Reklama

Rosyjskie Betlejem

Pierwsze mieszkanie przekazała księdzu Grzegorzowi nawrócona młoda kobieta. Zaraz wprowadziła się tam pierwsza podopieczna w piątym miesiącu ciąży. Potem następne ciężarne. Do dziś jest to jedyna placówka w całym obwodzie kirowskim świadcząca pomoc samotnym matkom.

Publikacja: 05.05.2016 13:28

Typowa dla świątyń katolickich wznoszonych w Imperium Rosyjskim czerwona cegła sprawdziła się równie

Typowa dla świątyń katolickich wznoszonych w Imperium Rosyjskim czerwona cegła sprawdziła się również w Wiatce

Foto: Archiwum

Ceremonia ślubna nawiązuje do najlepszych tradycji europejskich. O jej wyjątkowości stanowi uroczysta oprawa, piękno i rygoryzm, dyktowane ekskluzywnym anturażem sali" – informuje tekst reklamowy zachęcający do organizacji zaślubin w kościele pod wezwaniem Najświętszego Serca Pana Jezusa, wzniesionym w 1903 roku ze składek polskich zesłańców w ówczesnej Wiatce, przemianowanej po zabójstwie Siergieja Kirowa na Kirów, na południowym wschodzie Rosji.

W 1928 roku kościół zamknięto. Przez lata popadał w ruinę, aż w 1993 roku władze dopingowane przez grono kirowskich melomanów urządziły w świątyni salę koncertową. Z Niemiec sprowadzono organy i ustawiono w prezbiterium. Na swoje nieszczęście katolicka parafia w Kirowie odrodziła się dopiero pod koniec lat 90., w efekcie sprowadzając również kłopoty na salę koncertową. Wówczas prezbiterium kościoła św. Aleksandra błyszczało już setkami organowych piszczałek. Na ołtarz nie starczyło miejsca. Reklamowane uroczystości ślubne mają więc charakter świecki. Za celebransa robi przywożony każdorazowo urzędnik stanu cywilnego.

Przyjechałem tam po raz pierwszy w styczniu 2010 roku. W kościele trwała próba jakiegoś spektaklu. Nawę główną udrapowano wielkimi płachtami tkanin w karnawałowych barwach. Nad prezbiterium zawieszono czerwoną gwiazdę.

– Ksiądz pana przysłał?! – rozszyfrowała mnie Ansaria Rifhatowna Semizorowa, „dyrektor kościoła", jak wynikało z wizytówki.

Trwał właśnie konflikt w związku z budynkiem świątyni. Konflikt, w którym proboszcz, polski misjonarz, ksiądz Grzegorz Zwoliński, przegrywał każde starcie. Jeśli znalazł sobie sojusznika wśród urzędników miejskich i uzyskał prawo odprawiania nabożeństwa wielkanocnego oraz na Boże Narodzenie i zaczynano mówić o niedzielnych mszach świętych, Ansaria Rifhatowna docierała do takiego dygnitarza, przed którym ten proboszczowski urzędnik kładł uszy po sobie. Ksiądz zaprzyjaźnił się z ojcem Aleksandrem, proboszczem jednej z prawosławnych parafii w mieście, nie tyle może wpływowym, ile powszechnie lubianym, i coś już się ruszało w sprawie, przebąkiwano o ekumenizmie. Wówczas Ansaria Rifhatowna uderzyła do prawosławnego biskupa i księdzu pokazano, gdzie raki zimują, a precyzyjniej – powiedziano, że jest takie miejsce, gdzie zimują, a skierowanie do niego można załatwić od ręki.

Reklama
Reklama

Cygański pałac

Tuż przed moim przyjazdem ksiądz znowu znalazł poparcie kogoś wpływowego. Szala zwycięstwa przechylała się na stronę parafii. Wówczas Ansaria Rifhatowna sobie tylko znanym sposobem poszczuła księdza Władimirem Wolfowiczem Żyrinowskim. Ksiądz odebrał telefon od polityka. Padły słowa o 15 latach więzienia.

– Ansario Rifhatowna – zacząłem pojednawczo, choć żadnego upoważnienia do rokowań nie otrzymałem. – A czy nie idzie się jakoś dogadać? Oboje, i pani, i ksiądz, jesteście ludźmi kulturalnymi. Powiedzmy, niech będzie tak: ksiądz odprawia przed południem msze, a potem, aż do nocy, pani może organizować swoje koncerty i śluby...

Mówiłem to ze świadomością, że nie tylko brak mi mandatu, ale też słowom moim sensu, albowiem parafia wcale nie potrzebowała udostępniania kościoła na godziny, tylko oddania tego, co zawsze stanowiło jej własność, i rekonsekracji kościoła.

– Ja?! – rozwarła szeroko usta Ansaria Rifhatowna. – Ja mam się dogadywać z tym sprzedawcą opium dla ludu?! Niech pan nie udaje, że pan nie wie, o co chodzi temu strasznemu człowiekowi!

– Katolicy nie mają gdzie się modlić.

– A po co się mają modlić?! Średniowiecze! – wrzasnęła Ansaria Rifhatowna. – Lepiej niech się uczą!

Reklama
Reklama

– Proszę się zdobyć na odrobinę tolerancji...

– Pan żartuje?! A stosy inkwizycji?! A zbrodnie papieży?! Dlaczego to mnie, a nie ich, wzywa pan do tolerancji?!

– Przecież ksiądz proboszcz na pewno nie rozpali tu stosu. On chce tylko, żeby kościół był kościołem. Muzyka wcale nie przeszkadza. Odwrotnie. Już święty Augustyn z Hippony nauczał, że kto dobrze śpiewa, ten dwa razy się modli...

– Ksiądz chce się modlić?! To wielki spryciarz. Ja panu powiem, czego on chce. Jemu chodzi o pieniądze. O kasę. O grubą kasę! On chce przejąć biznes weselny. A ja, a my... My wszyscy... Podkreślam: cały kolektyw sali koncertowej robi tu robotę Prometeusza. Zarażamy ludzi pięknem. Pan mówi „ksiądz", a ja słyszę „samo zło, kłamstwo, ciemnota, zabobon i wrogość". Jeszcze żeby prawosławny duchowny, ale to przecież ksiądz katolicki!

Ansaria Rifhatowna popatrzyła na mnie z nienawiścią. – Proszę wyjść! – rzuciła i sama wyszła do zakrystii.

Gdy rozmowa skończyła się tak gwałtownie i nieprzyjemnie, podszedł do mnie regent chóru. Zastępca i mąż pani Ansarii (nastraja organy i fortepian w sali koncertowej), chudy i nosaty, odprowadził mnie na zewnątrz kościoła. Do nawy głównej tej światyni-nie-wiadomo-czego prowadzi wejście z podziemi połączonych tunelem z usytuowaną obok kościoła budką z napisem „kasa". Kruchtę zabito na głucho; wiadomo, organy potrzebują stałej temperatury i wilgotności.

Reklama
Reklama

W tunelu regent ciągnął to, co przerwała Ansaria Rifhatowna, ale tam, gdzie u niej padały wystrzały, u niego była dyplomacja. – Trzeba wybaczyć Ansarii, że się tak unosi. Walczy o sztukę. Kościoły przemijają, a muzyka jest wieczna!

– Bo ja wiem... – wzruszyłem ramionami. – Ale wy tu przecież robicie śluby z popijawą za pieniądze. Koncerty to tylko wisienka na torcie.

– Z czegoś musimy żyć... – smutno pokiwał głową regent chóru, po czym zadeklamował z pół tuzina aforyzmów o pięknie i jego znaczeniu.

– Piękno – poinformował na koniec – zbawi świat.

Ojciec pije, matka wrzeszczy

Podałem taksówkarzowi adres – Depowska 10.

Reklama
Reklama

– Pan do tego cygańskiego pałacu?

– Nie, do domu parafialnego wspólnoty rzymskich katolików.

– Mówię, że do cygańskiego pałacu! – zaśmiał się taksówkarz. – Teraz to ksiądz kupił, ale przedtem tam Cygan jeden żył. Bogaty. Król cygański. Było z nim zamieszanie!

Wjechaliśmy w wyboje ulicy Depowskiej i oczom moim ukazał się najbrzydszy bodaj dom, jaki w życiu widziałem. Eklektyczny i szalony. Sen pijanego cukiernika obleczony w cegłę i beton. Otworzyły się drzwi. Buchnęło ciepło. Uścisnąłem rękę proboszcza Grzegorza Zwolińskiego. Wokół tłoczyli się jacyś ludzie – starzy, młodzi, mężczyźni, kobiety. Zrobiło się dobrze, domowo, błogo. Dużo ich wszystkich było i każdy miał jakąś sprawę, jakąś swoją historię; prapradziadka powstańca styczniowego; babkę przygnaną tu w latach 30., jakieś wspomnienia, pragnienia i plany.

Po mszy świętej odprawionej w zaadaptowanym na kaplicę dawnym salonie cygańskiego króla usiedliśmy w kuchni do obiadu. W dymiącym kapuśniaku roztopiła się brzydota budynku.

Reklama
Reklama

Parafia jest maleńka, jeśli chodzi o liczbę wiernych (wówczas kilkadziesiąt osób, dzisiaj ponad setka, w tym dziesięciu kongijskich studentów), i wielka, gdy mowa o terytorium (obszar wielkości jednej trzeciej Polski).

Ksiądz Grzegorz, szczupły, średniego wzrostu, mniej więcej 40-letni mężczyzna z kilkudniowym zarostem, o miłym, ujmujących uśmiechu i żywych oczach, opowiedział mi o Dziele. Nazywa się ono Betlejem w Wiatce (Wiflejem w Wiatkie). A że grażdanką „W" zapisuje się jak łacińskie „B", ma to dzieło sześć brzuszków w trzech literach, po dwa na każdą. I właśnie o te brzuszki idzie. Zaczęło się po Wielkanocy 2009 roku. Ksiądz Grzegorz dowiedział się z oficjalnych statystyk, że w poprzednim roku w obwodzie kirowskim dokonano 19 505 aborcji (liczba urodzeń w tym samym okresie była o blisko jedną czwartą niższa!), a dane należy uznać za zaniżone, gdyż nie uwzględniają aborcji dokonywanych w prywatnych gabinetach, gdzie za odpowiednią opłatą można przerwać ciążę niemal do dziewiątego miesiąca. Objechał przychodnie ginekologiczne. Spośród 15 w całym mieście, tylko w jednej lekarze nie zgodzili się podawać numeru telefonu parafii pacjentkom zdecydowanym na zabieg z tak zwanych względów społecznych.

Dzwoniły dziewczyny. Ksiądz pytał, tłumaczył, przekonywał. Obiecywał pomoc. O rozmowach z ciężarnymi opowiedział parafianom. Na początku maja 2009 roku niedawno nawrócona młoda kobieta Julia Gruzdiewa postanowiła oddać ciężarnym dziewczynom własne mieszkanie. Zaraz później wprowadziła się tam pierwsza podopieczna Dzieła Tatiana, lat 31, w piątym miesiącu ciąży. Potem następne kobiety.

Betlejem w Wiatce się zaczęło. Ksiądz nazwał je „żywym pomnikiem Jana Pawła II" i ruszył po prośbie do Polski. Z uzbieranych pieniędzy udało się wynająć drugie mieszkanie i w Betlejem w Wiatce zamieszkały kolejne dziewczyny. Po dziś dzień jest jedyną placówką w całym obwodzie kirowskim świadczącą pomoc samotnym matkom.

Zaopatrzeni w pudła z pieluszkami (z darów), zaglądamy do jednego z mieszkań składających się na Betlejem. Schronienie znalazły w nim dwie dziewczyny, z których jedna spodziewała się dziecka. Synek drugiej, kilkumiesięczny brzdąc, tulił się do wielkiego misia zagnieżdżonego w dziecięcym łóżeczku.

Reklama
Reklama

Tę ciężarną rodzice wypędzili z domu, gdy dowiedzieli się, że spodziewa się dziecka. Poszła do kliniki. Na drzwiach znajduje się tam kartka z dyspozycją na kształt przykazania: „na aborcję należy zgłaszać się z dowodem ubezpieczenia i z własną bielizną". Lekarz podał jej numer telefonu do parafii katolickiej. Zadzwoniła. Ksiądz ma w sobie coś takiego, że ją przekonał. Poza tym dziewczyna chce się usamodzielnić. Z rodzicami jej niedobrze. Ojciec pije, matka wrzeszczy. A tu ma spokój i własny pokój.

Z kolei mama chłopczyka tulącego się do misia o Betlejem dowiedziała się od koleżanki. Była już wtedy w zaawansowanej ciąży i choć wcześniej rozważała aborcję, to im silniej nalegał na to jej chłopak, tym bardziej była zdecydowana, że urodzi. Na przekór! Młoda matka oznajmiła mi, że wprowadzając się do Betlejem, chciała udowodnić swojemu chłopakowi, że i bez niego potrafi do czegoś w życiu dojść.

Pochodzi z zabitej deskami dziury w obwodzie kirowskim, chłopak i jego rodzice zaś to kirowiacy, mieszkańcy miasta. Czuła się u swoich teściów in spe zawsze tą gorszą. Wyrzucano jej, że złapała chłopaka na dziecko tylko po to, aby załatwić sobie meldunek w Kirowie. No to teraz ona im pokazała, gdzie ma ten ich meldunek i w ogóle ich wszystkich!

Obie podopieczne były śliczniusie jak z klipów disco polo, tipsy, brokat i nieskrywana ochota na bogate zamążpójście. Wszystko, co dostały od Betlejem, „im się należało" i nie miały z tą świadomością żadnego problemu.

Zapytałem księdza, czy nie jest trudno pomagać ludziom, którzy nie tyle nawet nie potrafią okazać wdzięczności, ile po prostu jej nie odczuwają. Ksiądz wzruszył ramionami. – A jakie to ma znaczenie?

Betlejem w Wiatce niedługo skończy siedem lat. Burzliwe były jego losy. Nie wszystkie matki okazywały się trudne, ale co tu kryć, zdarzały się i pijaństwa, i awantury, a co najmniej jedna dziewczyna, gdy już zamieszkała w Betlejem, wróciła do prostytucji, którą zajmowała się już wcześniej (stąd ciąża).

Po wielu staraniach, dzięki życzliwości wicemera, a później wicegubernatora Kirowa Aleksieja Aleksandrowicza Wierszynina, którego z księdzem Grzegorzem poznał prawosławny duchowny ojciec Aleksander, miasto przekazało Betlejem budynek dawnego sądu do bezpłatnego użytkowania. Remont pochłonął około 100 tys. zł pochodzących głównie z kwest księdza Grzegorza podczas wakacji w Polsce. Pomoc okazały także miejscowe wspólnoty protestanckie; zielonoświątkowiec, majster budowlany, nieodpłatnie kierował ekipą remontową. Pan Wierszynin sfinansował z własnych środków koszty instalacji przeciwpożarowej, jego znajomy, właściciel zakładów stolarskich, podarował Betlejem meble.

W ośrodku może zamieszkać jednocześnie dziewięć mam z dziećmi. Dom pachnie nowością, a poza sypialniami jest w nim wielki pokój zabaw, kuchnia, nowoczesne sanitariaty, świetlica i pralnia. Przez te lata udzielono pomocy 27 kobietom. Najmłodsza miała 14 lat, najstarsza – 38.

W Betlejem jest administrator, niania i nocny stróż. Przychodzi dorywczo psycholog, wolontariuszka. Porad, również na zasadach wolontariatu, udziela prawniczka. Jest lekarz, wizyty pielęgniarki z miejscowej przychodni. Wprowadzono dyscyplinę – obowiązuje zasada dziesięciu upomnień, 11. oznacza eksmisję z Betlejem, a w wypadku palenia tytoniu czy picia alkoholu już jeden wybryk skutkuje opuszczeniem ośrodka. Dziewczyny same gotują, same dbają o czystość w domu. Usamodzielniają się. Znajdują pracę. A jedna z nich, absolwentka prawa, zaangażowała się w pomoc ośrodkowi.

Przez te lata urodziło się w Betlejem 28 dzieci. Nadto 25 mam zgłosiło się po pomoc już po urodzeniu dziecka.

W zeszłym roku w budynku Betlejem otwarto okno życia. Trzeba je było zamknąć po trzech dniach, a miejscowym władzom dostało się od kremlowskiego ministra za to, że zadają się z organizacją łamiącą prawo. Ogólnorosyjskie media donosiły, że „oknami życia Zachód uderza w istotę Rosji, w jej bezbronne dzieci". Zwolennicy okien wspominali liczbę porzucanych i zabijanych noworodków: co roku wiosną spod topniejącego śniegu wydobywa się maleńkie zamarznięte zwłoki.

Burze i wichry ominęły kościół Najświętszego Serca Pana Jezusa. Ansaria Rifhatowna Semizorowa nie kieruje już placówką, salę koncertową bowiem inkorporowano do filharmonii i obecnie kościół nie ma osobnego dyrektora. Dzięki poparciu Wierszynina i gubernatora Kirowa Nikity Biełycha ksiądz Grzegorz ma prawo do odprawienia w kościele dwóch mszy w miesiącu oraz dodatkowych nabożeństw w większe święta. Parafia płaci sali koncertowej czynsz najmu: po 2 tys. rubli za każde nabożeństwo.

Ile wart jest kościół?

Sprawa odzyskania kościoła została chyba ostatecznie pogrzebana. Niejako na otarcie łez Wierszynin i Biełych wystarali się o grunt, na którym mógłby w przyszłości stanąć nowy kościół parafialny, jeżeli parafia zbierze potrzebne na ten cel miliony rubli. Jest problem z prawosławnym biskupem, gdyż sąsiednia parcela należy do Cerkwi, a hierarcha nie życzy sobie sąsiedztwa z katolikami.

Wszystko zmierza jednak do – częściowego przynajmniej – happy endu, ponieważ Wierszynin i Biełych gotowi są szukać nowej lokalizacji, a miejscowe władze, w odróżnieniu od centralnych, doceniają działalność kirowskich katolików.

Za sprawą darów w naturze udało się ograniczyć koszty funkcjonowania ośrodka do 1 tys. euro miesięcznie. Jednak ten tysiąc parafia musi co miesiąc zebrać, co nie zawsze jest łatwe.

W słoneczny dzień spod kościoła Najświętszego Serca Pana Jezusa 7-metrowy hummer odbiera kolejną parę. Pan młody wnosi świeżo poślubioną żonę do limuzyny. W śnieg sypie się ryż i bilon.

W byłym pałacu cygańskiego króla parafianie zbierają się na mszy.

Nasza opowieść, mimo budzącego nadzieję zakończenia, układa się jednak w kształt antycznej tragedii, ponieważ dobro walczy tu z pięknem, a ja podjąłem się niełatwego zadania wyważenia prawdy. Sprowadza się ona do odpowiedzi na pytanie, czy kościół Najświętszego Serca Pana Jezusa, zmieniony w salę muzyczną z wyszynkiem, w której przecież nie tylko organizuje się żałosną parodię nabożeństwa ślubnego dla nuworyszy, ale też kilkanaście razy do roku prawdziwe koncerty dla prawdziwych melomanów; czy więc kościół ten, w którym pewnie kilkadziesiąt osób, kilkadziesiąt tych najwrażliwszych na muzykę mieszkańców Kirowa, przeżywa wzniosłe doznania natury estetycznej, co czyni bytowanie tych ludzi znośniejszym; czy więc zdesakralizowany kościół wart jest więcej niż życie tych blisko 30 dzieci?

Ktoś zapyta: co ma kościół, czyli pewna liczba cegieł ułożona w klasycystyczny gmach, do życia tych ludzi, którzy urodzili się, choć mieli się nie urodzić, gdyż ich matki się pomyliły – na przykład – w rachubach, że złapią męża na brzuch. Co ma do tego kościół, skoro ołtarz może w każdej chwili zastąpić stolik do kawy w mieszkaniu dwóch staruszek i już będzie to, jak w wizji proroka Ezechiela, przedsmak raju?

Otóż ma. Co było do wykazania.

Dzieło można wspomagać, dokonując wpłat na konto: ks. Grzegorz Zwoliński, ul. Dule 4, 26-025 Łagów, 48 1240 2760 1111 0000 3283 5357, z dopiskiem Betlejem w Wiatce

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej":

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
Kino, które smakuje. Jak jedzenie na ekranie karmi zmysły i wyobraźnię
Plus Minus
Paul Cézanne w Prowansji: śladami mistrza nowoczesnego malarstwa
Plus Minus
„Piątka dla zwierząt” – ustawa, która wstrząsnęła PiS i wciąż dzieli polityków
Plus Minus
Syn Lwa Pandższiru: Talibowie to brutalna mniejszość
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Realizm Leona XIV
Reklama
Reklama