Turyści w sułtańskim pałacu Dolmabahce w Stambule w ogóle nie zwrócili uwagi na starszego pana, który pewnego dnia dołączył do grupy zwiedzających. Nikomu z nich nie przyszło nawet do głowy, że gdyby nie zniesienie sułtanatu i ustanowienie republiki, człowiek ów byłby najważniejszym mieszkańcem nie tylko pałacu, ale i całej Turcji – sułtanem, rządzącym jako Ertugrul II lub Osman V?
Ertugrul Osman Osmanoglu odwiedził Dolmabahce, by odświeżyć wspomnienia z miejsca, w którym bawił się niegdyś jako mały chłopiec. Ale świadomie wtopił się w grono zwiedzających, bo nawet w swoim własnym pałacu nie chciał być specjalnie traktowany. Niedoszłego sułtana – jak zgodnie podkreślają wszyscy, którzy się z nim zetknęli – całe życie bowiem cechowała wyjątkowa skromność. W Nowym Jorku, gdzie mieszkał na stałe, zajmował przez kilkadziesiąt lat to samo niewielkie mieszkanie na Manhattanie. Żył zwyczajnie, nie miał pretensji do losu ani aspiracji politycznych, nie żywił nienawiści do republikańskich władz Turcji. A dziennikarce, która kiedyś kręciła o nim film, powiedział z uśmiechem: – Gdybym miał gorsze życie, pani film na pewno byłby ciekawszy.
Pożegnanie z ojczyzną
Dynastia Osmanów rządziła Turcją – której za ich czasów w ogóle nie nazywano Turcją, lecz państwem osmańskim, Devlet-i Aliye-i Osmaniye – przez ponad 600 lat. Jako początek przyjmuje się rok 1299, gdy Osman, syn Ertugrula, władca plemienia przybyłego z odległych stepów Azji, dokonał pierwszych podbojów w Azji Mniejszej. Koniec nastąpił 1 listopada 1922 roku, gdy decyzją nowych, republikańskich władz, kierowanych przez Mustafę Kemala Paszę, który później otrzyma nazwisko Atatürk, sułtanat został zniesiony. Kemal uważał, że radykalne zerwanie z przeszłością jest konieczne, by z upadającego imperium dało się jeszcze cokolwiek uratować, a na jego gruzach zbudować zupełnie nowy kraj.
Kalifat – przypomnijmy, że od początku XVI wieku sułtan pełnił jednocześnie funkcję kalifa, duchowego przywódcy wspólnoty muzułmańskiej – przetrwał półtora roku dłużej. 3 marca 1924 roku nastąpił ostateczny koniec. Imperium, którego władca tytułował się niegdyś panem całego świata, przestało istnieć. Dla członków rodziny osmańskiej ten dzień oznaczał koniec ich świata. Tracili wszystko: swój wyjątkowy, imperialny status, swe wpływy, swe pałace i majątki, które przeszły na własność państwa – ale także ojczyznę. Dekret wydany przez nowe władze tego samego dnia nakazywał bowiem Osmanom niezwłoczne opuszczenie Turcji. Objął 156 członków rodziny, których wyjazdowy status zróżnicowano w zależności od płci i pozycji w rodzie. W wypadku mężczyzn nakaz potraktowano najdosłowniej; najważniejszym z Osmanów dano na wyjazd zaledwie jeden dzień. Kobiety, mniej znaczące, a więc i mniej niebezpieczne dla rodzącej się nowej Turcji, potraktowano łagodniej: na wyjazd miały tydzień. W gronie wyjeżdżających nie było ostatniego sułtana Mehmeda VI Vahidettina, bo opuścił on Turcję z własnej woli już wcześniej, z chwilą likwidacji sułtanatu.
Niewielu członków królewskich rodów, którym przypadł w udziale ciężki los wygnańców, uznałoby, tak jak Ertugrul Osman, że ich życie nie było złe. Osmanowie to, co się stało, generalnie jednak przyjęli ze spokojem, być może świadomi, że ich czas dobiegł końca. Schyłek imperium to okres rozpadu i upadku i żaden z sułtanów, nawet ci, którzy próbowali je reformować, nie był już w stanie tego procesu zahamować. Wiedzieli, że nie jest to w ich mocy. Mehmed VI wiosną 1919 roku, w pożegnalnej rozmowie z Mustafą Kemalem, wyjeżdżającym ze Stambułu na inspekcję wojsk w Anatolii, powiedział to otwarcie: „Paszo, już oddałeś krajowi ogromne usługi (wkład w zwycięstwo na półwyspie Gallipoli – red.), ale teraz możesz zrobić więcej: możesz ocalić Turcję".