Piekło to inni – powiadał Sartre, a cytują go z nabożeństwem autorzy książki „Doktor House i filozofia”. Wiadomo również powszechnie, i ten przykład tego dowodzi, że piekło jest wybrukowane dobrymi chęciami. Ba, Paolo Coelho – Doda Elektroda światowej literatury – powiada wręcz, że nawet Bóg ma swoje piekło, którym jest jego miłość do ludzi. Jak widać, każdy może, więc i ja spróbuję. Otóż uważam, że piekło zaludniają wyłącznie osobnicy bez poczucia humoru. Tacy jak autorzy książki „Doktor House i filozofia”.
W „Moim życiu ze szczególnym uwzględnieniem szalonego wręcz powodzenia u kobiet” prof. Leszek Kołakowski opisał swoje poglądy jako „endeko-piłsudczykowskiego syjonisty”, działającego w „trockistowsko-faszystowskich partiach liberalnych”. Cóż, wybitny polski filozof był człowiekiem dowcipnym i w udającej życiorys literackiej miniaturze świetnie sparodiował język komunistycznej propagandy. Pewnie myślał, że inteligentny czytelnik zrozumie, iż nie można mieć wszystkich poglądów jednocześnie. Tymczasem okazuje się, że można. Dowiedli tego twórcy arcygniota poświęconego filozoficznej głębi poglądów postaci z głośnego serialu.
Nie wierzę, by ktoś mógł nie wiedzieć, kim jest doktor Gregory House (w którego wciela się brytyjski komik Hugh Laurie), najpopularniejsza na świecie postać telewizyjna roku 2008. Jeśli jednak ktoś taki istnieje, to przypomnijmy, że jest to bohater serialu (pokazywanego u nas w TVP 2) – genialny lekarz i wielki oryginał, posługujący się niekonwencjonalnymi metodami, dzięki czemu ratuje życie pacjentom, którym nikt inny nie potrafi pomóc. A przy tym jest lekomanem z poważnymi problemami zdrowotnymi, człowiekiem skrajnie aroganckim i zupełnie samotnym. House jest medycznym detektywem, lekarskim Sherlockiem Holmesem, szuka przyczyn choroby, jakby rozwiązywał zagadkę kryminalną, i niemal zawsze mu się udaje. Co nie znaczy, że ratuje wszystkich.
Taki niejednoznaczny bohater, uważany przez niektórych fanów za postać wręcz kultową, aż się prosi o ciekawą analizę. Zresztą kilka takich w prasie opublikowano. W książce „Doktor House i filozofia” wpadł jednak w ręce ludzi bez poczucia humoru, czyli przytrafiło mu się to, co każdemu trafiającemu do piekła. W tym przypadku mówimy oczywiście o piekle popkultury.
Publikacji podobnych do tej ukazuje się rocznie pewnie kilkanaście. Pamiętam np. falę popularności w Polsce książek „Tao Kubusia Puchatka” i „Te Prosiaczka”, analizujących postawy filozoficzne bohaterów A. A. Milnego. Przy odrobinie dystansu i dowcipu można z takiej intelektualnej zabawy mieć nawet pewną przyjemność. Tak jak w przypadku wspomnianych wyżej esejów Benjamina Hoffa. W pomyśle na „Doktora House’a i filozofię” tkwił spory potencjał. Twórcy serialu sami podsuwają nawet takie tropy, jeden z odcinków nosił np. tytuł „Brzytwa Ockhama”, tyle że aby podobną rzecz napisać, trzeba talentu i lekkiego pióra. Najlepiej takiego, jakie miał prof. Leszek Kołakowski. Niestety, autorzy książki o dr. Housie poszli drogą, którą polski filozof wskazał w „Moim życiu ze szczególnym uwzględnieniem szalonego wręcz powodzenia u kobiet”. Tyle że to, z czego Kołakowski uczynił parodię, oni zrobili na serio. To znaczy przypisali bohaterowi serialu wszystkie poglądy, jakie im akurat przyszły do głowy. Czytamy zatem, że House to wcielenie nietzscheańskiego nadczłowieka; że posługuje się sokratejską logiką; że drzemie w nim, a jakże, taoista (kłania się Kubuś z książki Hoffa); że można jego postać odczytywać w duchu egzystencjalizmu albo filozofii Leibniza, itp., itd.