Oto więc Sinuhe nie tylko posiada umiejętności diagnostyczne i chirurgiczne, o których nie śniło się choćby w średniowieczu, ale na dodatek miewa całkiem współczesne dylematy moralne. Nie tylko dokonuje udanych trepanacji czaszki czy składa połamane kończyny, ale jako lekarz królewski wzdryga się przed dokonaniem zbrodni, za którą kryje się wola jego mocodawcy. W końcu jednak morduje młodego konkurenta do tronu (hetyckiego księcia), ale świadomość tego zabójstwa równa się kresowi jego zawodowej i literackiej kariery. Niepożądany na dworze faraona Horemheba usuwa się w cień i kończy w pustelni na surowym wybrzeżu morza, które stulecia później zyska miano Czerwonego.
W jakimś sensie przechodzi ze sfery sacrum do świata profanum, całkiem jakby poniósł karę za złamanie zasad etyki lekarskiej. A jaka wtedy mogła być etyka? Akcja powieści rozgrywa się niemal 1500 lat przed Chrystusem. Czyż Mika Waltari nie przesadził z komiksową wizją starożytnego Egiptu? Jakież było po latach moje zdziwienie, że jednak nie. To ja byłem w błędzie, a Waltari, czy to dzięki głębokiej wiedzy, czy genialnej intuicji, naszkicował postać egipskiego lekarza całkiem poprawnie. Co zmieniło moje poglądy? Lekcja z przysięgi Hipokratesa.
Mimo że ma tak starożytnego patrona, jej przesłanie identyfikujemy zwykle jako bardzo współczesne. W głowie jakoś nie chce się mieścić, że fundamenty etyczne zawodu lekarza to dziedzictwo odległej historii. W najlepszym wypadku sięgamy do czasów Oświecenia, z biedą godząc się, że idee te kiełkowały u korzeni humanizmu, czyli w Renesansie. To jednak poważny błąd, bo o ile średniowieczna Europa raczej nie przejmowała się zawodowymi kodeksami etycznymi (wiązał tylko katechizm), o tyle podstawowe zapisy przysięgi rzeczywiście mają korzenie w starożytności. Dowodzi tego archeologia. A konkretnie papirusy, dzięki którym autentyczny tekst przysięgi Hipokratesa przetrwał z górą 2 tys. lat.
Czyta się ten tekst z szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami. Czegóż w nim nie ma. Jakiż to wykład humanitaryzmu. Jak bije z niego troska o godność człowieka. Jakież to postępowe idee. Przysięga nakazuje szacunek dla mistrza na równi z rodzicami. Zapis o obowiązku nieodpłatnego szkolenia jego dzieci to nic innego jak zręby solidarności cechowej. Starożytny tekst przysięgi przewiduje obowiązek zalecania diety i zdrowego trybu życia. Wspomina o pożytku cierpiących i konieczności ich ochrony przed szkodą i krzywdą. Podkreśla świętość życia („nikomu, nawet na żądanie, nie podam śmiercionośnej trucizny") i to od momentu poczęcia („nie dam nigdy niewieście środka na poronienie"). Szokuje zapis będący niemal dosłownym cytatem z późniejszych o wiele stuleci reguł zakonnych („w czystości i niewinności zachowam życie swoje i sztukę swoją") i powiązanie praktyki lekarskiej z etyką życia osobistego („do któregokolwiek z domów wnijdę, wejdę dla pożytku cierpiących"). W świetle tych zapisów lekarz jest istotą oświeconą, członkiem klanu wtajemniczonych, nieledwie kapłanem. Ma być nieskazitelny, oddany bogom i swoim pacjentom. Tylko taki zasługuje na swoje miano i zaufanie pacjentów.
Ale to nie wszystko. Są jeszcze w tekście przysięgi dwa zapisy, których treść, zważywszy na historyczne mroki, z których się wywodzi, mogą naprawdę zaszokować. Pierwszy to zakaz wszelkich nieprawości (zwłaszcza czynów lubieżnych) wobec kobiet i mężczyzn, „nie tylko wolnych, lecz i niewolników". Zatem równość płci, i co jeszcze dziwniejsze, równość wolnych i niewolników! Czyż to nie pierwszy manifest humanizmu w dziejach? Płynie z niego prawda, że dla lekarza człowieczeństwo było kategorią jednolitą i integralną przynajmniej 2 tys. lat wcześniej niż dla reszty ludzkości.