Chrabota: Hipochondria po polsku

Według większości rankingów należymy do najbardziej hipochondrycznych społeczeństw świata.

Aktualizacja: 03.12.2016 11:44 Publikacja: 02.12.2016 23:01

Chrabota: Hipochondria po polsku

Foto: Fotorzepa

Uwielbiamy wmawiać sobie i najbliższemu otoczeniu choroby. Przekonani o zbliżającym się załamaniu zdrowia kupujemy tony parafarmaceutyków, suplementów diety i najdziwniejszych „wynalazków z internetu". Wydłużamy w nieskończoność kolejki do lekarzy rodzinnych, by potem zadręczać specjalistów. Wydajemy na te cele lwią część naszych pensji i emerytur. Poświęcamy masę czasu, który mógłby z powodzeniem służyć lepszym celom.

Przesadzam? Niekoniecznie. Znam dziesiątki przypadków ludzi, którzy godzinami opowiadali o swoich wyimaginowanych chorobach, by w końcu, po szczegółowej i optymistycznej diagnozie, odetchnąć: cóż, tylko mi się wydawało, na szczęście... Co więcej, nawet ich nie potępiam. Żyjemy w cywilizacji, która z roku na rok funduje nam dziesiątki nowych schorzeń.

Od kiedy niejaki Zygmunt Freud otworzył przed nami piekło psychoanalizy, dzięki jej technikom co chwila dogrzebujemy się w psychice nowych nieprawidłowości, które już po chwili zespół mądrych psychiatrów nazywa nowym zespołem „czegoś tam". Plątanie literek i kłopoty z ich składaniem jeszcze w latach 70. były leczone przez nauczycieli (prawda, nieskutecznie) linijką i dwóją w dzienniku. Dziś wiemy, że mamy do czynienia z dysgrafią i dysleksją. Charakterystyczne splatanie dłoni przez dziewczynki oraz słabą motoryczność określono mianem zespołu Retta.

Zespół metaboliczny, zwany inaczej zespołem Raevena (sam jestem jego ofiarą), prowadzi do lekkich form cukrzycy, postępującej miażdżycy i dalej... na cmentarz. Zaś moim ulubionym zespołem jest tzw. zespół Münchhausena, który jest bardzo a propos tematu tego tekstu, bo to hipochondria do kwadratu. Opis kliniczny zaburzeń z nim związanych sprowadza się do sztucznego „wywoływania u siebie objawów somatycznych w celu wymuszenia na personelu medycznym hospitalizacji". Ba, nawet operacji chirurgicznych na zdrowym organizmie. Z czymś to państwo kojarzycie? Mam wrażenie, że w pewnych środowiskach mamy ostatnio do czynienia z prawdziwą epidemią zespołu szalonego barona. A najlepiej o tym świadczy wyjątkowa prosperity gabinetów chirurgii plastycznej.

W tym miejscu proszę, by mnie źle nie zrozumieć. Otóż jestem najdalszy od wyśmiewania wszystkich tych wymyślnych schorzeń. Zapewne istnieją, a jedną z miar postępu jest coraz bardziej szczegółowe dokumentowanie różnych dysfunkcji ludzkiego ciała i psychiki. Co jednak mają z tego biedni ludzie? Spójrzmy na tę ogromniejącą nowoczesność oczami zwykłego zjadacza chleba. Czyż wobec tak gargantuicznej ilości zdiagnozowanych naukowo stanów chorobowych może w nim nie rosnąć podejrzliwość wobec samego siebie? Wobec własnego ciała i rozumu? Podejrzliwość przechodząca w obsesję, że musi być dotknięty jak nie przez jeden zespół, to drugi, a może nawet trzy albo cztery naraz.

Skoro wszyscy wokół na coś chorują, to dlaczego ja miałbym zostać przez Boga oszczędzony? Zatem musi być we mnie coś, co rośnie w środku jak larwa w kokonie, by przyjąć na koniec postać dojrzałej choroby. Od takiego przekonania blisko już do paniki, a ta przejawia się w obsesyjnym szukaniu ratunku. Tej panice fantastycznie sekunduje komercja. Producenci parafarmaceutyków uwielbiają najpierw straszyć, a potem oferować pomoc. Powstaje cała masa produktów, które ta wystraszona ludzka masa pożera. Najczęściej bez głębszej refleksji i bez umiaru. Dobrze jeszcze, gdy są to środki bliskie idei placebo. Gorzej, gdy rzeczywiście w nadmiarze mogą zaszkodzić. Wtedy nieostrożny konsument naprawdę staje się ofiarą. Choroba jest już nie przyczyną, lecz skutkiem.

Ale jest jeszcze jeden aspekt problemu, o którym warto wspomnieć na koniec. Otóż studiując dokładnie naturę wielu tych przedziwnych, nowoczesnych „zespołów", trafiamy zwykle na adnotację, że występują u osób z bardziej znanymi zaburzeniami. Bardzo często to zaburzenia psychiczne, psychozy, depresje, stany maniakalne. A tych, nie sposób tego nie zauważyć, jest coraz więcej. Czyżby świat powoli wariował?

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Uwielbiamy wmawiać sobie i najbliższemu otoczeniu choroby. Przekonani o zbliżającym się załamaniu zdrowia kupujemy tony parafarmaceutyków, suplementów diety i najdziwniejszych „wynalazków z internetu". Wydłużamy w nieskończoność kolejki do lekarzy rodzinnych, by potem zadręczać specjalistów. Wydajemy na te cele lwią część naszych pensji i emerytur. Poświęcamy masę czasu, który mógłby z powodzeniem służyć lepszym celom.

Przesadzam? Niekoniecznie. Znam dziesiątki przypadków ludzi, którzy godzinami opowiadali o swoich wyimaginowanych chorobach, by w końcu, po szczegółowej i optymistycznej diagnozie, odetchnąć: cóż, tylko mi się wydawało, na szczęście... Co więcej, nawet ich nie potępiam. Żyjemy w cywilizacji, która z roku na rok funduje nam dziesiątki nowych schorzeń.

Pozostało 80% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Wielki Gościńcu Litewski – zjem cię!
Plus Minus
Aleksander Hall: Ja bym im tę wódkę w Magdalence darował
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Racja stanu dla PiS leży bardziej po stronie rozbicia UE niż po stronie jej jedności
Plus Minus
Przeciw wykastrowanym powieścidłom
Plus Minus
Pegeerowska norma
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił