Łukasz Piszczek: Pewnie wrócę na Śląsk

Cieszę się, że przez trzy lata gry w jednym klubie z Robertem Lewandowskim i Jakubem Błaszczykowskim zrobiliśmy polskiemu futbolowi dobrą reklamę.

Aktualizacja: 27.11.2016 20:00 Publikacja: 24.11.2016 13:00

Łukasz Piszczek: Pewnie wrócę na Śląsk

Foto: AFP

"Plus Minus": Zaczął pan siódmy sezon w Borussii. Zostanie pan w Dortmundzie do końca kariery?

Łukasz Piszczek, obrońca reprezentacji Polski i Borussii Dortmund: Nie wiem, co musiałoby się stać, żebym odszedł. Dobrze czuję się w Dortmundzie, zawsze to powtarzam i nie robię tego, żeby komuś się przypodobać.

Proszę wybaczyć, ale Dortmund nie jest najpiękniejszym miejscem do życia...

Zależy, kto co lubi. Ja mieszkam w ładnej i spokojnej okolicy. Poza tym na co dzień zajmuję się poważnym graniem w piłkę w poważnym klubie, jednym z największych w Europie. Dowiedziałem się ostatnio, że rodzina Borussii liczy ponad 154 tysięcy osób i pod tym względem zajmujemy czwarte miejsce na kontynencie. Bundesliga jest ciekawą ligą i naprawdę niczego nie brakuje mi do spełniania marzeń. Poza tym region, w którym gram, jest wyjątkowy.

To znaczy?

Wszyscy rozmawiają o piłce. Klubów, które grają lub grały w 1. i 2. Bundeslidze, jest tu kilkanaście. Wszystkie mają swoje wielkie tradycje. Ludzie naprawdę żyją tu futbolem. Jeśli nie jestem na treningu lub meczu, to odpoczywam w domu – tak wygląda moje życie. Jestem człowiekiem, który nie musi codziennie jeść wykwintnego posiłku w pięknej restauracji. Moja żona dobrze gotuje.

Gotuje po polsku czy po niemiecku?

Raczej po polsku. A może po prostu zdrowo.

Myśli pan o tym, żeby zostać w Niemczech na stałe?

Nie. Nasze rodziny mieszkają w Polsce, na Śląsku, i pewnie tam się osiedlimy, kiedy przestanę grać w piłkę. Starsza córka ma pięć lat, młodsza dziewięć miesięcy, dlatego jeśli zostaniemy tu jeszcze dwa–trzy lata, nie będzie problemu ze zmianą szkoły.

W Dortmundzie jest trochę jak na Śląsku i liczy się etos pracy. Możecie przegrać, ale jeśli kibice będą widzieli walkę, to wybaczą?

Kiedy tu przychodziłem, można to było odczuć jeszcze bardziej niż teraz. Po tych wszystkich latach sukcesów niektórzy pomyśleli, że tak będzie już zawsze. Trener Thomas Tuchel ostatnio zwracał nam uwagę właśnie na to, że zgubiliśmy trochę gen walki, ale na szczęście w spotkaniach z Hamburgiem i Bayernem wszystko, co ważne, wróciło. Pokonaliśmy Bayern, walcząc do ostatniej minuty, kibicom to na pewno się podobało.

Cieszy się pan, że gra przed tak żywiołową publicznością, a nie jak na scenie teatru w Madrycie?

Wszystko zależy od rangi meczu. W Madrycie grałem trzy razy i był taki mecz, który Real musiał wygrać z nami 3:0. Wtedy był tam taki kocioł, że czuliśmy się jak w Dortmundzie, nie słyszeliśmy własnych głosów. Z teatrem nie miało to nic wspólnego. U nas zresztą też bywa różnie, zdarzają się mecze, kiedy jest ciszej. Jak nam nie idzie ze słabszą drużyną, ludzie się niecierpliwią, pokazują swoje niezadowolenie. To normalne, ale do dobrego się przyzwyczajasz.

W Dortmundzie na każdym kroku słychać język polski. To kolejne pokolenie emigracji sprzed wielu dekad. Łatwiej było o aklimatyzację?

Nigdy nie spotkałem się z uprzedzeniami w związku z tym, że jestem Polakiem, więc nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Bardzo dobrze się tu czuję, szybko poczułem, że jestem u siebie.

Umówiliśmy się na rozmowę w poniedziałek, a w niedzielę na Twitterze przeczytałem: „Piszczek leci do Barcelony, pewne info".

No i jakoś siedzimy w poniedziałek w Dortmundzie.

Ale Barcelona się panem interesuje...

Dwa lata temu też tak pisano i podobnie jak wtedy – nie mam zielonego pojęcia, dlaczego. Czytałem o tym, tak jak pan, w hiszpańskiej prasie. Jednak jeśli w tak wielkim klubie ktoś się mną interesuje, jest to dla mnie bardzo miłe. Podchodzę do tego spokojnie i patrzę przede wszystkim na to, co mam do zrobienia w Dortmundzie, a nie zastanawiam się nad tym, jaka przyjdzie oferta.

Długo zbieraliście się po odejściu Jürgena Kloppa?

To była specyficzna sytuacja, bo trener i klub ogłosili jeszcze w trakcie sezonu, że to ostatnie rozgrywki, w których wspólnie pracujemy. Można się było z tym oswoić. Na pewno na początku było zaskoczenie i smutek, bo razem z Kloppem wiele osiągnęliśmy. Ale kiedy przyszedł trener Tuchel, swoją fachowością szybko nas do siebie przekonał

Nie bał się pan, że nie wsiądzie do tego pociągu?

Myślę, że każdy w jakimś stopniu miał obawę. Na pewno Kubie Błaszczykowskiemu nie było łatwo, nie był zadowolony, że musi odejść. Ale pewne rzeczy w piłce trzeba po prostu zaakceptować.

Wraz z Tuchelem pojawiło się ośmiu nowych zawodników, a pan w wieku 31 lat został najstarszym zawodnikiem pierwszego składu. Dobrze panu w roli seniora?

Jestem bardziej doświadczony, mam swoje przemyślenia. Gram inaczej. Gdy widzę, że młodszy zawodnik może nie tyle prosi o radę, ile robi coś źle, to tłumaczę mu, że mógłby się lepiej zachować. Nie zwracam uwagi, ale rozmawiam jak starszy kolega.

A jak ktoś odfruwa, to sprowadza pan na ziemię?

Zdarza się.

Należy pan do rady drużyny?

Trudno u nas stwierdzić, kto jest w radzie drużyny, ale wydaje mi się, że jestem w gronie zawodników, z których zdaniem trener się liczy.

Klopp – Tuchel: duża różnica?

Z Kloppem miałem świetny kontakt, z Tuchelem jest tak samo. Rozumiem zawodników, którzy byli przyzwyczajeni do innego sposobu zarządzania za poprzedniego trenera, ale ja tak naprawdę nie widzę różnicy. Mają inne temperamenty, ale liczy się cel, a nie droga, która do niego prowadzi.

Zgodzi się pan, że Bundesliga ma dwie prędkości – najpierw jest Bayern, a później cała reszta?

Przez ostatnie trzy lata zdecydowanie tak to wyglądało, w tym roku widzimy jednak, że i Bayern ma swoje problemy. Liga jest bardziej wyrównana, pięć drużyn ma po 21 punktów, a teraz szykują nam się trzy mecze z rzędu z zespołami, z którymi walczymy o mistrzostwo. Ale jeśli chodzi o aspekt finansowy, to najpierw jest Bayern, potem duża przerwa, potem my, potem przerwa i dopiero wtedy pojawia się reszta stawki. Pieniądze, jakie Bayern zarabia i płaci, są niewyobrażalne dla wszystkich pozostałych klubów.

Czuje pan, że jest w formie z 2013 roku, kiedy dotarliście do finału Ligi Mistrzów?

Uknuliście jakąś teorię po meczu reprezentacji z Rumunią, który rzeczywiście wyszedł mi całkiem dobrze. Ale wydaje mi się, że na równym, wysokim poziomie gram od jesieni poprzedniego roku. Od decydującego o awansie do mistrzostw Europy meczu z Irlandią bardzo rzadko zdarzają mi słabsze chwile. Rzeczywiście formą przypominam siebie z 2013 roku, ale gram inaczej.

Odpowiedzialniej?

Tak. Trener stosuje teraz taktykę, która wymaga ode mnie, żebym nie włączał się aż tak często w akcje ofensywne. Kiedy gram jako skrajny obrońca, to w porządku, mogę sobie pohasać, ale kiedy występuję bliżej środka, właściwie mam zakaz przekraczania środkowej linii boiska. Czytam czasami w polskiej prasie, że w jakimś meczu Bundesligi za rzadko atakowałem, a w klubie jakoś zbieram świetne recenzje. Po prostu mam swoje zadanie do wykonania, o którym dziennikarze nie mają pojęcia.

Wspomniał pan o meczu Polski z Rumunią, jednak o kadrze ostatnio więcej mówiło się z powodu afery alkoholowej...

Świetnie na ten temat wypowiedział się niedawno Jürgen Klopp, który stwierdził, że alkohol wśród obecnych piłkarzy w porównaniu z tymi sprzed dekady praktycznie nie istnieje. Zawodnicy, z którymi pracuję w klubie i reprezentacji, prowadzą się profesjonalnie, ale rzeczywiście podczas przedostatniego zgrupowania zdarzyło się coś, co nie powinno się zdarzyć. Wiedzieliśmy, że taki problem się pojawił, powinniśmy byli rozwiązać go we własnym gronie. Tak wypadało to załatwić. Wydało się, napisała o tym prasa, dowiedzieli się ludzie, jednak wydaje mi się, że „afera" to za duże słowo. Nic aż tak złego się nie stało, a wszystko miało pozytywny wpływ na naszą grę w Bukareszcie z Rumunią.

To znaczy?

No bo jak ktoś zawali na boisku albo poza nim, to chce później pokazać, że to był tylko wypadek przy pracy.

To może róbcie tak przed każdym meczem?

Bez żartów, ale ten incydent na pewno w jakimś stopniu oczyścił atmosferę. Widocznie nadszedł czas, żeby trener przypomniał, jak powinniśmy się zachowywać, czego od nas oczekuje nie tylko podczas meczów, ale również w trakcie całego zgrupowania. Dobrze, że nam przypomniał i że koniec końców załatwiliśmy wszystko tak, jak załatwiliśmy.

Czyli jak?

Wszyscy zawodnicy zostali powołani na mecz z Rumunią.

Był on nawet lepszy od tego, w którym wygraliśmy z Niemcami?

No nie, Niemcy to jednak trochę inna drużyna, nie ta klasa. Nie zapominałbym też o spotkaniu z Irlandią Północną na inaugurację mistrzostw Europy. Wydawało mi się, że jestem doświadczonym zawodnikiem, dużym facetem, a jak wyszedłem na rozgrzewkę, to poczułem, że mam ciężkie nogi.

Przemęczenie?

Nie, to był stres. Wróciłem do szatni i zobaczyłem, że muszę mocno popracować nad swoją głową, zanim wrócę na boisko i usłyszę gwizdek. Chciałem się skoncentrować, ale wiedziałem, że nie mogę przesadzić z motywacją. Bardzo mi zależało, żeby we Francji chociaż wyjść z grupy, byłem na dwóch poprzednich turniejach o mistrzostwo Europy i wiedziałem, jak wielkim rozczarowaniem był brak awansu do fazy pucharowej. A właściwie – jak wiele wysiłku kosztuje to, by potem sobie wszystko w głowie poukładać. Stresowałem się przed Irlandią Północną, potem przed Niemcami, chciałem, żeby wszystko fajnie wyszło, ale później już miałem tylko przyjemność. Chciałbym w takim turnieju grać co dwa lata, po to się trenuje, by brać udział w tego typu imprezach. Mam nadzieję, że mundial w Rosji będzie kolejnym turniejem w mojej karierze, chyba ostatnim, który pozwoli mi ładnie zakończyć historię występów w reprezentacji Polski.

Powiedział pan – „musiałem popracować nad swoją głową". Co to znaczy?

Od dwóch lat współpracuję z psychologiem Kamilem Wódką. Wcześniej miałem wewnętrzne problemy, z którymi nie potrafiłem sobie poradzić. Po tylu latach wyczynowego uprawiania sportu zrozumiałem, że sam nie dam rady, że nie znam metod, które pozwalałyby mi się zresetować po meczu. Głowa pracowała bez przerwy. Nie potrafiłem się odciąć. Tkwiłem w tym. Myślę, że od współpracy z psychologiem zaczęło się to, że od roku gram na tak wysokim poziomie.

Jak pracuje pan nad głową?

Podstawowym założeniem jest po prostu trening. Wcześniej wiele rzeczy robiłem intuicyjnie. Budowałem swój warsztat, nieźle mi to wychodziło, ale kiedy coś szło nie tak, brakowało mi wiedzy, jak sobie z tym poradzić. Co zrobić i jakie rozwiązanie wybrać.

Są różne ćwiczenia. Może być relaksacja, która spowoduje rozluźnienie sztucznie napiętych z nerwów mięśni. Może być wizualizacja.

Słyszałem, że jak się wizualizuje zwycięstwo, to po porażce można zejść z boiska z głową jeszcze niżej...

Wizualizacja nie oznacza tylko myślenia o zwycięstwie. Mam przygotowanych kilka, które pokazują moje konkretne akcje na boisku, wiążą się z odpowiednimi dla danej sytuacji hasłami, które w danym momencie przypominają mi, jak się zachować. To są różne scenariusze. Możesz grać powyżej swojego poziomu, na swoim poziomie albo poniżej i wtedy, jako zawodnik, musisz sobie w głowie ułożyć rzeczy, zaczynając od najważniejszych.

A co w takim momencie jest najważniejsze?

Uśmieje się pan pewnie. Nie można zapomnieć, że najważniejsza jest najbliższa akcja. Nieważne, czy przegrywasz 0:3 czy prowadzisz 3:0. Trzeba się koncentrować na danej chwili. I trzeba mieć cały czas w sobie pewność, że jest się w stanie wygrać z każdym.

Odfrunął pan kiedyś? Uwierzył za bardzo w siebie?

Właśnie nie. I może na tym polegał mój problem. Gdyby mi się to zdarzyło, może łatwiej poradziłbym sobie z wątpliwościami odnośnie do samego siebie. Podobno ci, co za dużo nie myślą o tym, jak sobie poradzić w najbliższym meczu, nie gromadzą w sobie problemów. Mają łatwiej.

Euro było sukcesem?

Liczyłem na to, że dojdziemy do ćwierćfinału. W rozmowie z „Piłką Nożną" powiedziałem, że to cel, który mnie satysfakcjonuje. Ale napisaliśmy historię w taki sposób, że pozostaje niedosyt. Co prawda odpadliśmy z mistrzami Europy, ale mogliśmy z nimi wygrać w regulaminowym czasie i walczyć dalej. Chce pan się znowu uśmiać?

Proszę.

„Taka jest piłka". Wiem, uciekam w proste hasła. Zaakceptowałem to, że doszliśmy do najlepszej ósemki, a może kiedyś, gdy skończę karierę, wrócę do tej historii i powiem, co mogło być lepiej.

Karnego nie wykorzystał Jakub Błaszczykowski. Jedna mądra osoba powiedziała mi: dobrze, że trafiło na niego, bo on akurat wie, jak podnosić się z kolan.

Oj, chyba jak nikt inny w naszej reprezentacji. Naprawdę nie miał łatwego życia. Przekaz jego książki był taki, że nieważne, jak ciężko jest w życiu, jak trudny jest los, da się z tego wyciągnąć coś dla siebie i zamienić w dobre rzeczy. Na początku myślisz, że właśnie świat się skończył, a później okazuje się, że życie toczy się dalej i trzeba sobie radzić. Kuba często miał pod górkę i sobie poradził. Na Euro było mi żal wysiłku, jaki włożył w ten turniej, żal wysiłku, jaki włożyła cała drużyna. Przyznam się: kiedy to on nie strzelił tego karnego, było mi podwójnie ciężko, choć wiedziałem, że się podniesie.

Polacy znienawidzili Błaszczykowskiego za aferę z biletami na Euro w Polsce i pokochali po tym, gdy nie strzelił karnego...

Czas i okoliczności mają na to wpływ. Cała ta historia z francuskim Euro, z tym, co się działo pół roku przed turniejem, kiedy Kuba nie grał w Fiorentinie, miała olbrzymie znaczenie w postrzeganiu jego roli. Wielu ludzi go skreśliło, niektórzy chcieli, żeby nie jechał do Francji, mówili, że nie zasługuje, bo nie ma rytmu meczowego. A on, wbrew wszystkim przeciwnościom, pokazał, że potrafi wykorzystać ten czas, robił swoje treningi, a później pokazał klasę. Był jednym z najlepszych zawodników na turnieju, a kibice kochają bohaterów. Kuba strzelił dwa gole, przeszedł bolesną drogę, by znowu wejść na szczyt, i chociaż na koniec nie strzelił karnego, ludziom łatwiej było to wszystko wybaczyć.

Co się działo w szatni po ćwierćfinale? Cicho było?

Przecież nie powiem, co się działo w szatni. Może byliśmy trochę rozczarowani po prostu. Wiedzieliśmy, jak ten mecz się układał. Wiedzieliśmy, że Portugalia przeszła przez fazę grupową bez zwycięstwa. Dobrze sobie poradziliśmy z presją, od początku pokazaliśmy, że się nie boimy. Taka porażka po karnych boli bardziej niż 0:3 po 90 minutach. Wtedy przynajmniej wiesz, że byłeś słabszy.

Kiedy kilka lat temu Borussia grała z Bayernem, na mecz przyjeżdżało z Polski kilkunastu dziennikarzy, teraz – czterech. Wie pan dlaczego? Bo się przyzwyczailiśmy. Myśli pan, że ktoś kiedyś postawi pomnik trójce z Borussii za to, że szła z przodu i dzięki temu polskim zawodnikom potem było łatwiej?

Arek Milik jest w Napoli, Grzesiek Krychowiak w PSG, a Kamil Glik w Monaco – wszyscy zawdzięczają to swojej ciężkiej pracy. Nikt im niczego nie dał za darmo. Ale rzeczywiście to, jak Lewandowski, Błaszczykowski i Piszczek radzili sobie w Borussii, na tamte czasy nie było takie oczywiste i dlatego miało oddźwięk. Ludzie szybko przyzwyczajają się do dobrego. Przez trzy lata wspólnej gry w Dortmundzie zrobiliśmy polskiej piłce reklamę. Jeśli ktoś to już docenia albo doceni w przyszłości, będę się bardzo cieszył.

—rozmawiał w Dortmundzie Michał Kołodziejczyk (redaktor naczelny WP Sportowe Fakty)

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
Posłuchaj „Plus Minus”: Kiedyś to byli prezydenci
Plus Minus
„Historia miłosna”: Konserwatysta na lekcjach empatii
Plus Minus
„Polska na prochach”: Siatki pełne recept i leków
Plus Minus
„Ale wtopa”: Test na przyjaźnie
Plus Minus
„Thunderbolts*”: Antybohaterowie z przypadku
Materiał Promocyjny
Między elastycznością a bezpieczeństwem