Pewnie jakaś nadzieja, bo przecież ona umiera ostatnia, wspomnienia o żonie, synu. Jakieś plany, myśli, obrazy poprzednich Wigilii, bo przecież na tę tak bardzo się spieszył. W kieszeni dzwoniący, a może tylko wibrujący telefon. I wrzeszczący, a może wręcz przeciwnie – łagodny, próbujący kierować wielkim samochodem islamski terrorysta.
Niewiele wiemy o ostatnich godzinach życia Łukasza Urbana. Ale jedno wiemy na pewno. Ten człowiek był bohaterem. Z analizy służb specjalnych, raportów lekarskich jednoznacznie wynika, że mężczyzna żył jeszcze, gdy terrorysta rozpoczął swoją drogę ku zagładzie. A gdy zorientował się, do czego tamten zmierza, próbował mu przeszkodzić, szarpał się, robił wszystko, by uchronić jak najwięcej ludzi. Zamachowiec musiał się skupić na Polaku, dźgał go nożem, aż wreszcie zastrzelił. Ale w efekcie udało się uratować wiele, kto wie, jak wiele osób. One żyją, bo polski kierowca okazał się człowiekiem, który bardziej od swojego życia cenił życie innych. Oddał swoje, by ich ratować.