Z doniesień i opinii, które przewijają się w lewicowo-liberalnych mediach niemal od początku pontyfikatu Franciszka, płynie wniosek, że akurat ten papież jest „otwarty", więc w Polsce stanowi kłopot wyłącznie dla Episkopatu i prawicy. Ostatnio „Gazeta Wyborcza" czy TVN cały przekaz głowy Kościoła sprowadzają do wysuwanego pod adresem państw europejskich postulatu przyjmowania uchodźców. Stąd krążące nad Wisłą przed Światowymi Dniami Młodzieży zapowiedzi, że Franciszek zamierza głównie przywołać do porządku polityków partii rządzącej i hierarchów kościelnych za to, że rozprzestrzeniają wrogość wobec przybyszów z krajów muzułmańskich.
Nic takiego się jednak nie wydarzyło. Jedyne postulaty odnoszące się bezpośrednio do zadań stojących przed władzą w Polsce pojawiły się w wystąpieniu papieża na Wawelu. Franciszek wprost powiedział, że państwo powinno się troszczyć o rodzinę, w tym pomagać jej w przyjęciu każdego życia ludzkiego, i przeciwdziałać przyczynom masowej emigracji z ojczyzny.
Tematu uchodźców również wtedy nie zabrakło. Ale papież podjął go na bardzo ogólnym poziomie (chociażby apelując „o współpracę i koordynację na poziomie międzynarodowym", aby rozwiązać konflikty, „które zmuszają wielu ludzi do opuszczenia swoich domów"). Dlatego właściwie nie wiadomo, co – zdaniem Franciszka – powinien konkretnie robić rząd polski w zakresie europejskiej polityki imigracyjnej.
Znacznie ciekawszy jednak był przebieg zamkniętego spotkania papieża z biskupami. Franciszek jako wielkie niebezpieczeństwo wskazał postawę, którą nie od dziś afirmują lewicowo-liberalni intelektualiści: indywidualne poszukiwanie Boga bez pośrednictwa wspólnoty, jaką stanowi Kościół („duchowość subiektywna, bez Chrystusa"). Ponadto podkreślił wagę więzi międzypokoleniowych, stwierdzając: „Dziadkowie są pamięcią narodu, są pamięcią wiary". Wreszcie nie omieszkał po raz kolejny napiętnować wyzysku ekonomicznego. I teorii gender jako podstawy wtłaczania w szkole dzieciom do głów poglądu, że płeć można sobie wybierać. Franciszek nazwał to zjawisko „kolonizacją ideologiczną", ponieważ „podręczniki narzucają te osoby i instytucje, które dają pieniądze".
I jak tu warszawskie i krakowskie salony mają się nie gorszyć, skoro człowiek, który miał być „ich" papieżem, przemawia językiem najpaskudniejszej reakcji, powielając opowieści o jakichś siłach demoralizujących za pomocą potężnych środków finansowych całe społeczeństwa?