Dziś hip-hop jest jeszcze bardziej popularny niż podczas tego pierwszego boomu w Polsce, ale na rapowych imprezach nie ma już tych pięciu gości, którzy wszystkich wkurzali swoim beatboksem.
To może i dobrze (śmiech). Hip-hop już nie ciągnie za sobą beatboksu, a beatbokserzy w tym czasie się na szczęście rozwinęli, nie trzymają się wyłącznie rapu. Choćby Carlo, jeden z mistrzów Polski, zaczął grać na saksofonie i techniki beatboksowe wykorzystuje na ustniku saksofonu – jeździ z tym projektem po całym świecie. Zgas, dwukrotny mistrz Polski, stał się beatboksującym brzuchomówcą. Kruk z Fair Play Crew łączy beatbox z tańcem, a inni łączą go np. ze sztukami wizualnymi. Bardzo fajnie to wszystko się rozwija, zresztą zobacz – dziś wchodzisz na YouTube'a i łatwo znajdujesz tzw. tutorial, jak zrobić każdy możliwy dźwięk, a my, w latach 90., musieliśmy się nieźle nakombinować (śmiech). I też dzięki temu beatbox mocno wyszedł poza hip-hop, choć oczywiście nadal można pod niego rapować.
Ale jeśli po prostu chcesz, by koledzy mieli pod co składać rymy na podwórku, to pewnie wystarczy opanować trzy dźwięki na krzyż.
Oczywiście, wtedy jest jak z punk rockiem – trzy akordy i darcie mordy (śmiech).
Jesteś dziś profesjonalnym nauczycielem beatboksu?
Chyba można tak powiedzieć. Lekcji zacząłem udzielać bardzo szybko, bo po czterech czy pięciu latach beatboksowania. Zawsze miałem dryg nauczycielski, przez ponad dziesięć lat udzielałem prywatnych lekcji angielskiego, a na anglistyce miałem praktyki w szkole podstawowej, więc zacząłem uczyć beatboksu (śmiech). Zresztą na studiach najbardziej interesowała mnie właśnie fonetyka. Dla moich kolegów to były bardzo nudne zajęcia, a ja o wszystko oczywiście musiałem dopytywać (śmiech). To fascynujące, że wszystkie dźwięki wydawane przez człowieka można bardzo konkretnie zdefiniować – co tam drga, wibruje, jaka część naszego aparatu mowy się aktywuje. A to dobre podstawy do prowadzenia beatboksowych warsztatów.
Przez wiele lat prowadziłeś je w kultowym Planie B przy placu Zbawiciela.
W dzisiejszej palarni (śmiech). Tam przychodziła naprawdę zacna ekipa, w tym kilku późniejszych mistrzów Polski, ale też wielu muzyków z przeróżnych dziedzin, np. wokalistka neofolkowego zespołu Żywiołak, który robił muzykę do gry „Wiedźmin". I także producenci muzyki elektronicznej czy przeróżni aktorzy. Zacząłem prowadzić warsztaty też w szkołach, a przez trzy lata prowadziłem też zajęcia dla studentów końcowych lat wokalistyki na Akademii Sztuki w Szczecinie.
Taką emisję głosu?
Nie, emisję oczywiście mieli od początku studiów, na moich zajęciach chodziło o rozszerzanie palety ich dźwięków o dźwięki beatboksowe, czyli coś, czego nikt nigdy ich nie uczył. Oczywiście, im się wydawało, że o dźwiękach wydobywanych przez człowieka wiedzą wszystko, ale że można wydobyć kilka dźwięków naraz albo je wręcz nawarstwiać – to był szok i niedowierzanie (śmiech). Później, jak już zostałem ojcem, zacząłem prowadzić zajęcia w przedszkolu mojej córki. I tu terminy takie jak metrum czy tempo nie na wiele już się zdały (śmiech). Musiałem kreatywnie do tego podejść i szukać takich metafor, które wszystko dzieciakom przekażą, ale nie będą za trudne w odbiorze.
I tak oto nestor polskiego beatboksu stał się autorem książek dla dzieci.
Tak było, ale zobacz, jak ładnie wydana (śmiech). Najpierw napisałem poważny podręcznik do beatboksu, wydany po polsku i po angielsku, a potem „Co w paszczy piszczy, czyli dźwięki i muzyka z buzi i języka", też w dwóch językach, nawet z audiobookami i aplikacją mobilną Beatbox Kids. Wygrałem z tym projektem konkurs Virgin Mobile Academy i dostałem na niego 100 tys. zł, bo beatbox można też potraktować jako narzędzie dla logopedów i nauczycieli muzyki w jednym – to przecież zabawne pomysły na ćwiczenie dykcji, dzieci mówią dzięki nim wyraźniej, ale przede wszystkim świetnie się bawią, a to najważniejsze, by je przekonać do ćwiczeń. Wiele dzieciaków ma tzw. leniwy język – mówi niewyraźnie, bo trudno je przymusić do stymulacji języka. I zamiast robić ćwiczenia u logopedy, te ciągłe „kra, kra, kra..." – i tak po tysiąc razy, to można zrobić beatbox, czyli w praktyce ponaśladować pieski, kotki, maszyny, koparki, kosiarki i Formułę 1 (śmiech).
Zachłanni i bezwzględni już się boją
Nie mam złudzeń, że PiS-owska większość zgodzi się na komisję śledczą w sprawie podsłuchów. Ale warto podjąć taką próbę, by pokazać wagę tej kwestii - mówi Aleksandra Gajewska, posłanka PO.
I znowu oszustwo – niby zabawa, a tak naprawdę ciężka logopedyczna praca.
Plus nauka rytmu! Kiedy każesz dziecku wyjść przed całą grupę i zaśpiewać piosenkę, to fundujesz mu traumę na połowę dzieciństwa, a poćwicz z nim chwilę beatbox i zobaczysz, że samo będzie się rwało na środek, by zaprezentować koleżankom i kolegom zrytmizowane rżenie konia (śmiech). Takie zajęcia odczarowują publiczne występy, bo dzieciaki mogą zaprezentować coś, co jest dla nich naturalnym źródłem entuzjazmu. Czyli mamy same plusy: zabawę, wyraźniejszą mowę, większe poczucie rytmu, przełamanie wstydu i do tego lepszą kontrolą oddechu.
To uderzaj z tym do resortu edukacji.
Żebyś wiedział. Pandemia oczywiście ukróciła wiele projektów, nie ma dziś mowy o regularnych zajęciach dodatkowych w szkołach, ale marzy mi się coś nawet poważniejszego niż regularne warsztaty w kilku szkołach, jakie prowadziłem wcześniej. Takie np. szkolenie nauczycieli, wprowadzenie beatboksu na zajęcia z rytmiki, a może nawet opracowanie całego programu beatboksowych zajęć, które mogliby prowadzić też przeszkoleni pedagogicznie beatbokserzy, których przecież mamy tysiące. Mam już nieźle przemyślaną metodę i mógłbym przeszkolić siatkę takich edukatorów.
Beatbox jako pełnoprawna część edukacji muzycznej w szkole?
A dlaczego nie? Od lat jestem członkiem Polskiego Stowarzyszenia Edukatorów i Animatorów Muzyki, fantastyczni pasjonaci. Naprawdę można w Polsce zrobić superciekawe rzeczy, jest ku temu przestrzeń. A z projektem Beatbox Kids byłem też na międzynarodowej konferencji naukowej, na której debatowaliśmy o tym, by poważnie zbadać logopedyczne aspekty beatboksu. Nikt tego jeszcze dokładnie nie sprawdził. Trzeba by zebrać sporą grupę dzieci, grupę kontrolną, zbadać je przed i po rocznym lub semestralnym beatboksowym kursie, który mógłbym opracować, i wiedzielibyśmy, jaki konkretnie wpływ ma taka ogólnorozwojowa zabawa muzyczna na instrument mowy. Realnie patrząc, to oczywiście koszt co najmniej setek tysięcy euro, ale moglibyśmy takie badania przeprowadzić jako pierwsi na świecie.
Często dziś beatboksujesz? Popularne były kiedyś memy o beatbokserach, którzy nigdy nie milkną, nawet przy szpitalnym łóżku.
„Marian, umieram, proszę, przestań beatboksować" (śmiech). Trochę prawdy w tym jest, bo to się staje w pewnym sensie kompulsją. Czekając na przystanku czy zmywając naczynia, wręcz nieświadomie zaczynam to robić. To oczywiście nie ma nic wspólnego z potrzebnymi beatbokserowi treningami, na których np. pracujesz nad tempem i przez godzinę siedzisz z metronomem. Po prostu przy czynnościach niewymagających pełnej koncentracji beatbox włącza się automatycznie, trochę jak śpiewanie pod prysznicem czy rapowanie do siebie, gdy stoisz w korku.
A rapujesz czasem?
Jasne, jak robię autem długą trasę, to jestem mistrzem freestylu; niestety, nikt nigdy tego nie słyszy (śmiech). Ale słuchaj, ostatnio fizjoterapeuta powiedział mi, że normalnie w wyniku stresu miałbym już duże napięcia szczękowe i m.in. ścierałbym sobie zęby, ale w wyniku tego, że regularnie luzuje sobie szczękę beatboksem, to te problemy w ogóle u mnie nie występują.
Czyli namawiasz czytelników do beatboksowania?
Dla zdrowia szczęki – dwa razy dziennie, co najmniej. A usta ćwiczone w ten sposób nie wymagają botoksu (śmiech).
Patryk „TikTak" Matela (ur. 1982)
Beatbokser i nauczyciel beatboksu, organizator Oficjalnych Mistrzostw Polski – Polish Beatbox Battle. Współtworzy duet muzyczny ZooPlan. Jest autorem książek „Human Beatbox – Osobisty Instrument" oraz „Co w paszczy piszczy, czyli dźwięki i muzyka z buzi i języka"