Nieco naiwni geniusze

Innowacje pchają ludzkość naprzód. Nawet jeśli tylko umilają czas. Pierwsza dekada XXI wieku upłynęła głównie pod znakiem zaspokajania potrzeb. Często niezbyt wyszukanych

Publikacja: 02.04.2010 23:40

Steve Jobs

Steve Jobs

Foto: EPA PAP

Są dwie skrajne szkoły patrzenia na innowacyjność ostatnich kilkudziesięciu lat. Jedni twierdzą, że ludzkość od pół wieku stoi w miejscu. Zdaniem prof. Janusza Filipiaka, który zbudował firmę ComArch od zera dzięki naukowym doświadczeniom i przy współpracy z naukowcami, ostatnie przełomowe wynalazki nastąpiły w latach 50. ubiegłego stulecia. Sztandarowe przykłady to laser, komputer czy tranzystor. – Obecne innowacje są jedynie pochodną kilku wynalazków z przeszłości. Zamiast wymyślać broń, zwiększa się jej zasięg – uważa prof. Filipiak. Jego zdaniem naukę wykończyła komercja. – Państwa przestały łożyć na innowacje. Na uniwersytetach wymyśla się głównie to, co szybko znajdzie komercyjne zastosowanie – podkreśla.

Ale wciąż jest wielu, dla których szklanka jest bardziej pełna niż pusta. I udaje się im wymyślać rzeczy niebanalne, wyjątkowe i przełomowe. Ostatnich dziesięć lat przyniosło kilka odkryć, które zmieniły nasze życie.

Kim są autorzy tych wynalazków? Niektórzy są genialnymi liderami, motywatorami, a inni niedoścignionymi sprzedawcami lub, po prostu, geniuszami.

Według Michaela Parka, wiceprezesa Microsoft Business Solutions, prawdziwi innowatorzy składają swoją wizję z ogromnej ilości informacji. – Często są to informacje, do których zwykłe osoby nie mają dostępu. A czasami są powszechnie dostępne, ale inni nie zwracają na nie uwagi. Innowatorzy nie tylko potrafią tworzyć spójną wizję, lecz także budują na jej podstawie strategię – tłumaczył mi Park podczas niedawnej wizyty w Warszawie.

Wspólną cechą współczesnych innowatorów biznesu jest też to, że nie wydają się za bardzo przejmować rzeczywistością. Często tylko w ten sposób udaje się stworzyć nową jakość.

– Każdy innowator sam w sobie jest rewolucjonistą. Bunt przeciwko temu, co zastane, jest jedną z ich głównych cech. A do tego potrzebna jest wewnętrzna siła, by walczyć ze status quo – mówi Marek Staniszewski, z wykształcenia psycholog, dyrektor ds. strategii Young & Rubicam Brands.

Nie musi stać za tym poza, jak za twórcą imperium Virgin Richardem Bransonem. Wystarczy… wyrosnąć z buntu. Craig Venter, człowiek, przewodzący zespołowi, który pierwszy w 2000 r. opublikował mapę ludzkiego genomu, by później stworzyć pierwsze syntetyczne życie, zawsze marzył, by być surferem, i jako nastolatek większość czasu spędzał na desce, a nie przy szkolnym biurku, wkuwając chemię i biologię. Steve Jobs, przez wielu uważany za ikonę innowacji w biznesie, wytrwał na studiach pół roku, a za pierwsze zarobione pieniądze wyjechał w poszukiwaniu ścieżki duchowej do Indii, by wrócić w stroju buddyjskiego mnicha. „Doświadczenia z LSD były jednymi z dwóch lub trzech najważniejszych rzeczy, jakie zrobiłem w życiu” – ujawnił kiedyś w jednym z wywiadów. A dopiero później stworzył koncern Apple.

Ale gdy spojrzeć na tych, którzy w pierwszej dekadzie XXI wieku zmienili świat, dwie rzeczy są dla nich wspólne – ambicja i determinacja. Cała reszta to zaspokajanie zupełnie różnych marzeń. Bo jak napisał biograf Steve’a Jobsa Michael Malone: „W końcowym rozrachunku sukces firmy zależy od charakteru”.

[srodtytul]Lider[/srodtytul]

Nie chcielibyście mieć takiego szefa jak Steve Jobs. – Mieliśmy zupełnie inną obudowę iPhone’a. Do premiery było już tak blisko, że wydawało się, iż nie można tego zmienić. Pewnego poniedziałku przyszedłem do pracy i powiedziałem: „Nie kocham go. Nie mogę się do niego przekonać”. I wcisnęliśmy przycisk reset – opowiadał w wywiadzie dla „Fortune”. Cała praca zespołu trafiła do kosza. – Przejrzeliśmy zyliony naszych wcześniejszych pomysłów. Skończyło się na stworzeniu obecnego wyglądu iPhone’a, który jest znacznie lepszy.

Przyznaje, że dla jego ludzi było to piekło. Piekło, które sam stworzył.

Na pytanie o reputację Jobs odpowiada zwięźle: – Moją rolą nie jest bycie łatwym dla innych ludzi. Moją rolą jest sprawianie, by byli lepsi – mówił „Fortune”. I nie chodzi mu wcale o moralność, etykę i uprzejmość. Ale o to, by lepiej pracowali dla dobra firmy. – Muszę naciskać tych wspaniałych ludzi, których mamy, (...) wymyślając coraz bardziej agresywne wizje tego, jak coś mogłoby wyglądać – podkreśla.

– Tam nie ma miejsca na kompromis. Jobs bada każdy detal. Dopóki coś nie będzie doskonałe, nie ujrzy światła dziennego – uważa Marek Staniszewski, dla którego Jobs jest postacią kultową.

W nagrodę Jobs ma etykietę egomaniaka, gigantyczny sukces i pensję 1 dolara rocznie. Bo nie o pieniądze mu chodzi. W końcu, gdy już się je ma (według magazynu „Forbes” jego majątek jest wart 5,5 mld dol.), ważne się staje co innego. Buddyście takie myślenie przychodzi dużo łatwiej niż wychowanym według protestanckich zasad miliarderom pokroju np. Warrena Buffetta.

Czy innowacyjność Jobsa bierze się tylko z perfekcji? – Jego innowacją nie jest produkt, czy jest to iPod czy iPhone. Ale sposób myślenia sprowadzający się do łamania obowiązujących paradygmatów. Do tego trzeba mieć niesamowitą intuicję – uważa Staniszewski.

Intuicja jest tym bardziej niezbędna, że Jobs, jak sam przyznaje, nie zatrudnia konsultantów i doradców. Przeprowadzanie badań rynkowych uważa za pozbawione sensu. – Nie można pytać ludzi, czego chcą, a później starać się im to dać. Zanim się to zbuduje, będą chcieli czegoś zupełnie innego – podkreśla. Powołuje się przy tym na Henry’ego Forda, twórcę nowoczesnego przemysłu, który powiedział niegdyś: „Gdybym zapytał ludzi, czego chcą, usłyszałbym, że szybszego konia”.

W jego wykonaniu ten przepis doskonale się sprawdza. Apple jest wzorcowym przykładem biznesowego sukcesu. Po debiucie iPoda i iPhone’a producenci odtwarzaczy MP3, a później komórek zalali półki sklepów na całym świecie mniej lub bardziej udanymi klonami obu urządzeń. Innowator, czy nazywa się Ford i wymyśla linię produkcyjną oraz samochód na każdą kieszeń, czy Steve Jobs i wymyśla elektroniczne gadżety, jest zawsze pierwszy. Pozostali to naśladowcy.

Przeciwnicy Jobsa zarzucają mu, że wcale nie jest taki innowacyjny, za jakiego uchodzi. Dotykowe ekrany były przed iPhone’em, a odtwarzacze muzyki cyfrowej pokazały się parę lat przez iPodem. – W przypadku Jobsa prawdziwą innowacją nie jest sam produkt czy usługa, ale wychodzenie poza schemat. Wprowadzając iPoda, nie sprzedał tylko odtwarzacza, ale całą ideologię związaną z zarządzaniem i dostępem do mediów, iPod bez internetowego sklepu z muzyką iTunes nie ma racji bytu – przekonuje Staniszewski.

A mówiąc słowami Jobsa z cytowanego już wywiadu: „Wszyscy w firmie mieliśmy telefony. I wszyscy ich nienawidziliśmy. Rozmawialiśmy z naszymi znajomymi – oni też ich nienawidzili. To było spore wyzwanie. Stworzyć telefon, który wszyscy pokochają”. I tak narodziła się innowacja, czyli iPhone. I to w firmie, która z telefonami niewiele miała wspólnego.

[srodtytul]Geniusz[/srodtytul]

Elon Musk kończy w tym roku 39 lat. Ale cudownym dzieckiem był już wtedy, gdy miał lat sześć. Jego wyjątkowość magazyn „GQ” opisał w dwóch zdaniach:

„Co pewien czas nasza planeta wydaje na świat dziecko z niecodziennym talentem – niecodziennym nie dlatego, że jest on olbrzymi, ale dlatego, że jest ono doskonałe od razu po przyjściu na świat, z dołączonymi bateriami i bez konieczności składania. Wystarczy otworzyć pudełko i odsunąć się na bok”.

I świat się odsunął, pozwolił Elonowi działać. Wystartował dość szybko. Jako dziesięciolatek zaczął się uczyć programować, jako dwunastolatek sprzedał swój pierwszy program – grę Blaster, jako siedemnastolatek wyjechał z RPA do Kanady, gdzie zarabiał na farmie i jako operator piły łańcuchowej w tartaku. Pierwszą firmę internetową założył w 1995 r. Cztery lata później sprzedał ją za 307 mln dol., by założyć kolejną, którą po trzech latach sprzedał za 1,5 mld dol.

Ta spółka to PayPal – największa na świecie platforma pośrednicząca w płatnościach internetowych. W 2008 r. pierwsza rakieta jego firmy osiągnęła orbitę okołoziemską. Rok później wyniosła na nią pierwszego satelitę. W dziejach ludzkości, oprócz Muska, udało się to dotychczas dziewięciu państwom (połowie z tego grona stosunkowo niedawno) oraz Europejskiej Agencji Kosmicznej.

Musk zdążył po drodze zostać prezesem spółki Tesla Motors produkującej samochody. Dzięki niej każdy może się stać właścicielem superszybkiego (3,9 sekundy do setki), ślicznego auta sportowego... na baterie. Oczywiście każdy, kogo stać na wyłożenie 109 tys. dolarów. Mają już je George Clooney, Matt Damon i Leonardo DiCaprio.

Wszystko to udało się osiągnąć człowiekowi, który nie jest ani fizykiem, ani inżynierem. Czy jest więc po prostu świetnym biznesmenem? Na pewno. Ale nie tylko. Do przejścia do swojej kosmicznej spółki SpaceX namówił czołowych amerykańskich specjalistów od rakiet. Porzucali ciepłe posady w największych firmach branży. Dlaczego? „To najszybciej uczący się człowiek, jakiego spotkałem w życiu. Facet, który rozumie wszystko z biznesowego punktu widzenia, a jednocześnie jest zdolny zrozumieć wszystkie aspekty techniczne – a jedyne, czego potrzebuje, by coś wymyślić, to czysta kartka papieru” – mówił magazynowi „GQ” Chris Thompson, jeden z dyrektorów w SpaceX. Dla Muska zrezygnował z Boeinga.

Wielką karierę porzucił dla kogoś, kto w kilkanaście lat po pracy w tartaku na pytanie, dlaczego chce budować rakiety, choć nie ma o tym pojęcia, powiedział w jednym z wywiadów: „Udało nam się wylądować na Księżycu. Od tamtej pory nie zrobiliśmy niczego ciekawego”. Naiwne? Oczywiście. – Główną przeszkodą stojącą na drodze innowacjom jest konieczność zmierzenia się z przeszłością – uważa Michael Park. A ci, którzy wymyślają przełomowe rzeczy, doświadczenia przeszłości mają często za nic. Dla nich liczy się tylko przyszłość. – To często ludzie z wizją, którzy nie widzą świata takiego, jak on naprawdę wygląda, ale jak mógłby wyglądać. Nie widzą jego ograniczeń, przez co często wydają się naiwni – mówi Marek Staniszewski.

Sukces Elona Muska leży w geniuszu? Gdybyśmy zapytali Malcolma Gladwella, autora książki „Poza schematem” i piewcę teorii 10 tysięcy godzin, które trzeba sumiennie przepracować, żeby być w czymś doskonałym, z pewnością by zaprzeczył. Możliwe, że słusznie. Musk ma swoje 10 tysięcy godzin. Od małego po dziś dzień jego najważniejszym zajęciem jest czytanie. W zależności od etapu swojego życia od kilku nawet do kilkunastu godzin dziennie.

Ale Musk to geniusz nie dlatego, że tyle przeczytał. On to wszystko zapamiętał i, co nie mniej ważne, potrafi czerpać z tej wiedzy.

[srodtytul]Sprzedawca[/srodtytul]

Steve Jobs to mistrz sprzedawców. Nawet jeśli nie byłby w stanie sprzedać ci Biblii, na pewno wymyśliłby coś, co chciałbyś kupić. I to z miłości. Poza tym jest oczywiście wizjonerem i liderem.

Co powiedzieć jednak o człowieku, który SPRZEDAŁ Red Bulla? Dieter Mateschitz, mało komu znany austriacki miliarder, w sprzedaży jest mistrzem. Red bulla nie wymyślił, lecz jedynie sprawił, że setki milionów ludzi zaczęły go pić. To „jedynie” zrobiło różnicę. Tym bardziej że wnioski z badań rynkowych, które przeprowadzał w latach 80., były jednoznacznie druzgocące – napój uznano za obrzydliwy. Mateschitz się tym nie przejął. Podobnie jak Jobs zignorował to, co dla innych biznesmenów jest sposobem na ograniczanie ryzyka – gusty klientów.

Ale to jedno z nielicznych podobieństw. „Kiedy zaczynaliśmy, nie istniał rynek na coś takiego jak red bull. Stworzyliśmy go” – mówił Mateschitz w jednym z wywiadów. Jobs nigdy by tak nie powiedział. Choćby nawet była to prawda.

Na napoje energetyczne Mateschitz natknął się w Tajlandii na początku lat 80., gdy pracował dla niemieckiego producenta pasty do zębów. Jednym z popularnych tam produktów był napój Krating Daeng (po angielsku Red Water Buffalo, czyli prawie to samo co Red Bull). Jego właścicielem i twórcą był Chaleo Yoovidya, którego firma farmaceutyczna miała też licencję na niemiecką pastę. Panowie dogadali się i założyli spółkę.

Zanim jednak pierwszy red bull ujrzał światło dzienne, minęło sporo czasu. Mateschitz długo się do tego przygotowywał. Przez trzy lata analizował rynek, zmieniał formułę napoju, wymyślał strategię rynkową i opakowania. W 1987 r. red bull pojawił się na półkach austriackich sklepów. Od 1992 r. rozpoczął ekspansję zagraniczną, której szczytowym punktem było wejście do USA w 1997 r. Ale prawdziwa kariera red bulla zaczęła się dopiero w pierwszej dekadzie XXI wieku.

Mateschitz, podobnie jak Jobs, wymyślił nie tyle sam produkt (bo nie był on nowy), ile całą kulturę red bulla. W efekcie mamy napój dla aktywnych, przełamujących schematy buntowników, którzy zwykle biorą sprawy w swoje ręce. To przekaz nie tylko znanych na całym świecie kampanii reklamowych, ale tego, co firma z chęcią sponsoruje – sportów ekstremalnych, dziwacznych konkursów polegających na biciu jeszcze bardziej dziwacznych rekordów czy budowie wszystkiego, co pływa lub lata.

– Wizerunek red bulla zdecydowanie nie ma nic wspólnego z jakimkolwiek innym produktem żywnościowym. Kojarzy się luksusowo i lajfstajlowo – mówi z dumą sam Mateschitz.

Marketing pochłania 30 proc. przychodów spółki. Ale opłaciło się: zarówno Yoovidya, jak i Mateschitz są dziś miliarderami – najbogatszymi ludźmi w swoich krajach. A Mateschitz nie ukrywa, że robi to, co robi, głównie dla pieniędzy. Dzięki nim ma na przykład kolekcję 16 unikatowych samolotów.

Czy Mateschitz jest innowatorem?

W dzisiejszych czasach marketing to klucz do portfeli klientów. A ten, kto potrafi je masowo otworzyć, jest biznesowym geniuszem.

[srodtytul]Wizjoner[/srodtytul]

Craig Venter nie jest miliarderem. I mimo 63 lat na karku nie udało mu się ani zbudować wielkiej, innowacyjnej firmy, ani zmienić świata. Ale z pewnością jest pierwszym z żyjących, który ma szansę to osiągnąć. Za życia lub nawet po śmierci. „Albo jest jednym z najbardziej elektryzujących naukowców swojej epoki, albo jednym z najbardziej szalonych” – napisał o nim „Washington Post”.

To jego Institute for Genomic Research opublikował w 1995 r. jako pierwszy w historii cały materiał genetyczny bakterii, a jego Celera Genomics ścigała się z amerykańskim, rządowym Narodowym Instytutem Zdrowia, kto pierwszy rozszyfruje mapę ludzkiego genomu. Udało się to dopiero wspólnymi siłami – w czerwcu 2000 r. Na tym Venter nie poprzestał – po kilku latach naukowcy pod jego kierownictwem stworzyli pierwsze sztuczne życie na Ziemi – wszczepiając komórce opracowane przez siebie DNA.

Obecnie Venter mierzy się z problemem naukowym o znacznie większym znaczeniu ekonomicznym – paliwem z dwutlenku węgla. Naukowcy z jego kolejnej firmy Synthetic Genomics starają się przyspieszyć działanie natury. Pracują nad algami, które przetwarzałyby pod wpływem światła słonecznego pobierany z powietrza dwutlenek węgla w węglowodory. I to takie, które bez zbyt skomplikowanej rafinacji można byłoby od razu wlewać do baku samochodu. „W optymistycznym wariancie zajmie mniej niż dekadę, zanim zatankujemy paliwo z CO2” – mówił w styczniowym wywiadzie dla „The Wall

Street Journal”. Problemem nie jest zmuszenie alg do produkcji węglowodorów, ale sprawienie, by mogło się to odbywać na skalę przemysłową.

Innymi słowy, Venter chce rozwiązać dwa wielkie problemy ludzkości za jednym zamachem – zanieczyszczenie powietrza i ubywanie paliw kopalnych.

Geniusz i wizjoner – na pewno. Do tego też sprawny sprzedawca. Od 20 lat przekonuje inwestorów, że warto zainwestować miliardy dolarów w badania, które na pierwszy rzut oka wydają się niemożliwe do wykonania. Venterowi nie tylko udaje się zdobyć pieniądze, ale i spełnić obietnice.

Benzyna z CO2 tak zainteresowała jeden z największych koncernów paliwowych świata ExxonMobil, że postanowił zainwestować w nawiedzonego naukowca 900 mln dol.

– Jeśli uda nam się osiągnąć to, co zamierzamy, stworzymy alternatywę dla ropy, która w efekcie obniży jej cenę – podkreśla Venter.

W świecie nauki uchodzi za kontrowersyjnego. „Dzięki temu, co wymyśla Venter, można stworzyć niemal wszystko. Od nowych leków po broń biologiczną. (…) To powinien być dla wszystkich dzwonek ostrzegawczy” – mówił „Guardianowi” Pat Mooney, dyrektor organizacji bioetycznej ETC Group.

Na tle innych agresywnych biznesmenów Venter jest barankiem. – Umiejętność tworzenia kodu genetycznego to coś, co będzie miało wpływ na każde ludzkie przedsięwzięcie. Czy to będą nowe szczepionki, czy leki, czy zupełnie nowy rodzaj jedzenia – zachwala. Jego wizje na razie doskonale się sprzedają. Podobnie jak Jobsa, Muska, Mateschitza czy twórców Google’a: duetu Sergey Brin i Larry Page.

Ale nic nie trwa wiecznie.

– Wielkie firmy rodziły się zawsze dzięki unikalnym innowacjom. Gdy jednak rozrastały się do pewnego poziomu, traciły gdzieś tego ducha – mówi Marek Staniszewski.

– Innowacja organizacyjna staje się coraz większym wyzwaniem. Czy da się stworzyć globalną firmę, która jednocześnie nie będzie miała przerośniętego systemu zarządzania? – wątpi prof. Filipiak. Apple zatrudnia 25 tys. ludzi na całym świecie. 10 tys. z nich to sprzedawcy. Trudno motywować ludzi, z których większości nawet się nie widziała. – Moim zadaniem jest praca najwyżej z setką” – mówił „Fortune” Jobs. Pozostaje pytanie, kto zastąpi przerośnięte gwiazdy mijającej dekady.

[ramka]Hubert Salik jest z wykształcenia ekonomistą. Obecnie zastępca szefa działu ekonomicznego „Rzeczpospolitej". Wcześniej był m.in. szefem działu gospodarczego „Dziennika” oraz działu naukowego tygodnika „Ozon”, dziennikarzem „Gazety Wyborczej” i „Business Week Polska”. [/ramka]

Plus Minus
„Przyszłość”: Korporacyjny koniec świata
Plus Minus
„Pilo and the Holobook”: Pokojowa eksploracja kosmosu
Plus Minus
„Dlaczego umieramy”: Spacer po nowoczesnej biologii
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Małgorzata Gralińska: Seriali nie oglądam
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Plus Minus
„Tysiąc ciosów”: Tysiąc schematów frajdy
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne