– Chińscy komuniści wygrywają, a Czang Kaj-szek ucieka na Tajwan – relacjonuje. – MacArthur walczy w Korei, ale chińscy ochotnicy go wypierają. – Wszyscy mruczą, zżymając się na nieuczciwą interwencję.
Lecz szybko zapominają o Chinach, Korei i Amerykanach. Najbardziej przeraża ich groźba kolektywizacji.
– Czy dzisiaj w radiu mówili o kołchozach? – dopytują.
W Orzechowcach znają już wiele metod, za pomocą których władze zachęcają chłopów, by aportem wnosili do spółdzielni ziemię i inwentarz. Zawyżanie klasy gruntów, od których wyliczane są rujnujące podatki; dostawy obowiązkowe; kontrole, czy ktoś nie sprzedaje na lewo, czy nie za dużo oddaje pośrednikowi albo może nie jedzie na targ do Przemyśla. Wszystko po to, by lud pracujący wsi podążył w jedynym słusznym kierunku, jak mówi spiker.
– Do błogosławionej krainy kolektywnego gospodarowania – śmieje się jeden z sąsiadów. To nie jest wesoły żart.
Wieczorami kuchnie wypełnia strach. Obawa utraty ojcowizny. Lęk przed odebraniem szczęścia uzyskanego po reformie rolnej. Paru własnych hektarów.
– Tym, co przystąpią do kołchozu, dzieci na Sybir wywiozą.
– Albo zabiorą do przedszkola i na komunistów przerobią – takie pogłoski krążą po całym kraju.
– W kołchozach będą wspólne kuchnie, z jednego kotła będą jedli.
– Nie z jednego, tylko z dwóch, lepsze jedzenie dla wybranych, gorsze dla pozostałych. I dzwonkiem będą do roboty gonić, nawet w niedziele.
Chłopi boją się cokolwiek podpisywać. Kiedy w 1950 roku trwała akcja zbierania podpisów pod apelem sztokholmskim – orędziem w sprawie zakazu rozwoju broni atomowej, pod którym w całym bloku państw komunistycznych zgromadzono pół miliarda podpisów – też mówiono, że to rekrutacja do kołchozów.
Marian nie rozumie tego strachu. Jego rodzina jest ze spółdzielni zadowolona. Więcej – przyczyniła się do jej założenia. Wuj został pierwszym przewodniczącym, a matka należy do najaktywniejszych członków – obok księgowej, traktorzysty i dojarki, tej, co przekracza normy. Robią sobie zdjęcie: zimową porą stoją na skraju drogi i uśmiechają się szeroko. Matka i dojarka w chustach na głowie i długich, grubych płaszczach. Księgową od razu można poznać, ubiera się po miejsku: krótszy jasny płaszczyk, ciemna spódnica, pasujące do niej rękawiczki i mała torebka. Wysoki traktorzysta spogląda znad ich głów, widać, że pod palto włożył garnitur, z pewnością ten, w którym w niedziele chodzi do kościoła.
Marian jest przekonany, że strach przed kolektywizacją to strach kułaków, którzy dorobili się przed wojną i dodatkowo wzbogacili na reformie. Umyka jego uwadze, że nie przestrzega się pierwotnej definicji, tej z 1948 roku, według której kułakiem był chłop posiadający ponad czternaście hektarów ziemi, co najmniej dwa konie, ulepszone maszyny rolnicze i najemną siłę roboczą. Teraz staje się nim wielu średniorolnych.
Jakby kołchozu było mało, są jeszcze dostawy obowiązkowe i domiary. Rolnicy zdają plony według wygórowanych limitów przy cenach niepokrywających nawet połowy kosztów produkcji. Marian często ogląda te sceny.
Do domu wpada dziewczynka.
– Tato, sekwestratory jadą! – Tak przed wojną nazywano poborców podatkowych.
W chłopa jakby piorun strzelił. Wyskakuje na podwórko, ciągnie na łańcuchu krowę, znika za stodołą. Do domu wchodzi trzech młodych ludzi. Jeden jest urzędnikiem podatkowym.
– Za to, że nie wypełniacie dostaw, mamy prawo zabrać wam coś z domu – mówi do zapłakanej gospodyni.
Pojawia się gospodarz. Zapewnia sekwestratora, że zaległości ureguluje. Prosi, by niczego nie zabierał. Na nic.
Pada na maszynę do szycia.
– Mam jedną radę – mówi poborca przed odjazdem. – Zapiszcie się do spółdzielni, to wam wszystko darują.
– Wolę zdechnąć z głodu! Widziałem, jak tam gospodarzą.
Marian wspiera akcję skupu zboża. Komitety partii dostarczają listy opornych gospodarzy, on pisze bojowe, piętnujące teksty, które potem odczytuje spiker gminnego radiowęzła. A ludzie po wsiach pytają listonoszy i sklepowych, kto jest tym łobuzem, co przygotowuje paszkwile o chłopach uchylających się od kontyngentów. Pracownicy radiowęzła dostają anonimy z pogróżkami: „Ty bolszewicki pachołku, zdrajco narodu polskiego!". Marian czuje się bohaterem walki klasowej.
Fragment książki Piotra Nesterowicza „Każdy został człowiekiem", która ukazała się nakładem Wydawnictwa Czarne
Śródtytuły od redakcji
23 maja rozdamy trzy egzemplarze książki w konkursie na profilu „Rzeczpospolitej" na Facebooku: https://www.facebook.com/dziennikrzeczpospolita/