O nie, u Peszek nic nie będzie na odczepnego. Jej opinie o stanie rzeczy w Polsce zdumiewająco pokrywają się z tym, co przeczytać można było w kolejnych kampaniach publicystycznych „Gazety" czy „Newsweeka", a co z czasem stało się elementem, nazwijmy to, obiegowego światopoglądu warszawskiej liberalnej lewicy.
Polski patriotyzm jest niedobry, bo cierpiętniczy i przesycony kultem męczeństwa. To najmniej może oryginalne, bo w tym środowisku ma status komunału, ale Maria Peszek wyraziła to najcelniej, nie tyle w dość banalnych deklaracjach („W Polsce cały czas panuje kult cierpienia i umierania dla sprawy"), co w mocnej, niezapomnianej frazie poetyckiej: „Po kanałach z karabinem/ nie biegałabym/ nie oddałabym ci, Polsko/ ani jednej kropli krwi/ Sorry, Polsko".
Ale czemu ta Polska taka zła? Trudno powiedzieć, artystka nie zawraca sobie głowy jakimiś tam zaborami czy inną przeszłością („Pieprzę cię, miasto/ twoje krwawe dzieje"), ale jeden winowajca jest bezsporny: „Jak my mamy być tym społeczeństwem obywatelskim, zaangażowanym, jak ci mówią, co masz robić? To wynika z tego, że przez tyle lat Kościół katolicki pełnił bardzo ważną funkcję w Polsce – zdejmował z człowieka obowiązek podejmowania decyzji. Miałeś powiedziane, co jest dobre, co jest złe, tak rób, a tak nie".
Teraz musimy się z tym borykać – i Marii Peszek bywa z tym naprawdę ciężko: „Boli mnie głowa, totalny niż/ Męczy mnie Polska, wisi mi krzyż". Kościół miesza, gdzie się da („Polska była przez tyle lat pod tak silnym wpływem Kościoła i wiary katolickiej, że uwierzyliśmy, iż tradycyjne związki są jedynymi słusznymi"), a jednak artystka nadal prezentuje dobrą wolę, ba, z odwagą etnografa przekonuje bardziej zdeterminowanych czytelników, że „Kościół nie jest jednolity, wyłącznie konserwatywny i nietolerancyjny". Zobaczcie, jak miło: niewyłącznie nietolerancyjny.
Na razie jednak jest źle: Polska to, oczywiście, kraina nienawiści. „Grzechem jest krzywdzenie drugiego człowieka (...) My, Polacy, robimy to nagminnie" (znamienna jest fraza „My, Polacy", szerzej znana za sprawą kampanii Biedronki. Jak widać, Maria Peszek inspiruje też PR-owców Jeronimo Martins – a może odwrotnie?). „W Polsce semickie pochodzenie, nieheteroseksualna orientacja i komunistyczna przeszłość są kanwą obraźliwych zachowań" (okropność, wypominać komuś komunistyczną przeszłość!). „W Polsce każdą odmienność silnie się piętnuje i wyszydza".
To są jednak ciągle ogólniki, przejdźmy do drobiazgów. Polska jest zła, bo nie załatwiła dotąd ustawy o związkach partnerskich („W myśl prawa, które obowiązuje w tym kraju, Edek [konkubent] nie będzie miał [w przypadku śmierci artystki] nic". Bo ludziom w niej jest smutno („Nie wiem, czy to Polska nam robi, ale czy pan wie, że codziennie 17 osób w Polsce popełnia samobójstwo?").
A dlaczego jest smutno? Bo obchodzi się żałoby narodowe („Żałoby narodowe. To jest temat, na który mam radykalne zdanie i który mnie wpierdala. (...) Osoba bardzo mi bliska, Maria Seweryn, przez żałobę musiała się zadłużyć, bo jej teatry stanęły na granicy bankructwa. Mnie też to dotknęło, gdy ogłoszono żałobę po śmierci Jana Pawła II i odwołano mi pięć koncertów").
Fatalny też jest – pisały o tym wiele „Wysokie Obcasy" – społeczny przymus macierzyństwa: Maria Peszek, która od wielu lat deklarowała do niego dyskretnie swój dystans („Kocham Cię najbardziej na świecie/ ale nie chcę mieć dzieci"), ostatnio naprawdę już nie może wytrzymać („Jest wiosna, której ja zresztą nienawidzę, i panuje nakaz płodzenia. Przechodzę przez park i alejki są zablokowane przez kobiety ciężarne albo z wózkami. Mają piersi pełne pokarmu, czują się spełnione").
Co robić? W przypadku bardów zwykle łatwiej o przejmującą krytykę niż o głoszenie programu pozytywnego: ten ostatni brzmi jakoś fałszywie, przynajmniej w demokracjach (słynny twórca ludowy czasów Stalina, kirgiski akyn Dżambuł Dżamajew, nie miał problemu z pisaniem ballad sławiących rozkułaczanie i plan pięcioletni).
Maria Peszek jednak potrafi bronić w pieśni formuł nawiązujących do publicystyki Donalda Tuska („płacę abonament/ i za bilet płacę/ Chodzę na wybory/ nie jeżdżę na gapę") i wie, jakie są prawdziwe autorytety: wzwody wzwodami, ale „im jestem starsza, tym bardziej Elektryka szanuję. Z coraz cieplejszą nostalgią o nim myślę" i „Tata (...) jest dla mnie autorytetem. (...). I Bartoszewski był jeszcze za życia. Dalej już mam kłopot".
Joan Baez KOD-u?
Takie zbyt dokładne utożsamienie się z jedną narracją polityczną może być dla artysty mordercze, gdy nie nadąży za zmianą linii. Maria Peszek nie obawia się tego jednak: w marcu ukazała się jej najnowsza płyta „Karabin", która jest prawdziwym destylatem najważniejszych prawd, suflowanych przez jedną ze stron współczesnego polskiego sporu politycznego.
Polska w oczach Peszek A.D. 2016 okazuje się przepełniona nienawiścią („W moim kraju nienawiści/ Nienawidzą wszyscy wszystkich/ polskiej nienawiści płonie wielki piec"). Ta nienawiść prowadzi ku konfrontacji fizycznej, od której jesteśmy już o krok („krew, krew/ krew na chodniku/ lepkie od krwi/ ręce fanatyków (...)/ coraz bliższy/ Bliski Wschód"). Niby „nienawidzą wszyscy wszystkich", ale jak się bliżej przyjrzeć, dobrze wiadomo, kim są ci źli: „w moim kraju palą tęczę/ jak kiedyś ludzi w stodole/ hejt nasz polski powszedni/ jak chleb, jak obiad na stole".
Czyli hejt. Czyli tęcza. No tak, stodoła, powracająca zresztą w kolejnych frazach („płoną jedwabni/ ludzie i drzewa"), czyli nieodrobiona trauma, polski antysemityzm i zestawienie dzisiejszych hejterów z nazistami, tak oczywiste. Co robi podmiot liryczny? Podmiot liryczny boi się o życie („Daj mi być sobą/ Pozwól mi żyć/ Inny nie znaczy/ Gorszy lub zły").
I co jeszcze słychać w Polsce? Zaszczuwają tam pary nieheteroseksualne (stąd ballada o samobójstwie dwóch dziewczyn – „fajne laski, ale les". „Słowa mogą ranić/ Słowa mogą zabić/ Ej, Polacy Katolicy!" – komentuje Maria Peszek, zwracając się z wyrzutem wobec siewców nienawiści). Coraz trudniej o wzorce – nie ma to jak „ten elektryk, co kiedyś/ wolność zaświecił". To pomieszanie działań Kampanii Przeciwko Homofobii i kultu Lecha Wałęsy jest tak paradne – i tak przypomina kartkowanie opasłej zszywki „Gazety"!
Akuszerem (jeśli słowo to nie jest zbyt obraźliwie prodziecięce) politycznych refleksji Marii Peszek bywał już w przeszłości, rozmawiając z nią na łamach „Polityki", Jacek Żakowski. Również po premierze „Karabinu" nie zabrakło długiej wymiany myśli, w trakcie której artystka dopowiedziała swój pogląd na wiele spraw (żałoba smoleńska była dla niej „jak wybuch jakiegoś wrzodu. Trysnął ten cały nagromadzony przez lata trujący syf").
Jej rozmówca też nie zaniedbał okazji do postawienia kilku cennych diagnoz („w poprzednim systemie, kiedy było dużo więcej zła, niesprawiedliwości i poczucia bezsilności, mniej było takiej nienawiści. Nikt nie opiewał walenia z kałacha w cywilów, którym nie podoba się władza"; „Pani kamerton trafia w odczucia bardzo wielu osób, które półtora roku temu nie rozumiałyby, o co chodzi. To [wizja Polski we krwi – red.] niestety przestał być sen wariata") i bardzo osobistych wyznań („Jak idę na demonstrację KOD, to się lepiej czuję").
„Moja mama też" – uśmiecha się w odpowiedzi Jackowi Żakowskiemu Maria Peszek i w tej wspólnocie przekonań widać zalążek czegoś więcej. Żakowski nie zaniedbuje okazji do wybadania artystki, która chroni się na razie od poważniejszych zaangażowań („– [Piosenka o Elektryku] to jest o potrzebie takiej fantastycznej postaci, która bardzo by nam się teraz przydała. – Mateusz Kijowski? – Mało znam. Zobaczymy"), ale w przyszłości, gdy nie wystarczy już przygrywający w ubiegły weekend manifestantom KOD zespół Big Cyc, może przyjdzie czas i na Marię?
Sytuacja, w której artysta tak ściśle utożsamia się z jedną polityczno-kulturową wizją świata, ułatwia – jak to zwykle bywa – prognozowanie. Nasz redakcyjny komputer, pracujący z oprogramowaniem Safo 2.0, po nakarmieniu go dotychczasową dyskografią Marii Peszek i wpisaniu mu adresu portalu Na Temat, zaproponował kilka wątków, które jego zdaniem mogą pojawić się na płycie artystki przewidywanej na rok 2018.
Czy takie frazy, jak „Rzeszów i Białystok grzeszą / Dla mnie to już Czwarta Rzesza" („IV RP"), „To ty jesteś Ahmed/ Mój ogier i bachmat/ Spieniony porwij mnie/ yeah yeah yeah" („Podkowiński feat") lub „Wstajesz purpurowosiny/ Zatęskniłeś do dziewczyny?" („Zbereźnik"), rzeczywiście mają szanse się tam znaleźć? Może będą brzmiały tak, może nieco inaczej, program Safo też nie jest doskonały. Z całą pewnością nie zabraknie jednak na tej płycie walki z pruderią, pochwały kobiecej seksualności, głosu w obronie uchodźców i antyfaszyzmu.
Trudno bowiem od artystów wymagać konsekwencji nie tylko wtedy, gdy w sąsiadujących na płycie utworach śpiewają „Wszystko mogę/ robię ogień" i „Mój głos to szept/ Nie krzyk/ Jestem nikt", ale i gdy deklarują „wciąż zadziwia mnie skala nienawiści, a także zastanawia, skąd się bierze", śpiewając jednocześnie „wisi mi krzyż" i zdumiewając się: jak to, ktoś poczuł się urażony?
Ale na ich konsekwencję, wiecie, ideowo-polityczną można liczyć.
–współpraca Małgorzata Urbańska
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95