Chrabota: Znajome twarze Syryjczyków

Kiedy na przełomie wieków przyszli autorzy słynnego albumu „Zapomniani bracia" dokumentowali społeczności chrześcijańskie Bliskiego Wschodu, ich przerażenie, że są świadkami szybkiego odchodzenia tego świata do przeszłości, wydawało się grubo przesadzone.

Aktualizacja: 20.05.2016 16:10 Publikacja: 19.05.2016 15:33

Bogusław Chrabota

Bogusław Chrabota

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Co prawda mieliśmy wszyscy świadomość wzmagającej się presji ze strony irakijskich czy syryjskich muzułmanów, ale solidność instytucji państwa w tym regionie rodziła przekonanie, że holokaust chrześcijan jest wciąż bardzo odległy.

Czy ktoś wyobrażał sobie wtedy, że struktury państwa prysną jak złamana zapałka w jedną chwilę i to na skutek operacji militarnych Zachodu? Czy ktoś podróżujący po przyjaznych okolicach Aleppo czy Mosulu mógł wymyślić zabójczą ortodoksję tzw. Państwa Islamskiego?

To wszystko nie mogło się mieścić w granicach niczyjej wyobraźni. Byliśmy przyzwyczajeni do myśli, że najgorszy radykalizm, który wówczas symbolizowała Al-Kaida, to domena tajnych siatek, podziemnych organizacji i ukrytych dolin na pograniczu afgańsko-pakistańskim. Na dodatek żyliśmy w przekonaniu, że tylko chwile dzielą nas od likwidacji tych zbrodniczych struktur. Niestety, raz otwarta puszka Pandory wyzwoliła tak nieogarnione moce zła, że delikatna stabilność, która dawała szanse przetrwania syryjskim czy irackim chrześcijanom, skończyła się w mgnieniu oka.

Upadek państwowości irackiej i wojna domowa w Syrii kończą się totalną wojną wszystkich ze wszystkimi, której największymi ofiarami są właśnie lokalni chrześcijanie. Czyżby właśnie tak miała się kończyć historia dwóch tysięcy lat religii Chrystusowej na tych terenach? Ilu ich zginęło? Ilu uciekło? Nie mamy na ten temat żadnej szczegółowej wiedzy.

Ofiarami tej wojny nie są zresztą tylko ludzie. Równie ciężkich strat doświadczają miejsca kultu. Sama legendarna i położona ledwie kilkadziesiąt kilometrów od Damaszku Malula (jedno z ostatnich miejsc, w których do dziś mówi się w zachodnim dialekcie języka aramejskiego, języka, którym porozumiewał się Chrystus) była już dwukrotnie zajmowana przez oddziały islamistów. Każda z tych czasowych okupacji kończyła się nie tylko licznymi mordami chrześcijan, ale również barbarzyńskimi dewastacjami kościołów. W żeńskim klasztorze św. Tekli czy męskim klasztorze św. Sergiusza i św. Bakchusa niszczono przedmioty liturgiczne, palono meble i ikony, zrywano z dachów krzyże i zrzucano dzwony.

Nie wiem, jaka była skala zniszczeń, ale jakakolwiek by była, musi oznaczać niepowetowaną stratę dla światowej kultury. Kościoły klasztorne w Maluli to jedne z najstarszych zachowanych ośrodków chrześcijańskiego kultu, a historia jednego z nich, kościoła św. Sergiusza, sięga czasów edyktu mediolańskiego, czyli samych początków czwartego stulecia. Mimo że najgorsze czasy dla chrześcijan z Maluli już minęły, a islamiści opuścili miasteczko, boję się, że zadane im rany są zbyt głębokie, by przetrwali jako wspólnota.

Czasem mam wrażenie, że widzę ich twarze między tysiącami uchodźców z Syrii. Bo gdzież mieliby uciekać, jeśli nie do chrześcijańskiej Europy, domu ich braci w Chrystusie? Coraz częściej zresztą łapię się na tym, że przyglądam się twarzom Syryjczyków w poszukiwaniu znajomych. Raz wydaje mi się, że widzę twarze chłopców z Maluli sprzedających turystom różańce z drzewa oliwnego, innym razem uroczo uśmiechnięte dziewczyny z Latalii, które spotkałem w ruinach bazyliki św. Szymona Słupnika koło Aleppo. Kim były? Alawitkami? A może członkiniami Kościoła melechickiego czy maronitkami? Mogły być chrześcijankami, skoro pielgrzymowały do ruin bazyliki.

A może była to wycieczka krajoznawcza lokalnych muzułmanów? Nie wiem. Ale niezależnie od tego, kim były, czas pielgrzymek czy wycieczek się skończył. Podobnie jak tamta wcale nie sielankowa, ale jednak bezpieczna Syria sprzed wojny domowej, którą tak bardzo podziwiałem i za którą coraz mocniej tęsknie.

Może jestem w mniejszości, ale chętnie bym tych biednych ludzi widział w Polsce. Naprawdę uważam ich za braci w wierze. Mój dom jest ich domem, ale czy to naprawdę wciąż ten sam dom, o którym jeszcze niedawno myśleliśmy, że jest nasz? Czy ten kontynent jałowiejącego chrześcijaństwa, umierającej wiary, kontynent, na którym dokonuje się agonia świata tradycyjnych wartości, może im coś jeszcze zaoferować?

Europa stała się egoistyczna. Rzekomo liberalna, tak naprawdę coraz częściej wybiera ścieżkę, która prowadzi do cywilizacyjnej samozagłady. Bardzo się boję, że całkiem niedługo przyjdzie czas, że nikt nas nie będzie pytał o zaproszenie, a miejsce po dawnych narodach Europy zajmą nie ci, którzy dziś uciekają z Syrii, ale ich najgorsi oprawcy.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą