Rząd cierpi na chorobę komunikacyjną

Przy dynamicznie zmieniającej się sytuacji pandemicznej brak konsekwencji w nakładaniu i znoszeniu restrykcji może być w pewnym stopniu usprawiedliwiony. Chaos w komunikatach płynących do społeczeństwa z rządu – w żadnym wypadku.

Aktualizacja: 10.04.2021 15:54 Publikacja: 09.04.2021 00:01

Gdy premier mówi, że to już „ostatnia prosta”, minister jego rządu gasi ducha rodaków. Czy Mateusz M

Gdy premier mówi, że to już „ostatnia prosta”, minister jego rządu gasi ducha rodaków. Czy Mateusz Morawiecki i Adam Niedzielski nie mogliby serwować Polakom spójnego przekazu?

Nigdy już nie wrócimy do świata sprzed pandemii" – oznajmił w wywiadzie dla TVN24 minister zdrowia Adam Niedzielski. „Część z nas już zawsze będzie używała maseczek i będzie trzymała dystans w obawie przed zakażeniem".

„Jeśli chcą mnie państwo zapytać, czy pokolenie dzisiejszych 50- i 40-latków będzie do końca swoich dni żyło w stanie zagrożenia epidemicznego, to odpowiedź brzmi: absolutnie tak" – dopowiedział.

Minister jako komentator

Wypowiedź ta jawi się jako gołosłowna. Nie mniej gołosłowna niż deklaracja matematyka Krzysztofa Szczawińskiego – lansowanego przez kręgi niechętne restrykcjom – że nie będzie już nawet żadnej czwartej fali, że pandemia zmierza właściwie do wygaśnięcia. Skąd Niedzielski wie swoje, a Szczawiński swoje? Przy czym inną odpowiedzialnością jest obciążony niezależny analityk, a inną minister.

W sieci posypały się przypomnienia hiszpanki, która zniknęła po zabraniu u schyłku pierwszej wojny światowej i krótko po niej milionów ofiar na paru kontynentach. Natychmiast pojawiły się spiskowe teorie, wedle których polski rząd, a może i inne, chce wytwarzać stan permanentnego zagrożenia po to, aby mieć stałą kontrolę nad obywatelami. Możliwe, że współczesna nauka już się domyśla, że Covid-19 na tyle różni się od wirusa hiszpanki, że zostanie z nami na zawsze – w takiej czy innej postaci. Ale zdaje się, że przesądzających dowodów nie ma. Na pewno zaś nie widać ich w słownej felietonistyce pana ministra. Czy powinien podsycać spiskowe klimaty?

W tym jest jednak coś gorszego. Minister nie może brać na siebie roli komentatora. Przecież wizja: „to będzie z nami już zawsze", działa demobilizująco. Zniechęca ludzi i do szczepień, i do stosowania się do restrykcji. Po co się starać, skoro za horyzontem nic dobrego nas nie czeka.

Polski rząd toczy specyficzną, ale wojnę. Co powiedzieć o dowódcy, który w apogeum boju wdaje się w dywagację, że wojna będzie trwała zawsze i jest nie do wygrania? Nawet gdyby miał rację, powinien milczeć. Cieniowanie tamtej wypowiedzi przez ministra przed kamerami Polsatu, że chodzi tylko o większą ostrożność w dalszej przyszłości, nie wystarczy. To wystarczający powód do dymisji Niedzielskiego.

Skądinąd nie do końca wiemy, co minister miał na myśli. Mówi przecież, że tylko część z nas będzie nosiła maseczki i zachowywała dystans. To wizja odmienna niż permanentny lockdown na lata. Co wtedy, gdy zagrożenie epidemiczne, pewnie mniejsze po masowych szczepieniach i równie masowych zachorowaniach, nie odejdzie? Może taka dyskusja nas i czeka, ale stanowczo za wcześnie na stawianie takich pytań. Komentatorzy – owszem, mogą, ale na pewno nie rządzący nami politycy.

Urzędowy optymizm

Ta kuriozalna wpadka, zauważona, choć niedostatecznie skomentowana, jest całkowitym zaprzeczeniem taktyki premiera Mateusza Morawieckiego i ministra Michała Dworczyka, pełnomocnika ds. programu szczepień. Oni z kolei powtarzają od wielu tygodni, że „to już ostatnia prosta". Zwycięstwo nad pandemią ma być tuż za rogiem. Trudno o bardziej drastyczny przykład niespójności w przekazie. Tak jakby Niedzielski, uwiedziony możliwością dzielenia się swoimi przemyśleniami (w dobie demokracji medialnej pokusa trudna do odparcia), rzucał swoim kolegom z rządu kłody pod nogi.

To wieczne wypatrywanie ostatniej prostej przez ministra Dworczyka, to skądinąd nazbyt lekkomyślny optymizm, który może przynieść gorzkie rozczarowanie obywateli. Wbrew propagandzie nie jesteśmy w czołówce w szczepieniach, ale na dalekim miejscu. Według obliczeń niezależnych obserwatorów do końca drugiego kwartału zostanie „wyszczepionych" niespełna 10 mln Polaków. To według wirusologów o wiele za mało, żeby osiągnąć zbiorową odporność. Nie wyklucza to oczywiście spadania krzywej zakażeń.

Rząd próbował przyspieszyć na skróty, co skończyło się groteskową aferą z zapisywaniem ludzi w średnim wieku przed seniorami. I kolejną kakofonią – Niedzielski podważył bowiem wersję Dworczyka o „błędzie systemu".

Przy wszystkich zastrzeżeniach wobec samej propagandy na pewien rodzaj optymizmu, pewnie bardziej ostrożnego niż frazes o „ostatniej prostej", rząd Morawieckiego jest skazany. I byłby skazany każdy rząd. Z tej perspektywy patrząc, Niedzielski strzelił sobie i kolegom w stopę. Ciekawe, na ile ma tego świadomość. I czy ktoś spróbuje mu wyjaśnić, co zrobił nie tak.

Pozostaje się zmierzyć z szerszym pytaniem: o spójność, sensowność i skuteczność komunikacji rządu z obywatelami w dobie i w kwestii pandemii.

Szwecja to za mało

Bez wątpienia można by wskazywać na wiele przykładów niekonsekwencji w przekazie, przy czym wpadki wizerunkowe sąsiadują tu z chaosem decyzyjnym. Do dziś czołowe twarze wojny z pandemią nie umieją nawet markować ludzkiej empatii. Ostatnie przeprosiny po chaosie z zapisami na szczepienia i premier Morawiecki, i minister Dworczyk wypowiadali tonem pracownicy dworca przepraszającej za spóźnienie pociągu, która robi to zawsze tak, abyśmy byli pewni, że nie ma w niej cienia ludzkiego żalu.

A co do meritum – zostawmy już dawne, podyktowane polityką deklaracje premiera Morawieckiego, że wirus jest w odwrocie. Także ostatnimi czasy łapaliśmy go nie raz i nie dwa na przykład na gołosłownie podawanych kryteriach wprowadzania restrykcji, których następnie nie dotrzymywano. Komedia z jesiennym cofaniem i wprowadzaniem zakazu używania stoków narciarskich, bo pan prezydent chciał się przejechać, musiała napsuć Polakom sporo krwi. Była zresztą nierzetelnością wobec samych dysponentów tychże stoków, których najpierw zachęcono do inwestowania w rozruch, a potem zaskoczono zamknięciem.

Ale ten chaos, acz drażniący, jest do pewnego stopnia wart usprawiedliwienia, choć pewnie nie w każdym przypadku. Ma rację prof. Miłosz Parczewski, członek Rady Medycznej przy Premierze, gdy mówi w Polsacie: w takim chaosie robione są lockdowny na całym świecie. Wirus jest nieprzewidywalny, falowanie restrykcji jest reakcją na doraźne zagrożenia.

Można kwestionować samą zasadę zamykania jako reakcję. Wchodzimy tu jednak w poważną debatę nie tylko medyczną, ale i etyczną. Wobec niej pretensja o kiksy i pomyłki blednie, staje się drugorzędna.

Zwolennikom tezy: „to lockdown zabija, nie pandemia", dedykuję pytanie: skąd niemal kompletny konsensus wobec takich prób ograniczania emisji wirusa i w gronie środowisk medycznych, i wśród elit politycznych? Uknuły spisek? W jakim celu? Dlaczego przeciętny lekarz działający na pierwszej linii frontu, w powiatowym szpitalu, mówi to samo, co profesor wirusolog? Nawet nieliczni w kręgach medycznych oponenci polityki przyjętej w Polsce wyrażali zastrzeżenia raczej wobec radykalizmu rygorów (żądając na przykład wypuszczenia ludzi z domów dla uprawiania sportów i zażywania spacerów), a nie wobec samej zasady.

Chcecie walczyć z wirusem wbrew lekarzom? Tych, którzy nie wierzą w wirusa, z poważnej dyskusji wyłączam. Ale oni przynajmniej są konsekwentni. Rzecznicy mniemania, że wprawdzie wirus może i jest, ale w restauracji tak samo trudno się zarazić jak mijając się w maseczkach na ulicy, nie podważają żadnej specjalistycznej wiedzy medycznej. Po prostu walczą ze zdrowym rozsądkiem. W ostateczności w imię własnego prawa do zjedzenia hamburgera na stacji benzynowej, co jeden z publicystów, zarazem najgłośniejszych wrogów zamykania czegokolwiek, otwarcie wyraził. Oczywiście, po wyliczeniu argumentów konstytucyjnych, prawnych i społeczno-ekonomicznych.

Zwolennicy „walki z pandemią", ale bez ograniczeń mobilności społecznej, nie przedstawiają żadnych sensownych argumentów, tym bardziej spójnego programu tej walki. Pozostają tym zwolennikom także przykłady zagraniczne.

Jednak wieczne wymachiwanie kazusem Szwecji, słabo zaludnionej, z dużo większym zapasem autodyscypliny i ze specyficznym stosunkiem do starszych ludzi, dawno stało się jałowe. Inne przykłady? Teksas znoszący restrykcje jest zarazem na czele prymusów w dziedzinie szczepień. A o tym oponenci restrykcji już tak chętnie nie mówią. Bo gdyby to zależało od liderów Konfederacji czy od redaktora Łukasza Warzechy, na szczepionki czekalibyśmy lata. A i gdybyśmy się ich doczekali po spełnieniu stu jeden wymogów dodatkowych, oni i tak znaleźliby kolejny powód, żeby tę drogę prewencji antypandemicznej negować.

Ryzyka nie unikniemy

Co nie znaczy, że nie widzę w sporze wokół walki z pandemią dylematów i paradoksów. Radykalni restrykcjoniści często nie zauważają, że nie ma jednej idealnej drogi zapobiegania. Owszem, w Anglii policja wtargnęła do polskiego kościoła i przerwała nabożeństwo, bo podobno naruszało zasady antypandemicznej higieny. Ale szkoły były tam otwarte do stycznia. Nie nakazuje się Brytyjczykom noszenia maseczek na ulicach. Skala zabezpieczeń jest do dyskusji. Troska o bezpieczeństwo zawsze może się zmienić w stosowanie lekarstwa gorszego od choroby, jak w przypadku masowego zamykania usług medycznych przed Polakami na różnych etapach pandemii – bynajmniej nie tylko w apogeum ostatniej fali.

Rzecznicy rygorów często kierują się ślepo paniką. I zawsze będą uwikłani w dylemat podstawowy: przecież czynnika ryzyka nigdy nie da się z ludzkiego życia wyeliminować. Nie tylko ryzyka indywidualnego, także społecznego.

Często krzyk przeciw pewnym rodzajom ryzyka podyktowany jest bardziej własnymi preferencjami pokoleniowymi czy ideologicznymi niż czystą logiką. Kiedy czytałem niedawno narzekania pewnego lewicowego komentatora na „paniczyków z klasy średniej, którzy chcą prawa do wypicia piwka, i krnąbrnych biskupów", pomyślałem sobie, że jego tekst pasowałby do PPR-owskiego „Głosu Ludu" z roku, powiedzmy, 1947. To nie jest rozmowa o pandemii, bardziej o ludzkich uprzedzeniach. Tak odbieram choćby wojnę lewicy z otwartymi kościołami.

Podziały wobec metod zapobiegania ekspansji covidu przecinają w Polsce obozy polityczne i ideowe. Po lewej i liberalnej stronie można być przeciw lockdownowi, bo to przejaw „pisowskiego autorytaryzmu", i można być za nim, bo jego nieodzowności wymagają nauka i racjonalny światopogląd. Poparcie restrykcji może świadczyć równie dobrze o poglądach prawicowych, jak i lewicowych.

Ponad tymi podziałami pojawia się moda, żeby narzekać na Polaków jako szczególnie anarchicznych, krnąbrnych i warcholskich, choć to w Niemczech czy we Francji widzieliśmy masowe starcia z policją tłumów protestujących przeciw maseczkom i zakazom pikników. W marcu zeszłego roku Polacy rozeszli się grzecznie do domów, podczas gdy we Francji czy w Anglii żegnano stary świat ulicznymi libacjami. Nie dostałem przekonujących dowodów na to, że inne narody przestrzegają rygorów bardziej. Skadinąd i związku lockdownu z powstrzymaniem covidu nie zawsze da się dowieść – by przypomnieć przykład Czech. Pobiły one lockdownowe rekordy, a wirus wciąż tam szaleje.

W ton wydziwiania na własnych obywateli wpadają także rządowi oficjele. Piszę o tym z ubolewaniem, jako ktoś, kto stara się rozumieć nieodzowność ich decyzji. Kiedy oglądało się ministra Niedzielskiego, który zaraz po wprowadzeniu poluzowań zaczął narzekać, że Polacy z tego korzystają, widziało się w tym brak logiki. „Jak nie będziecie siedzieli w domach, to zakażemy wam z nich wychodzić?".

Ale była to także dodatkowa zachęta do przekory i buntu. Na początku można było się starać społeczeństwo straszyć. Po kolejnych poluzowaniach i rządowych oświadczeniach bagatelizujących zagrożenia można z nim już tylko rozmawiać.

Niezręczności i arogancja

Szczególnie fatalna dla rządowej „pedagogiki" okazała się zgoda na częściowe przejęcie komunikacji z Polakami przez lekarzy. Rozważania profesora Andrzeja Horbana, że przedsiębiorcy nie mają źle, bo mogą przecież produkować maseczki, to sól na rozjątrzone społeczne rany. Godzono się i na to, że przewodniczący Rady Medycznej przy Premierze zapowiadał przedsięwzięcia, których rząd nie miał zamiaru podejmować. Jakby napawał się możliwością wygłaszania alarmistycznych komunikatów, które padały z jego ust właściwie codziennie, bo co pięć minut był zapraszany przed kamery.

Jest to tym bardziej paradoksalne, że widać wciąż w ekipie Morawieckiego skłonność do zatrzymywania się przed najbardziej drastycznymi posunięciami. Nawet jeśli przed Wielkanocą nie wprowadzono zakazu poruszania się z powodu braku wiary, że będzie respektowany, to wyglądało na to, że prof. Horban by go wprowadził, gdyby to od niego zależało. Należy słuchać rad lekarzy, ale tylko do pewnego stopnia. I dbać, aby się od nich nie uzależniać jak od narkotyku.

Do co najmniej niezręczności i błędów warto dorzucić arogancję ludzi władzy. Do starych przykładów, takich jak zdobywanie przez Jarosława Kaczyńskiego cmentarzy 10 kwietnia 2020 roku, dochodzą nowe. Każdy, kto ogląda telewizyjnych dygnitarzy, prawda że w maseczkach, ale stłoczonych na koncercie Andrei Bocellego, kiedy wszystkie imprezy kulturalne są zakazane, stawia sobie pytanie o selektywność obowiązujących rygorów. To demoralizujący przykład. O to nie spytają jednak ministrowie Niedzielski i Dworczyk.

Ja skądinąd stawiam tej władzy, gdy chodzi o cały przebieg pandemii, poważniejsze pytania – o hierarchię zagrożeń. Skoro ryzyka nie da się z naszego życia wyeliminować, czy wszystkie wybory były najwłaściwsze?

Szkoły, czyli priorytety

Niemcy podtrzymywały działalność swoich szkół do grudnia. Wielka Brytania – do stycznia. Francja – do 3 kwietnia. Uczniowie chodzili do nich przy obowiązującej godzinie policyjnej i innych zakazach. Uznano, że to bezwzględny priorytet.

Polski rząd poddał szkoły w połowie października. Powodem były obawy zwłaszcza nauczycieli, podsycane przez media. Nie przekonuje mnie ani argument, że warunki w naszych szkołach są zapewne gorsze niż w niemieckich czy francuskich (zagęszczenie). Można było wykorzystać wakacje na ich przygotowanie. Ani to, że w tej sprawie najdonośniej hałasowała opozycja. To prawda, w warunkach politycznej wojny nuklearnej rządzący boją się obwinienia nawet o pojedyncze zachorowania. A jednak początkowy upór ekipy Morawieckiego, aby szkoły otworzyć, wart był podtrzymywania. Pod warunkiem szczerej, otwartej komunikacji ze społeczeństwem.

Wirusolodzy nie byli zgodni co do tego, czy szkoły to tak naprawdę główne ogniska zakażenia. Jedni lekarze to powtarzali, inni podważali. Podważały to też brytyjskie badania, pozwalające Borisowi Johnsonowi trzymać je otwarte tak długo. Pisząc o „priorytecie", mam na myśli nie tylko powstające luki w edukacji najmłodszych Polaków. Także przerażającą wizję wychowywania ich wyłącznie przed komputerami, bez choćby namiastki wspólnoty. O ile zablokowanie usług, gastronomii, kultury czy sportu jest dramatem, o tyle „stracone pokolenie" staje się prawdziwą narodową tragedią.

Rząd dał się w tej sprawie zastraszyć. Skądinąd opozycja nie skorzystała z okazji, aby być chociaż konsekwentną. Na jesieni panikarska kampania w sprawie szkół. Zimą i wiosną – obrona pokrzywdzonych przedsiębiorców. To są dwa zupełnie różne podejścia do administrowania pandemią. Różnica wynika z wyczuwania nowych wiatrów w nastrojach Polaków. Brak w tym nie tylko spójności, ale i obywatelskiej odpowiedzialności.

W rezygnacji z edukowania innego niż zdalne prym wiodły uczelnie. One nawet nie próbowały się otwierać jesienią. Wykładowcy skwapliwie przystali na ułomną komunikację ze swoimi studentami. Czasem posiłkowali się teoriami, że nauczanie wirtualne jest bardziej efektywne od bezpośredniego kontaktu. Wspólnota akademicka została poddana bez walki, co nie przeszkodziło uczonym ustawić się blisko początku kolejki po szczepionki. Tylko nieliczni mieli do tego wskazania – wykładowcy szkół artystycznych, medycznych, technicznych, gdzie nadal próbowano się spotykać z młodymi ludźmi. Zgoda na ten przywilej obciąża oczywiście także rząd.

Pytania na przyszłość

W tej sprawie sensownej debaty nie chciała ani mainstreamowa opozycja, ani „wolnościowcy" skompromitowani żądaniem totalnego otwarcia, zachęcaniem de facto do łamania prawa. Zarazem łatwość, z jaką polska profesura przystała na zagładę życia akademickiego, może być zapowiedzią tego, co nas czeka.

Czy jeśli rzeczywiście możemy spodziewać się życia z wiecznie obecnym, mutującym wirusem, będziemy zmuszeni tworzyć nowe zasady życia społecznego? Czy zrezygnujemy z obecnych form edukacji, kultury, sportu, rozrywki, życia towarzyskiego, może nawet rodzinnego? Na ile bezpieczeństwo będzie stale kryterium decydującym, a na ile trzeba się zdecydować na różne formy ryzyka?

Zwłaszcza dziś, kiedy zatyka się służba zdrowia, gdy stoimy wciąż w obliczu katastrofy, są to jednak pytania przedwczesne. Także dlatego, że realiów życia społecznego z jesieni czy wiosny przyszłego roku tak naprawdę nie znamy. Minister Niedzielski, powtórzmy, się pośpieszył.

Pośpieszył się, ujawniając przy okazji kłopot rządu z sensownym przekazem. Ale z pewnością politycy czy liderzy rozmaitych środowisk i instytucji powinni sobie zacząć te pytania zadawać. Choćby jako czyste intelektualne ćwiczenie. Obyśmy nie byli na nie skazani jako na zapowiedź czegoś trwałego.

Nigdy już nie wrócimy do świata sprzed pandemii" – oznajmił w wywiadzie dla TVN24 minister zdrowia Adam Niedzielski. „Część z nas już zawsze będzie używała maseczek i będzie trzymała dystans w obawie przed zakażeniem".

„Jeśli chcą mnie państwo zapytać, czy pokolenie dzisiejszych 50- i 40-latków będzie do końca swoich dni żyło w stanie zagrożenia epidemicznego, to odpowiedź brzmi: absolutnie tak" – dopowiedział.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy