, które zostały stworzone przez ten rząd.

Być może my te inwestycje jakoś źle mierzymy? Albo może nowe inwestycje, w dużej mierze w sektorze usługowym, są mniej kapitałochłonne i w rezultacie można utrzymywać szybkie tempo rozwoju przy niższej niż dawniej stopie inwestycji?

Nie znam żadnych dowodów na to, że nie potrafimy dobrze mierzyć inwestycji. Przede wszystkim wyróżniamy się negatywnie na tle innych państw UE. Tam tych problemów z pomiarem i zmianami struktury gospodarki nie ma? Spadek stopy inwestycji jest faktem.

Leszek Balcerowicz jest ekonomistą, profesorem Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie, był wicepremierem i ministrem finansów w latach 1989–1991 oraz 1997–2000. Pełnił funkcję prezesa Narodowego Banku Polskiego (2001–2007). Założyciel Forum Obywatelskiego Rozwoju.

Plus Minus: Z polskiego rynku pracy napływa coraz więcej niepokojących doniesień. Ostatnio głośno było o zwolnieniach grupowych w kilku dużych znanych firmach. Ale już w III kwartale, jak wynika z Badań Aktywności Ekonomicznej Ludności, liczba pracujących zmalała o 124 tys. (0,7 proc.) rok do roku. Do tego maleje liczba ofert pracy i przyrasta liczba osób zawieszających działalność gospodarczą. Czeka nas wyraźny wzrost bezrobocia?

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy