Najbogatszy człowiek świata nie ukrywa, że zdobył je, ponieważ chciał mieć własną „Grę o tron". Epicką sagę, wypełnioną tysiącami postaciami i setkami wątków, osadzoną w kompletnym, drobiazgowo i pieczołowicie stworzonym uniwersum. To miała być więcej niż fabuła, chodziło o stworzenie nowego świata. I tu właśnie zaczyna się problem. Ponieważ dla twórców serii – przynajmniej wszystko na to wskazuje – świat Tolkiena to za mało. Postanowili oni stworzyć własne Śródziemie. Szykując przy tym widzom prawdziwe, progresywne rodeo.
Czytaj więcej
– No to jest coś, co nas ocali, czy nie ma? – Ale przed czym? – Przed upadkiem. – Będę prosił o definicję upadku.
Multikulturalizm? Na potrzeby „czystości ideologicznej" stworzono postać ciemnoskórego elfa. Równouprawnienie? Pojawia się, nieznana z prozy Tolkiena, siostra Isildura, jednego z głównych bohaterów Śródziemia. Całkowicie od nowa napisano też postać Galadrieli, która bardziej niż piękną i szlachetną królową Lothlorien przypomina Wonder Woman, wojowniczkę spuszczającą łomot każdemu nawijającemu się jej pod rękę facetowi. Rewolucja seksualna? Na planie serialu zatrudniono „koordynatora intymności", czyli mówiąc wprost, specjalistę od scen łóżkowych. Może i Śródziemie potrafiło oprzeć się wojskom Mordoru, ale wobec inwazji kultury woke („przebudzenia") okazuje się kompletnie bezradne.
Nazywając rzeczy po imieniu: Bezos najwyraźniej postanowił sprofanować prozę Tolkiena. „Profanacja" oznacza bowiem dosłownie nie tylko uczynienie z rzeczy świętej czegoś powszedniego, sprowadzenie jej do parteru znaczeń, odebranie metafizycznej głębi, ale także pozbawienie tej rzeczy sensu. Owszem, nie znamy jeszcze fabuły serialu Amazona, ale jestem w stanie pójść o zakład, że zwyczajnie nie będzie się ona spinać. Historia pęknie w politpoprawnych szwach i zamiast eposu dostaniemy ociekający efektami specjalnymi banał.