Dorian Malović. Miłość made in China czyli ślub po chińsku

Rewolucjoniści z rozkazu Mao zniszczyli fotografie, powodując narodową amnezję. Być może dlatego Chińczykom szczególnie dziś zależy na uwiecznieniu na papierze fotograficznym rodzinnych uroczystości, nawet zanim faktycznie się odbędą.

Aktualizacja: 24.06.2018 06:06 Publikacja: 22.06.2018 00:01

Dla pary młodej himalaiści są czasami ważniejsi od świadków

Dla pary młodej himalaiści są czasami ważniejsi od świadków

Foto: AFP

Ich oczy błyszczą, a policzki czerwienią się z podekscytowania. Xixi, ładna dwudziestoczteroletnia dziewczyna, poprawia swą długą białą suknię księżniczki. Yan, który ma dwadzieścia sześć lat, ogląda w ogromnym lustrze swój smoking księcia. Wokół przyszłych małżonków krzątają się makijażystki, fryzjerzy, krawcy, szewcy. Fotografowie i ich asystenci się niecierpliwią. Li You, zaledwie trzydziestoletnia szefowa agencji ślubnej Macitoo usytuowanej w sercu Hangzhou, pośpiesza młode gołąbeczki: „O tej godzinie światło nad Jeziorem Zachodnim jest najbardziej romantyczne, szybciej, szybciej!". Uśmiecha się, poprawiając niesforny kosmyk na głowie Xixi.

Yan, młody, zamożny przedsiębiorca pochodzący z Wenzhou w prowincji Zhejiang, miasta jeszcze bogatszego niż Hangzhou, dwa lata temu spotkał swoją ukochaną Xixi, sprzedawczynię w firmie tekstylnej. Dziś jest ich wielki dzień. Nie, nie chodzi o oficjalną ceremonię zaślubin. Nie dlatego biegną nad Jezioro Zachodnie, będące „diamentem" Hangzhou, tak zwanej „miłosnej stolicy Chin". Skorzystali z usług Li You, by zrobić album ślubny. Ponad rok przed ustaloną datą uroczystości. „Album ze zdjęciami jest bardzo istotny w długim maratonie organizacji chińskiego ślubu, którego kulminacją jest płomienny wieczór w gronie rodzinnym" – wyjaśnia pochodząca z Fujian Li You, która niecałe osiem lat temu zdobyła fortunę, zakładając pierwszą swoją agencję ślubną w Szanghaju, a potem kolejne: w Hangzhou, Nankin i w końcu Singapurze, gdzie pracuje dla niej ponad dwieście osób!

Nadzieja w fotografie

Rynek weselny w Chinach ma przed sobą świetlaną przyszłość – nic dziwnego, w 2014 roku odbyło się tu nieco ponad trzynaście milionów uroczystości ślubnych. W całym kraju – przy Wielkim Murze, w malowniczym Guilin, w Tybycie i na tropikalnej wyspie Hajnan – można zobaczyć zespoły fotografów krzątających się wokół młodych par w ślubnych strojach. Ci trochę sztywni i spięci „modele" nie wiedzą, jak się ustawić ani co robić: uśmiechać się, wybuchnąć śmiechem, przybrać przed swoim partnerem zagubione czy rozkochane spojrzenie, wziąć się za ręce, objąć się czy nawet pocałować...

Na szczęście asystenci fotografów, zawodowcy, umieją ułożyć choreografię tak, żeby misja zakończyła się sukcesem. Niektóre pary wykazują się większą inicjatywą – często to kobiety ośmielają się poruszyć, przytulają się do swoich partnerów, przybierają różne pozy, a nawet tańczą. Jedna z asystentek pochodząca z Hangzhou zwierza się, że „ci młodzi nie potrafią okazywać miłości, a przynajmniej szczęścia. Są nieśmiali, czasami mają za sobą tylko kilka spotkań, nigdy razem nie mieszkali, do tego często pobierają się pod wpływem nacisku ze strony rodziny".

Gdy obserwuje się te sceny z „planu zdjęciowego", można odczuć właśnie to, o czym mówi mi pomocnica fotografa. To, co powinno być świadectwem szczęścia i swobody bycia razem, przypomina raczej wykonywanie poleceń, realizowanie ustalonego w najdrobniejszych szczegółach scenariusza, powielanego w nieskończoność przez setki innych par.

„Chodzi jednak przede wszystkim o pierwszy namacalny dowód ważności i trwałości narzeczeństwa, szczególnie w oczach obu rodzin" – wyjaśnia Li You, siedząc za kierownicą wspaniałego kremowego mercedesa coupé. „Zarówno dla małżonków, jak i ich otoczenia jest to pamiątka na całe życie, przedstawienie romantycznej, niezmiennej miłości. Jakość albumu, jego grubość, liczba zdjęć, format, miejsce wykonania oraz stroje są świadectwem poziomu społecznego ich oraz ich rodzin. Ślub to sukces dwóch klanów, które za pośrednictwem swoich dzieci zawierają umowę". Zdjęcie uwiecznia tym samym związek, który jeszcze nie został oficjalnie zawarty. Drukuje się kilka albumów i obdarowuje nimi przyszłych teściów. Niektóre z nich udostępnia się później gościom, lecz jedynie do obejrzenia na miejscu. Wszyscy muszą zobaczyć ten święty album, z którego bije szczęście wspólnego życia... w przyszłości.

Li You oferuje młodym parom ponad czterysta różnych sukien do wypożyczenia na plan zdjęciowy lub do kupienia na uroczystość ślubną, „przy czym największą popularnością cieszą się wielka, koronkowa suknia księżniczki w stylu Śpiącej Królewny, z welonem, perłami oraz czerwone suknie przeznaczone na drugą część wieczoru. Czerwień to kolor związany z tradycyjną kulturą i ślubami z zamierzchłych czasów". Li Sou – niezwykle obrotna bizneswoman – zaangażowała do pracy drobne zakłady odzieżowe ze swojej rodzinnej prowincji. Po bardzo niskiej cenie zamawia wszystkie pożądane modele i stanowi ogromną konkurencję dla innych zakładów.

Tysiące par wybiera Hangzhou, które dzięki swojemu wspaniałemu jezioru w sercu miasta kojarzone jest z kwintesencją romantyzmu, ale młodzi mogą też udać się na sesję na drugi koniec Chin: „Dziś da się zrobić wszystko, a spotkaliśmy się już z wieloma szalonymi pomysłami" – mówi Li You z uśmiechem. Wydaje się gotowa spełnić nawet najbardziej ekstrawaganckie marzenia swoich klientów – przedstawicieli nowej generacji: zdjęcia na szczycie pięciotysięcznika w Tybecie na tle klasztoru buddyjskiego, na luksusowym jachcie u wybrzeży tropikalnej wyspy Hajnan na południu kraju, na spadochronie w pobliżu góry Tai Shan, jednej z pięciu świętych gór taoizmu, w kinowej scenerii przed makietą kościoła katolickiego czy teksańskiego rancza... „Ostatecznie koszty szacuje się czasem nawet na 10 lub 200 tysięcy euro (43 lub 85 tysięcy złotych, przy czym średnia miesięczna pensja w Chinach to 500 euro, czyli 2,1 tysiąca złotych), ale cena za moje usługi to średnio 2,5 tysiąca euro (około 11 tysięcy złotych)".

Wszystko ustalą rodzice

Chiny dobrze prosperują. Pozostając pod wpływem nacisków ze strony rodziny, Xixi i Yan wezmą wspaniały, wystawny ślub, godny statusu ich „nowobogackich" rodziców handlowców. „Urządzilibyśmy coś prostszego – szepcze Yan, idąc wzdłuż jeziora – lecz nasi rodzice są innego zdania. Chcą pokazać całemu światu, że rodzina odniosła sukces: nie tylko finansowy, lecz również społeczny. To dlatego pragną, aby ślub odbył się w Hangzhou". Ach! Hangzhou! Chińskie must have. „W niebie jest raj. Na ziemi Hangzhou". Lecz raj na ziemi ma swoją cenę – nierzadko bardzo wysoką – więc trzeba go uwiecznić na odpowiednich zdjęciach.

To nadmierne przywiązanie do obrazu i fotografii – mającej być dowodem planowanego ślubu – wyjaśnia być może epizod z czasów rewolucji kulturalnej z lat 1966–1976, kiedy to Czerwona Gwardia chciała zabić rodową pamięć Chińczyków i wymazać przeszłość, paląc miliony zdjęć. Rewolucjoniści, którzy z rozkazu Mao zniszczyli fotografie stanowiące dowód przeszłości, spowodowali narodową amnezję. Jest to być może powód, dla którego Chińczykom szczególnie dziś zależy na uwiecznieniu na papierze fotograficznym rodzinnych uroczystości, nawet zanim faktycznie się odbędą, w obawie, że ich nie doczekają.

Sumienie pozostaje spokojne. Od tej chwili wszystko może się wydarzyć, album ze zdjęciami przetrwa. Obecnie, w epoce Internetu, nawet gdyby miało dojść do kolejnej katastrofy, podobnej do wspomnianej już rewolucji kulturalnej, zdjęcia zostaną „uratowane" i zachowane gdzieś w „chmurze", tam gdzie na wieki mieszkają dusze zmarłych.

W zaświatach celibat również uznawany jest za przekleństwo. Nie można błąkać się samotnie, ani w czyśćcu ani w niebie czy piekle. Aż do dzisiejszych czasów w niektórych prowincjach na północy kraju, choć częściej na południu, celebruje się „zaślubiny duchów". Ta sięgająca XVII wieku p.n.e. tradycja była bardzo popularna wśród chińskiej diaspory w Azji, a w Hongkongu aż do lat 70. XX wieku. Swego czasu głośnie było zdarzenie, które miało miejsce w Hongkongu w 2013 roku, kiedy to post mortem odbył się ślub pary nastolatków. Ciężarna dziewczyna popełniła samobójstwo, wyskakując z wysokiego budynku. Rodzice uzgodnili między sobą, by przed pogrzebem zorganizować uroczystości zaślubin.

Nie ma życzeń nie do spełnienia

W 2005 roku trzydziestotrzyletni Ya Kai, były DJ, prezenter radiowy oraz aktor, otworzył firmę zajmującą się organizacją ślubów. „Oczywistość! – mówi, wybuchając śmiechem. – Zwłaszcza w Hangzhou, gdzie ludzie tak bardzo chcą eksponować swoje bogactwo, rywalizować między sobą, pragną być najpiękniejsi, najszykowniejsi. To są dzisiejsze Chiny. Przepych, show off, beztroska, rozrzutność". A w biznesie ślubnym w Hangzhou Ya Kai stanowi wzór do naśladowania. Ponad sto innych agencji konkuruje między sobą na tym nasyconym i dynamicznie rozwijającym się rynku. „Wszyscy bijemy się, by przyciągnąć bogatą klientelę z Szanghaju, godzinę drogi stąd szybkim pociągiem CRH" – wyjaśnia ten syn chłopów przybyły do Hangzhou bez grosza w kieszeni. „Dziś z moich usług korzystają elity". Teraz może podarować swoim starzejącym się rodzicom nowy dom oraz zapewnić im pomoc medyczną w miejscu zamieszkania.

„Jestem w stanie zrealizować wszystko" – ogłasza z dumą Ya Kai. Nie otrzymuje żadnych reklamacji, taka jest prawda. „Ślub to nie tylko zgromadzenie się rodziny na ceremonii cywilnej" – precyzuje. „Absolutnie. Przygotowania trwają przynajmniej rok. Trzeba przewidzieć każdy najmniejszy szczegół, wszystko uzgodnić między rodzinami, na ogół z rodzicami pana młodego, ponieważ to oni pokrywają większość kosztów. Oczywiście młodzi wyrażają swoje zdanie, lecz presja rodziców pozostaje bardzo silna".

Po ponad dwóch godzinach rozmowy Ya Kai decyduje się ujawnić niektóre ceny za swoje usługi: „Organizowałem już różne wesela. Od tych, których ceny zaczynały się od 100 tysięcy juanów (54 tysiące złotych), co uważane jest tutaj za skromne przyjęcie, aż do tych najbardziej kosztownych za ponad milion juanów. W Hangzhou mamy wszystko!". Średnia oscyluje pomiędzy 200 a 300 tysiącami juanów. Według badań przeprowadzonych w 2015 roku przez chińską agencję konsultingową w ciągu pięciu lat ceny za takie usługi wzrosły czterokrotnie.

Ogólnie album ze zdjęciami jest ważny, lecz na tle całej oferty pozostaje jedynie drobiazgiem. „Ceremonia oraz przyjęcie kosztują najwięcej – mówi Ya Kai – ponieważ wszystko musi być doskonałe. Podstawową stawkę determinuje wybór miejsca: ja organizuję śluby w prestiżowych restauracjach lub wielkich hotelach w mieście – Shangri-La, Intercontinental (najdroższy, ponieważ posiada ogromną salę operową), Sofitel, Hyatt, Dragon Hotel, Landison, ex-Radisson... Wszystkie mają specjalistę do spraw marketingu, którego zadaniem jest przyciągnięcie młodych par". W rocznym bilansie hoteli obroty z tych usług stają się coraz wyższe, przekraczają nawet wysokość przychodów z organizacji wystaw czy konferencji biznesowych.

Następnie przychodzi kolej na wybór dekoracji: światła, czerwone dywany, kwiaty, petardy na powitanie nowożeńców na zewnątrz. Do tego animator, makijażystki, jeden lub kilku kamerzystów, jeden lub kilku fotografów i muzyka (DJ lub orkiestra grająca na żywo)... Liczba gości również wpływa na ostateczny koszt usługi. „Średnio organizuję śluby na trzydzieści stolików po dziesięć osób, czyli trzysta gości. Akceptowalny poziom, który pozwala nie stracić twarzy przed całą rodziną".

Władza decyduje o stołach

Na ślubach organizowanych z wielkim rozmachem ustawia się sto stołów z dziesięcioma gośćmi przy każdym, co daje razem tysiąc osób. „Generalnie chodzi o dwie wielkie rodziny z Hangzhou lub Szanghaju, które dorobiły się fortuny i wydają za mąż lub żenią swoje dzieci – mówi Ya Kai z uśmiechem. – I tutaj wchodzimy w inny wymiar, można popaść w przesadę".

W przypadku jego firmy mowa jest o kontrakcie zawartym po miesiącach dyskretnych podejść, poufnych informacji zdradzanych w alkowach niektórych szykownych klubów. „Kiedy w prasie zostaje ogłoszony ślub z wyższych sfer, ja już o tym wiem, a negocjacje, by uzyskać zamówienie, trwają od tygodni" – zwierza się Ya Kai. „Dla klientów, którzy chcą wszystkiego co najlepsze, najbardziej ekskluzywne, najbardziej niedostępne dla ogółu, nic nie jest zbyt piękne ani zbyt drogie".

Ya Kai zaznacza, że oferuje szeroki wybór limuzyn, które pojadą po rodzinę, przyjaciół oraz parę młodą na lotnisko, zawiozą ich do hotelu i obwiozą po mieście. Hangzhou dysponuje samochodami najbardziej znanych europejskich marek: Lamborghini, Aston Martin, Ferrari, Maserati, Bentley, Rolls-Royce... Nie można też zapomnieć o helikopterach! Wybór środka lokomocji jest bardzo ważny, ponieważ wszyscy mogą go zobaczyć. Należy chełpić się swoim sukcesem i powodzeniem.

Lecz Ya Kai musi pomyśleć o najdrobniejszych szczegółach i znaleźć najbardziej luksusowych dostawców i rzemieślników z całego świata, by zaspokoić pragnienia najbardziej ekstrawaganckich klientów: od porcelanowych talerzy po sztućce, wina, koniaki, cygara... aż po najlepsze kawy na świecie. „Mam wolną rękę, nieograniczony budżet, ale presja jest nie do zniesienia, gdyż wszystko musi być bardziej niż perfekcyjne".

Bogaci Chińczycy otworzyli się na luksus: odkrywają, wdrażają się, uczą, przyzwyczają się i bardzo szybko integrują. „Wzbogacić się jest rzeczą chwalebną" – powiedział dawny lider Deng Xiaoping, ojciec reform i otwarcia się Chin na świat pod koniec lat 70. Po kilku dekadach można stwierdzić, że Chińczycy wzięli sobie to przesłanie do serca, lecz przepych manifestowany przez niektórych krezusów wywołał wściekłość opinii publicznej, która nie może już znieść pogłębiających się nierówności społecznych. Zaciekła kampania antykorupcyjna prowadzona od dwóch lat przez chińskiego prezydenta Xi Jinpinga ostudziła najbardziej żywiołowych miliarderów, którzy stają się dyskretniejsi lub uciekają ze swoją fortuną za granicę. Celem ustawy o ślubach z 2014 roku jest ograniczenie wydatków urzędników państwowych przez narzucenie im maksymalnej liczby gości – „trzydzieści stołów po dziesięć osób".

„Dbamy o zachowanie twarzy rodziny" – stwierdził Ya Kai, nie mogąc sobie odmówić opowiedzenia mi ostatniej historii ze zorganizowanego na północy kraju ekstrawaganckiego ślubu, na który został zaproszony dwa lata temu. „Na życzenie pewnego miliardera bezpośrednio z Londynu przetransportowano samolotem cargo rolls-roysa phantom IV tylko po to, by mógł się nim przejechać przez miasto wraz ze swoją małżonką u boku. Oto przykład chińskiego romantyzmu".

Książka Doriana Malovicia „Miłość made in China", w przekładzie Ewy Kucharskiej, ukazała się nakładem wydawnictwa Znak; tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Dorian Malovic jest francuskim dziennikarzem. Od trzydziestu lat zajmuje się Chinami, jest autorem wielu reportaży, a także książek „Żółty papież" i „Chiny na kozetce"

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy