„Polska podzieliła się na dwa plemiona" – wzdychają bezstronnie autorzy, po czym w kolejnym zdaniu wywijają wywodem tak zgrabnie, że nagle okazuje się, iż może plemiona są i dwa, ale to „tamci" chodzą w pióropuszach, podczas gdy u „naszych" pióra zobaczyć można jedynie w operze, a mianowicie w wachlarzach i na kapeluszach dam.
Nie chcąc powtarzać obiegowej już tezy, a zarazem pragnąć przyczynić się do badań etnograficznych nad polityką nadwiślańską, zainteresowałem się innym zjawiskiem. Otóż u ludów naprawdę prymitywnych nierzadko praktykowano nie tylko pożeranie serca czy wątroby odważnego przeciwnika, ale i porywanie plemiennych totemów. Szczep, któremu ukradziono lub uprowadzono płat kory, skórę lub drewniany słup z wyobrażeniami sił opiekuńczych, stawał się bezradny – jego przeciwnicy zaś po prostu przejmowali duchy opiekuńcze na własność.
W naszych delikatnych czasach o porywaniu słupów nie ma mowy: przejmuje się natomiast i zawłaszcza patronów, autorytety i imprezy. Do legendy przejdą boje, jakie toczone są o samotnego za życia Stanisława Brzozowskiego: „Krytyka Polityczna", założyła stowarzyszenie jego imienia, mając nadzieję na patronat chmurnego modernisty katolickiego dla wszystkich swych transgresyjnych pomysłów. Podjęta przez Macieja Urbanowskiego próba reconquisty trwa. Galeria laureatów Nagrody Kisiela może stanowić powód zarówno do śmiechu, jak i szlochu (Stefan Kisielewski wybrałby, mam nadzieję, tę pierwszą możliwość). Można się też zastanawiać, co Henryk Krzeczkowski, konserwatysta o niełatwym życiorysie, myśli w niebiesiech o swoim patronowaniu ultraliberalizmowi, euroentuzjazmowi i ruchom miejskim, które gorliwie promuje „Res Publica", wydawana przez stowarzyszenie jego imienia.
To są sprawy dość znane; w moich oczach równie znamiennym, co bolesnym przykładem „przejmowania totemów" okazał się wybór, jakiego dokonało kierownictwo Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN, szukając ambasadorów Akcji „Żonkil". Ujmujący w swojej prostocie pomysł na upamiętnienie powstania w getcie warszawskim, tak odległy od naszych dzisiejszych sporów i tak potencjalnie jednoczący, promowali w tym roku na billboardach i w audycjach – Krystyna Janda, ks. Adam Boniecki i Robert Więckiewicz.
Są to na pewno osoby znane i ważne – i o jednoznacznych, ostentacyjnie wyrażanych sympatiach politycznych. Dla muzeum jednak nie stanowiło to problemu. „Naszym zdaniem reprezentują oni różne środowiska" – odpisał na moje pytanie w tej sprawie życzliwy specjalista z działu komunikacji muzeum i można tylko zachodzić w głowę, co miał na myśli: czy uczestnik marszów KOD i główna polemistka min. Glińskiego rzeczywiście wyczerpują pulę osób publicznych, czy też tak żywe jest w muzeum przekonanie, że kto bliżej PiS, to i tak nosi pałkę w kieszeni i nie ma co go zachęcać do wspólnej pamięci o Shoah?