Oficjalnie wszystko wygląda poprawnie: nikt poważny nie zakwestionował publicznie nauczania obecnego papieża, Franciszek został do Polski zaproszony, wizyta przebiegła w znakomitej atmosferze, media katolickie publikują fragmenty jego przemówień, codziennie każdy kapłan modli się za „naszego papieża Franciszka" podczas mszy świętej. Jednocześnie od dłuższego czasu – jeśli nie od samego początku – tej pozornej poprawności towarzyszy pewien rodzaj nieustannego szemrania, utwierdzania siebie i innych w przekonaniu, że „coś z tym papieżem jest nie tak".
W większości przypadków dokonuje się to na poziomie publicystycznym, niemniej można odnieść wrażenie, że to właśnie publicystyka autorów niechętnych Franciszkowi, a nie całe papieskie nauczanie, stała się dla wielu w Kościele punktem odniesienia w jego odbiorze. Ten unoszący się w niektórych środowiskach klimat nieufności wobec papieża sprawia, że tracimy czas. Zamiast podjąć wyzwanie, jakim jest jego nauczanie, zbyt łatwo zwalniamy się z tego obowiązku, między wierszami sugerując, że przecież „kiedyś ten pontyfikat się skończy".
Tak, jakby wybór Franciszka był tylko wypadkiem przy pracy kardynałów podczas konklawe (sianie wątpliwości co do ważności jego wyboru to zresztą osobny temat), a nie wyraźnym znakiem czasu i wyzwaniem zarówno dla świata, jak i dla Kościoła. To zaniedbanie może nas kiedyś dużo kosztować.
Przykładanie Franciszkiem
Trudność w mówieniu o tym problemie polega na tym, że o ile jedni Franciszka krytykują, o tyle drudzy... z lubością okładają Franciszkiem swoich przeciwników. Środowiska niechętne Kościołowi często wykorzystują papieża do przeciwstawiania jego słów wszystkiemu, co mówią i robią polscy biskupi („ewangeliczny papież" kontra „zaściankowy polski Kościół"). Widać to było zwłaszcza przed zeszłoroczną pielgrzymką papieża przy okazji Światowych Dni Młodzieży i 1050. rocznicy chrztu Polski. Dało się zauważyć zacieranie rąk lewicowych publicystów, którzy nakręcali się nawzajem w oczekiwaniu na gorzkie słowa wyrzutu pod adresem „odległego od Ewangelii" polskiego Kościoła. Pewnie nie było im łatwo w momencie, gdy usłyszeli, że na spotkaniu z polskimi biskupami, mówiąc o zagrożeniach, Franciszek wskazywał m.in. na relatywizm i rozpychającą się dyktaturę ideologii gender. I że nie kazał wszystkiego, co polskie i katolickie, oswojone i tradycyjne, odstawić do muzeum.
Nie pierwszy raz okazało się, że Franciszek, z którego światowa lewica chciała uczynić ikonę „postępowego Kościoła", myśli nie w kategoriach lewicowych czy prawicowych, tylko po prostu ewangelicznych. Interpretacja słów i gestów Franciszka zbyt często opiera się z jednej strony na uprzedzeniach (kościelnej prawicy), z drugiej na nieuzasadnionych oczekiwaniach wobec tego papieża (kościelnej i pozakościelnej lewicy). Austen Ivereigh, brytyjski biograf papieża, wymienia stereotypy, którymi często chciano opisać Franciszka: „Ludzie chcieli go wcisnąć w przyciasne kostiumy. Biskup slumsów czy milusiński wojskowej dyktatury? Reakcyjny jezuita czy postępowy hierarcha?".