Bez tego prodemokratyczne i prozachodnie siły polityczne na Ukrainie będą coraz bardziej ustępować pola tym siłom, które są podporządkowane interesom Rosji.
W przypadku Turcji już wiele lat temu obiecaliśmy, że zaczniemy negocjacje akcesyjne, kiedy kraj ten stanie się w pełni demokratyczny, otworzy swoją gospodarkę i zacznie przestrzegać praw człowieka. Z biegiem czasu, im bardziej Tucja się reformowała, tym ostrzej niektórzy politycy europejscy zaczęli wyrażać sprzeciw wobec całej idei.
Jeśli Europa w końcu odprawi Turcję z kwitkiem, będzie to oznaczało dobrowolne wypisanie się z udziału w jakimkolwiek poważnym scenariuszu na skalę globalną. Odrzucilibyśmy tym samym kraj, który jest ważnym graczem w regionie, istotnym członkiem NATO i kluczowym węzłem energetycznym. Zarzucano by nam palenie mostów między nami a światem islamskim, zamiast ich budowania.
5. Europa nie jest i nie zostanie ani supermocarstwem, ani superpaństwem. Nie musimy wypracowywać stanowiska wobec każdego problemu w dowolnym miejscu świata. Ale jeśli problem jest naprawdę toksyczny, a region całkiem blisko, powinniśmy mieć propozycję polityczną, która polega na czymś więcej niż potakiwaniu USA, cokolwiek by one uznały za własną politykę w danej kwestii.
Na przykład obecny stan zawieszenia między wojną a pokojem na Bliskim Wschodzie nie da się na dłuższą metę utrzymać. Scenariusz „jedno państwo izraelsko-palestyńskie” nie jest ani możliwy, ani pożądany. Co możemy zrobić, aby pchnąć sprawy naprzód w regionie, gdzie Stany Zjednoczone są co prawda obecne, ale się ich nie szanuje – a Europa przeciwnie: jest szanowana, ale jej nie ma? Moglibyśmy zdobyć się na wyznaczenie własnego planu politycznego – zaczynając od próby zakończenia rozczłonkowania Palestyny na Zachodni Brzeg, Gazę i wschodnią Jerozolimę.
Moglibyśmy na przykład mocniej naciskać na ponowne stworzenie rządu jedności narodowej w Palestynie, z którym moglibyśmy utrzymywać stosunki – pod warunkiem że będzie on przestrzegał rozejmu z Izraelem i wynegocjowanych warunków pokoju.
[srodtytul]Po co jechać do Madrytu[/srodtytul]
Wątpię, by Obama w najbliższych miesiącach poświęcił wiele uwagi debacie europejskiej na temat relacji z USA. Zamiast tego będzie miał na uwadze relacje Ameryki z wielkimi gospodarkami wschodzącymi – Brazylią, Indiami, a przede wszystkim Chinami – oraz to, jak wykorzystać potęgę Ameryki do ograniczenia terroryzmu. Będzie się troszczył o to, do jakiego stopnia polityka wewnętrzna utrudni mu wywieranie presji na Izrael, aby wznowił proces pokojowy, a także o stan arsenałów nuklearnych, ograniczenie emisji CO2. A także (jeśli jest tak inteligentny, jak wygląda) zajmie się zatrzymaniem biegnącego nieubłaganie procesu przepoczwarzania się autorytaryzmu w krajach arabskich w islamski ekstremizm.
Gdybyśmy potrafili wypracować w Europie spójny program polityczny w niektórych wymienionych powyżej sprawach, Obama musiałby w najbliższych latach zahaczyć swoimi myślami także o nasz kontynent.
Ale nic takiego dotychczas się nie zdarzyło. Prezydent powiedział politykom europejskim, że nie przybędzie na majowy szczyt w Madrycie. Nie można mieć mu tego za złe. Stosując klasyfikację znaną z przewodników Michelina – szczyt w Madrycie nie jest „wart podróży”.
[i]—tłum. p.b. [/i]
[i]Tekst ukazał się w dwutygodniku „The New York Review of Books"© 2010 THE NEW YORK REVIEW OF BOOKS [/i]
[ramka]Chris Patten, autor jest rektorem Uniwersytetu w Oksfordzie. Był gubernatorem Hongkongu, który nadzorował jego powrót do Chin w 1997 r., zasiadał także w latach 1999 – 2004 w Komisji Europejskiej[/ramka]