Oburzenie to rozumiem, co nie przeszkadza mi jednak absolutnie się z nim nie zgadzać. Pasolini nakręcił film, który ma boleć. Mimo że od momentu jego powstania minęło już przeszło 40 lat, w trakcie których w kulturze masowej łamane były kolejne tabu, a granicę wytrzymałości widzów sukcesywnie przesuwano, „Salo" wciąż szokuje. Perwersją, przemocą, sadyzmem, ale najbardziej chyba klaustrofobiczną atmosferą, brakiem możliwości ucieczki ze świata rządzonego dążeniem do rozkoszy za wszelką cenę. Ten zainspirowany powieścią markiza de Sade „120 dni Sodomy, czyli szkoła libertynizmu" film ma nas jednak szokować w określonym celu.
Pasolini był poetą, eseistą, reżyserem, a nade wszystko lewicowym radykałem. Jego biografia mogłaby być dla wielu współczesnych intelektualistów wzorem myślowej niezależności. Po zakończeniu II wojny światowej za głównego wroga ludu uznawał on pozorny antyfaszyzm, pod którym ukrywał się w rzeczywistości duch konsumpcjonizmu, który, jak pisał w jednym ze swoich esejów, „rozdarł, pogwałcił, na zawsze splugawił duszę włoskiego ludu". Pozorny antyfaszyzm pod cienką warstwą frazesów troski o rozwój i dobrobyt doprowadził do tego, co Pasolini nazwał ludobójstwem. Polegało ono nie na fizycznej eksterminacji określonych warstw społecznych, ale na likwidacji ich sposobu życia, całkowitym ujednoliceniu kulturowym Włoch. Od czasu tego ludobójstwa Włosi przestali być zdaniem Pasoliniego autentyczni; wszyscy zapragnęli żyć, mówić, zachowywać się na wzór drobnomieszczaństwa. Doszło w ten sposób do „brutalnie totalitarnej homogenizacji świata".
Okrucieństwo filmu „Salo", ostatniego nakręconego przez Pasoliniego przed tragiczną śmiercią, miało być dla społeczeństwa otrzeźwiającym ciosem. Pragnienie konsumpcji i wygodnego życia kosztem moralnego rozwoju i kulturowej różnorodności, która od zawsze cechowała włoski sposób istnienia, zostało przedstawione poprzez odrzucającą wizję seksualnej perwersji. Podporządkowano Włochów jednemu, narzucanemu odgórnie modelowi życia, który można streścić w dwóch słowach: produkować i konsumować. Jest to na pierwszy rzut oka perwersja nie tak okrutna jak ekscesy, które oglądamy w filmie Pasoliniego, ale przez to może jeszcze bardziej niebezpieczna.
To przesłanie Pasoliniego powinno być szczególnie cenne dla współczesnej prawicy. W ciągu ostatnich kilku lat sprzeciw wobec globalizacji, brutalnego ujednolicania świata i sposobu życia przestał być domeną ruchów lewicowych. Współcześni antyglobaliści, dużo bardziej skuteczni od swych lewicowych poprzedników rytualnie protestujących podczas szczytu G8 czy konferencji w Davos, atakują globalny ład z prawej flanki. To Donald Trump, Marine Le Pen czy zwolennicy Brexitu rozdają dziś karty w światowej polityce. Wspólnym elementem każdego z tych politycznych programów jest sprzeciw: wobec ponadnarodowych instytucji, globalnych koncernów czy otwarcia granic przed przybyszami z innych państw i kultur.
Na razie na prawicy trwa schadenfreude z powodu rozpadania się globalistycznego ładu. Brakuje pozytywnego programu, próby odpowiedzi na pytanie, czym zastąpić hegemonię ponadnarodowych struktur. Odpowiedzi na to właśnie pytanie może pomóc udzielić Pasolini. Globalizm pojawił się jako skutek opisanego przez niego ludobójstwa, zniszczenia mozaiki lokalnych kultur dających poczucie zakorzenienia i autentyczności. Współczesny antyglobalizm jest nade wszystko reakcją lękową wynikającą z poczucia zagubienia i nierozumienia mechanizmów kierujących naszym losem. Odwrócenie procesu ludobójstwa, powrót do kultury zakorzenionej w tradycji i do sposobu życia, jaki się z tą kulturą wiąże, jest lekcją, której Pasolini pośmiertnie udziela współczesnej prawicy. Jeżeli nie zostanie ona odrobiona, na gruzach walącego się świata nie wyrośnie nic wartościowego.