Era widm

Bunt przeciw światu, który zanegował kluczowe doświadczenie Krzyża musi oznaczać zgodę na cierpienie jako nieodłączny element ludzkiej kondycji, a nawet warunek szczęścia!

Aktualizacja: 15.02.2010 17:47 Publikacja: 12.02.2010 21:45

Era widm

Foto: materiały prasowe

Red

Niedawno brałem udział w tradycyjnej nocnej Polaków rozmowie. Padały słowa „pijarowcy”, „demokracja medialna”, „postpolityka”, „pluszowy totalitaryzm”, „zmierzch Zachodu”. Ktoś naraz powiedział: „I pomyśleć, że to wszystko opisał przed laty Rafał Ziemkiewicz w Walcu stulecia. Wtedy mu zresztą nie wierzyłem. Zbyt mi się to wydawało ponure”.

Czy rzeczywiście Ziemkiewicz przewidział „to wszystko”, przekona się czytelnik wznawianego właśnie "Walca stulecia". W chwili pierwszego wydania, a więc w roku 1998, powieść ta najdobitniej chyba wyrażała niepokój co do kierunku, w jakim zmierza cywilizacja zachodnia.

Wywołując niepokojące go widma przyszłości, Ziemkiewicz w powiększającym świetle science fiction dokonywał zarazem krytycznej diagnozy ówczesnej współczesności, dystansując się od urzędowego optymizmu zwolenników zjednoczonej Europy, globalizacji etc. Autor "Walca stulecia" w pewnym sensie wchodził w buty wielu jego znakomitych poprzedników, twórców wielkich XX-wiecznych antyutopii – Zamiatina, Witkacego, Huxleya, Orwella, do których czarnych wizji końca Zachodu nawiązywał, czasem zresztą polemicznie.

"Walc stulecia" był jedną z najbardziej radykalnych w literaturze lat 90. krytyk nowoczesności, oskarżającą ją, że w swoim antymetafizycznym impecie pozbawiła życie człowieka sensu i powagi, z demokracji uczyniła groteskę, a Zachód pozbawiła twórczego rozmachu. I to mimo swego zjednoczenia czy niezwykłego rozwoju techniki. Ta ostatnia jest w "Walcu stulecia" narzędziem ogłupiania ludzkości, wtrąca ją w rodzaj powtórnego barbarzyństwa.

[srodtytul]Drgawy w katedrze[/srodtytul]

Charakterystyczne, że jak w wielu antyutopiach w centrum fabuły powieści Ziemkiewicza znajdzie się „ostatni” i zarazem tragiczny romans, jaki połączy parę głównych bohaterów, Orina Bethlena i Radu Michneę. Klęska ich uczucia będzie ostatecznym dowodem, jak nieludzki stał się nowy, wspaniały świat przyszłości. Nie przypadkiem też misternie przeprowadzona akcja "Walca stulecia" toczy się w Reims – mieście, w którym przyjął chrzest Chlodwig, a potem w którym koronowali się królowie francuscy, i gdzie stoi katedra, symbol duchowej i materialnej potęgi chrześcijańskiej Europy.

W drugiej połowie XXI wieku – wtedy mniej więcej toczy się akcja powieści – w katedrze nie odbywają się już modlitwy, lecz „drgawy”. Za wstęp na owe erotyczne „święto mięsa” jeden z bohaterów powieści płaci „cienką jak opłatek” kartą, na której naprzemiennie mienią się holograficzne obrazy Całunu Turyńskiego i Myszki Miki, „zależnie, od której strony złapać”. Tańczący i kopulujący w katedrze „przeżuwacze” to jakby Orwellowscy „proleci”, ale znacznie bardziej kolorowi i zniewoleni już nie przez strach, lecz przez przyjemność. Z tym się wiąże Huxleyowski rys "Walca stulecia". Totalitaryzm może być miękki, pluszowy, kolorowy, co nie zmienia w niczym faktu, iż jest totalitaryzmem.

U Ziemkiewicza nowy wspaniały świat Europy jest nieustającym karnawałem, gdzie nic nie dzieje się na serio i naprawdę, gdzie wszystko migota, drga i mieni się niczym ekran komputera lub telewizora. Niczym widmo. Tak zresztą widzą swój czas bohaterowie powieści. O epoce, która „wszystko zamieniła w blade, bezsilne fantomy, przywoływane jednym kliknięciem w panel sterowania i równie bezproblemowo oddalane”, mówi Orin Bethlen, a jego ukochana, Radu Michnea dodaje: „żyjemy wśród widm. […] Po średniowieczu stoją do dzisiaj katedry i zamki, a my? Wystarczy wyłączyć prąd i wszystko się rozwieje”.

"Walc stulecia" przekonuje, że niemożliwa jest budowa cywilizacji w geście odrzucenia metafizyki. Czymże jest człowiek bez Boga – pytał kiedyś Bolesław Miciński. Odpowiadał: jest sam, rzeczywistość przecieka mu przez palce. W sławnym wierszu Miłosza "Oeconomia divina" ze świata opuszczonego przez Boga ucieka materialność i nagle wszystko okazuje się „pustką, dymem na kliszy”.

Coś podobnego staje się ze światem pokazanym w "Walcu stulecia" – poczucie „widmowości” dotyka wszystkiego i wszystkich, bo właściwie nic tutaj nie ma już twardych konturów. W Dobie Dobrobytu nic nie jest prawdziwe, wszystko jest na niby, nawet sam dobrobyt. Fikcyjna stała się też polityka i demokracja, która stała się domeną „pijarów” i speców od Kreowania Autorytetów. Ci ostatni kreują elity, uczonych, polityków – na użytek „przeżuwaczy”, którym się wmawia, że o czymś decydują, podczas gdy prawdziwa władza jest gdzie indziej. Światem rządzą globalne, gigantyczne i ponadnarodowe koncerny grupujące banki, firmy, media i partie.

Rozwój techniki umożliwia zresztą nie tylko doskonałą inwigilację każdej „osoby” – bo takiej terminologii używa się w politycznie poprawnej, zjednoczonej Europie połowy XXI wieku – ale też jej „profilowanie”, a więc zmienianie jej osobowości zależnie od potrzeb władzy.

Ludzie w "Walcu stulecia" coraz mniej przypominają samych siebie. Wpatrzeni w monitory telewizorów, podłączeni do komputerów przypominają owady i maszyny. To konsekwencja nie tylko rozwoju techniki, ale też wszechobecnej ideologii przyjemności i zbudowanej na niej – jak rzecz nazwie „wyklęty” w świecie powieści Ziemkiewicza filozof Kaufman – Kultury Uwodzenia. Opiera się ona na przekonaniu, że prawdziwą władzę nad człowiekiem daje sprawianie mu przyjemności: „nie trzeba straszyć i katować, tylko schlebiać i łechtać. A jeszcze lepiej, pozwolić, by łechtał się on sam”.

Bunt przeciw światu, który zanegował kluczowe dla swego rozwoju duchowego i materialnego doświadczenie Krzyża musi oznaczać zgodę na cierpienie i doznawanie bólu jako nieodłącznego, może nawet kluczowego, elementu ludzkiej kondycji. Nawet warunkiem szczęścia! Kiedyś ludzie umierali młodo, chorowali, cierpieli, ale wiedzieli, jaki jest sens ich życia i śmierci. Byli szczęśliwi – tak sądzi przynajmniej Bethlen. Dlatego chyba ból zdaje się być w powieści Ziemkiewicza zasadniczym sprawdzianem tego, co rzeczywiste, ciężaru w świecie nieznośnej widmowości bytu.

[srodtytul]Lodówka Trockiego[/srodtytul]

Czytając "Walc stulecia" w roku 2010 rozumiemy chyba tę powieść znacznie lepiej niż było to w roku 1998. Nikogo nie będzie śmieszył, czy gorszył dziwaczny polsko-rusko-amerykański żargon, jakim mawiają bohaterowie "Walca stulecia". Bez zdziwienia czytamy, że w powieści polityką zajmują się spece od kreowania autorytetów, a głównymi kandydatami do władzy są panowie Benson Dobra Zabawa i Adler Bezpieczeństwo, medialne konstrukty, stworzone tylko na potrzeby „demokratycznych igrzysk”. To samo dotyczy panów o brzmiących z rosyjska nazwiskach, stojących na czele „globalu” Tannebaum, czy młodocianych „pastuszków” mordujących dla rozrywki bogu ducha winnych ludzi.

"Walc stulecia" czytany dzisiaj jest znacznie bardziej realistyczny niż kiedyś. I aktualny – nawet jeżeli zestarzała się cała technologiczna otoczka powieści. Aktualne pozostają ostrzeżenia przed budowaniem Europy bez krzyża. Aktualne pozostaje też wpisane w powieść pytanie o to, czy i jak możliwe jest życie w widmowym świecie przyszłości.

Zwraca na to zresztą uwagę w bardzo ciekawym posłowiu do nowego wydania książki Jacek Dukaj, który widzi w niej przede wszystkim powieść „walki idei”, konfrontującą różne konserwatyzmy, kontestujące Erę Dobrobytu, a nawet próbujące zmienić bieg historii poprzez zwrot ku temu, co tradycyjne.

I tak konserwatyzm estetyczny, nostalgiczny i egocentryczny jakby reprezentuje Orin Bethlen, twórca historycznych gier komputerowych, dekadenckie dziecko schyłku epoki. Znużony nią romantyk artysta – Bethlen – tęskni za czasami la belle epoque, do których piękna i emocji ucieka dzięki wyobraźni i technice. Równocześnie, tworząc grę w historię, uświadamia sobie, iż sama historia tak naprawdę jest grą, labiryntem, pajęczyną, a wreszcie walcem miażdżącym jednostki.

Zastanawiając się, jakim sposobem biednego rewolucjonistę Trockiego stać było na posiadanie w roku 1912 lodówki, odkryje ukryte mechanizmy historii, o której fatalnym kierunku w wieku XX przesądził sojusz komunistycznych rewolucjonistów i wielkiego kapitału. Wiedza ta – mniejsza tu, czy prawdziwa – Bethlena paraliżuje.

Z taką postawą nie zgadza się jego kochanka, jakby w duchu rewolucyjnego konserwatyzmu wierząca, że nawet nieliczna grupa może zmienić kierunek dziejów. Potrzebna jest tylko wola działania i determinacja. Jest Gerszon Kaufman, de Maistre i Sorel XXI wieku piszący apologię przymusu, broniący rasizmu i atakujący nikczemność demokracji w imię Kultury Doskonalenia i Przymusu.

Są wreszcie w "Walcu stulecia" konserwatyści religijni, ortodoksyjni katolicy przez lata prześladowani, w podziemiu kultywujący tradycyjne, przedsoborowe ryty, mający swoich zwolenników nawet wśród policji. Z nimi chcą wejść w sojusz przedstawiciele Tanenbauma-Sosołoczki i ich „suweren” Kuruta. Ten ostatni, jeżeli jest w ogóle konserwatystą, to po trosze ze strachu, po trosze ze zdrowego rozsądku. Kuruta porównuje Europę do wieżowca, któremu zniszczono fundamenty i którego upadek może powstrzymać tylko owych podstaw odbudowa. Czyli – rechrystianizacja Europy?

Zasygnalizowane tylko, testowane jakby przez Ziemkiewicza, na kartach powieści możliwe odpowiedzi na kryzys nowoczesności są narażone na rozmaite krytyki. Zwłaszcza sojusz katolickich „fundamentalistów” z pragmatycznymi władcami postinformatycznych „imperiów” jest wielce ryzykowny, zwłaszcza dla tych pierwszych, ale też pokazuje, że Ziemkiewicz nie przegapia (co nie znaczy aprobuje!) możliwości jakichś negocjacji tradycjonalistów z nowoczesnością, jak zarzucają mu niektórzy krytycy.

Inna rzecz, że w powieści ofiarą tego sojuszu będzie Bethlen, postać dwuznaczna, ale dzięki temu najbardziej ludzka. Jego porażka nie jest jednak całkowita: w zamyśle Kuruty gra "Walc stulecia" ma tak „przeprofilować” umysły współczesnych „przeżuwaczy”, by zatęsknili za tradycją.

Szef „globalu” mówi o XX-wiecznych Europejczykach: „Niszczyli mity, nie panując nad budowaniem nowych. Nie rozumieli, że bez takich Bethlenów wszystko, co robią, to tylko szarpanina drobnych gangsterów i chciwych łapowników. I jak bardzo potrzebny jest ktoś, kto z tego zrobi »Iliadę«”. Bez sztuki i wpisanych w nią marzeń, mitów, legend, a zwłaszcza bez najważniejszej dlań „legendy” Krzyża, Zachód pozostanie rozpadającym się wieżowcem.

[i]Autor jest krytykiem i historykiem literatury, pracuje na UJ, jest zastępcą redaktora naczelnego dwumiesięcznika "Arcana"[/i]

Niedawno brałem udział w tradycyjnej nocnej Polaków rozmowie. Padały słowa „pijarowcy”, „demokracja medialna”, „postpolityka”, „pluszowy totalitaryzm”, „zmierzch Zachodu”. Ktoś naraz powiedział: „I pomyśleć, że to wszystko opisał przed laty Rafał Ziemkiewicz w Walcu stulecia. Wtedy mu zresztą nie wierzyłem. Zbyt mi się to wydawało ponure”.

Czy rzeczywiście Ziemkiewicz przewidział „to wszystko”, przekona się czytelnik wznawianego właśnie "Walca stulecia". W chwili pierwszego wydania, a więc w roku 1998, powieść ta najdobitniej chyba wyrażała niepokój co do kierunku, w jakim zmierza cywilizacja zachodnia.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą