Za miesiąc miną trzy lata od momentu, gdy prawica wróciła do władzy w Polsce. A nawet więcej niż wróciła, bo obóz prawicowy przejął w krótkim czasie takie kwantum władzy, jakiego nikomu nie udało się zgromadzić po 1989 roku. Telewizję publiczną i wiele innych instytucji przejmowano w tempie sugerującym, że nie ma czasu do stracenia i trzeba szanować każdy dzień, podczas którego można dorzucić choćby kamyczek do konserwatywnej kontrrewolucji w polskiej kulturze. Nagle w rękach ludzi prawicy pojawiły się środki i możliwości, o jakich nie mogli nawet śnić chyba od czasów AWS. Pytanie jednak, czy nie skończy się jak wówczas, gdy rosły piękne domy prawicowych speców od mediów i kultury, ale wraz ze zwycięstwem wyborczym SLD w 2001 r. cała potęga rozpadła się w pył. Jaki będzie intelektualny bilans rządów prawicy po 2015 r.?
Po trzech latach można chyba postawić tezę, że intelektualiści prawicy przespali dotychczasowy czas rządów partii odwołującej się przynajmniej w deklaracjach do konserwatywnych wartości. Odnoszę wrażenie, że nie powstała w tym czasie żadna fundamentalna dla myśli prawicowej książka. Nie napisano żadnego kluczowego tekstu publicystycznego ani eseju, który skierowałby myśl prawicową na nowe tory. Wręcz przeciwnie. Intelektualiści identyfikujący się z prawicą dużo chętniej poświęcają swoje talenty w bieżących bataliach, uzasadniając działania partii rządzącej, aniżeli próbują zaproponować jej nowe kierunki myślenia czy działania. Wojna polityczna doprowadziła do tego, że większość intelektualistów poczuła zew walki, porzuciła wyrafinowane konstrukcje intelektualne na rzecz tego miłego ciepełka, które czują ludzie pióra, gdy znajdują się w orbicie władzy.
W efekcie intelektualiści prawicy w swej przytłaczającej większości stali się zupełnie reaktywni. Gdy PiS rozpoczął wojnę z Trybunałem Konstytucyjnym, oni zaczęli rozpisywać się o sądach konstytucyjnych. Gdy rząd wszedł w kolizję z Unią Europejską, tęgie umysły w banalny sposób zajęły się krytyką poczynań Brukseli, do której wcale nie potrzeba było ich intelektualnego wyrobienia.
W efekcie stanowiło to tylko kontynuację linii przyjętej kilka lat temu. Owszem, lider obozu rządzącego otaczał się intelektualistami, często spotykał się z tęgimi umysłami, wszak wśród posłów jest dość silna frakcja profesorska, ale można zadać wprost pytanie: czy dzięki temu polityka stała się w Polsce mądrzejsza? Czy stała się lepsza, głębsza, bardziej intelektualna? Dzieje się wręcz przeciwnie.
Dlaczego? Przyczyn być może należy szukać w psychologii. Szczególnie po katastrofie smoleńskiej grono wybitnych myślicieli, intelektualistów czy publicystów w orbicie prawicy skupiało się raczej na tym, by podtrzymać prezesa PiS na duchu, by pokazać, jak źli są ich przeciwnicy, niż na tym, by stworzyć nowe myśli czy rozpropagować nowe idee. W efekcie wokół osoby lidera powstał nie uniwersytet, ale dwór. Intelektualiści zaś przyjęli w nim rolę trefnisiów, specjalizujących się w obronie racji partii matki i wymyślaniu coraz to nowych konceptów na odsądzanie od czci i wiary politycznych przeciwników. Na półcienie i półśrodki nie wystarczyło już miejsca. Zajmujący się sprawami publicznymi intelektualiści musieli być za albo przeciw.