Cóż takiego napisał kandydat Platformy na prezydenta Warszawy? „Bronisław Geremek uczył mnie cywilizacji europejskiej w Kolegium Europejskim w Natolinie, po francusku. Był poważny, zadumany i srogi. Dostałem najwyższą notę na roku, bo mój ówczesny francuski nie pozwolił na oratorskie popisy i zmusił do wypowiedzi chłodnej, precyzyjnej i oszczędnej. Profesor lubił konkret. Pamiętam, że referowałem credo Edgara Morina z »Penser l'Europe«. Czułem się, jakbym zdawał egzamin życia u biblijnego patriarchy z obrazów Rembrandta. Książkę zrozumiałem 10 lat później. A kiedy w 2015 roku wręczałem Edgarowi Morinowi nagrodę na szczycie ministrów europejskich Trójkąta Weimarskiego w Paryżu, miałem nieodparte wrażenie, że z obrazów zawieszonych na ścianie pałacu przy Quai d'Orsay spogląda na mnie lekko rozbawiony profesor. A jednak warto było czytać Morina".
Poza tym, że wpis jest dość pretensjonalny, jego problemem jest to, że ujawnia nieprawdopodobne wprost ego Trzaskowskiego, dla którego okrągła, dziesiąta rocznica śmierci Geremka staje się okazją nie tyle do wspomnienia polityka, ile raczej do tego, by się wylansować, pokazać jako człowiek bywały w świecie, znający francuski, literaturę czy klasyczne malarstwo. Ot, po prostu kolejna bufonada polityka, którego wszyscy podejrzewają o to, że jest bufonem.
W dodatku niezwykle pasująca do napięcia, które powstaje między dwoma kandydatami: pokazującym się jako chłopak z ludu Patryk Jaki, który wszystko zawdzięcza sobie, a snobującym się Trzaskowskim z inteligenckiej krakowsko-warszawskiej rodziny, który zna możnych tego świata.
Reakcje na wpis Trzaskowskiego przekroczyły jednak zwykłe przekłuwanie balonu nadętego ego jakiegoś polityka. Pokazały, jak bardzo dzisiejsza debata przesunęła się w kierunku anytelitarystycznym. Trzaskowskiemu zarzucano nie tylko to, że jest bufonem, ale i to, że mówi po francusku, że jest dobrze wykształcony, że jeździł po świecie. Problemem stał się więc nie tyle jego głupi snobizm, ile właśnie przynależność do elit. Sympatyzująca z Jakim prawica wyszydzała kandydata PO jako tego, który zupełnie wyalienował się z problemów życia normalnych warszawiaków.
Ale również lewica, nazywająca kandydata Platformy monsieur Trzaskowskim, krytykowała jego oddalenie się od „zwykłego ludu", chęć wspierania hipsterskich rowerzystów, a nie zapracowanych zwykłych ludzi jeżdżących kopcącymi samochodami. Lewica nie może wybaczyć Trzaskowskiemu, że nie ukrywa tego, kim jest – przedstawicielem liberalnych elit.