Po tym zamachu z powieści naszego noblisty zostały drzazgi, które z pewnością potraktowane zostaną przez wyznawców jak relikwie geniuszu Garbaczewskiego. Kwintesencją przedstawienia w warszawskim Teatrze Powszechnym jest powtarzana wielokrotnie scena w tartaku, podczas której Antek Boryna zamiast drewna rąbie książki. To pokazuje nie tylko stosunek chłopstwa do tzw. wysokiej kultury, ale też podejście reżysera do powieści Reymonta. Po jego spektaklu z „Chłopów" nie ma czego zbierać.
Cóż, utalentowany niegdyś Krzysztof Garbaczewski tak bardzo uwierzył w swoją wybitność, że od pewnego czasu zupełnie bezkarnie raczy nas niewyobrażalnymi wręcz bredniami, które zapewne w jego mniemaniu urastają do rangi arcydzieł. Tak było niedawno z „Wyzwoleniem" i tak jest też teraz z „Chłopami".
Nie liczyłem, że reżyser przeniesie na scenę podstawowe wątki czterotomowej powieści, jak zrobił to chociażby Wojciech Kościelniak w Gdyni, ale skoro tytuł spektaklu brzmi „Chłopi" wg W.S. Reymonta, można chyba mieć nieśmiałą nadzieję, że cokolwiek z tego wielowątkowego dzieła pozostanie inspiracją reżysera. Nic takiego się jednak nie stało.
Garbaczewski odleciał w kosmos. I to dosłownie. Na pustej scenie ustawiona jest konstrukcja przypominająca szkielet gigantycznego abażura. Druga, podobna do niej, stoi na specjalnie wydzielonym miejscu widowni. Ten drugi „abażur" to dom Borynów. Antek Boryna dzieli swój czas między chrapaniem u boku żony a rąbaniem siekierą. Mateusz Łasowski nadał mu wymiar wiejskiego, grubo ciosanego przygłupa.
Reżyser dość konsekwentnie ośmiesza w tym spektaklu aktorów, nie daje im szans na stworzenie pełnokrwistych postaci. Tym bardziej warte zauważenia są panie, zwłaszcza Magdalena Koleśnik (Jagna), Ewa Skibińska (jej matka Dominikowa) oraz Julia Wyszyńska (Hanka).