Snobizm i „postęp”

Komunizm i postkomunizm pozacierały granice między literaturą dobrą, bylejaką i złą, a najgorsze, że odwróciły bieguny literatury przyzwoitej i podłej

Publikacja: 04.01.2013 17:00

Karawana literatury Waldemar Łysiak, Wydawnictwo Nobilis, 2012

Karawana literatury Waldemar Łysiak, Wydawnictwo Nobilis, 2012

Foto: Rzeczpospolita

Pięć lat temu francuski literaturoznawca Richard Miller po przyjrzeniu się bieżącej produkcji wydawniczej (tylko jesienią nad Sekwaną wydano wówczas 727 powieści) orzekł: „Pisarzem zostaje byle kto, zaniknęła hierarchia dobrych i złych pisarzy, więc to, co się ukazuje, nie ma już żadnych walorów. Dominuje nędzny kryminał, pierdoły a la Harry Potter, jakieś gówna dla kobiet udające powieści. Tak to z grubsza wygląda. Język francuski runął w błoto przez banalną stylistykę, rozchwianie składniowe i inne żenujące braki warsztatu".

W swojej najnowszej książce „Karawana literatury" Waldemar Łysiak wywodzi, czarno na białym, że u nas dzieje się podobnie, tylko gorzej. Oczywiście, w naszym globalnym świecie kryzys literatury musi być też globalny, ale przez naszą kulturę przetoczył się nie tylko niszczący wszelkie wyższe wartości walec popkultury. Także dwie inne machiny piekielne: komunizm i postkomunizm.

Z całą pewnością komunizm i postkomunizm pozacierały granice między literaturą dobrą, bylejaką i złą, a najgorsze, że odwróciły bieguny literatury przyzwoitej i podłej. Przy czym podłość tego, co pisano w PRL w określonym czasie stalinizmu, okazywała się zaprzaństwem. W kontekście tym Łysiak cytuje kpiny Stanisława Lema, który przypominał: „Wielu piszących Polaków odcina sobie tę przykrą część dorobku, która im się napisała za komuny. Przemilczają owe brzydoty". „Mówiąc tak – dopowiada Łysiak – [Lem] zapomniał o własnych stalinowskich 'brzydotach', lecz wkrótce antykomuna mu przypomniała. To już Czesław Miłosz był uczciwszy, wyznając: 'Uprawiałem prostytucję'.

Dziękuję za taką uczciwość.

Polskie zaprzaństwo

Ukazała się właśnie praktycznie w kraju nieznana, tużpowojenna książka Stanisława Cata-Mackiewicza „Lata nadziei", w której natrafiamy na rozdział dotyczący właśnie polskiego zaprzaństwa czasów wojny i okupacji, ale i pierwszego okresu, podobno, wolnej już Polski. Przypominał tu Cat o powstaniu w Moskwie Związku Patriotów Polskich, w skład którego – wyliczał – „wchodzą Wanda Wasilewska, Stefan Jędrychowski, Wincenty Rzymowski, Bolesław Drobner, Andrzej Witos (brat Wincentego) i burżuazyjny polityk żydowski, świeżo z wielkim trudem przez Kota z bolszewickiej tiurmy wydobyty, dr Emil Sommerstein. Zaczyna się kolportaż pism i wydawnictw tego komitetu. Ćwiczy się jednocześnie dywizja Kościuszki".

Ta lista hańby znalazła się w książce Cata-Mackiewicza nieprzypadkowo, traf chciał bowiem, że przed wojną toczył on z tymi – jak pisał – quislingami i quislinżątami gorące walki. O Rzymowskiego pojedynkował się nawet z redaktorem „Kuriera Porannego" Wojciechem Stpiczyńskim, a Wasilewską atakował z łamów kierowanego przez siebie wileńskiego „Słowa", kiedy ta przyszła ulubienica generalissimusa Stalina, a podówczas szefowa „Płomyka" reklamowała w tym pisemku dla dzieci osiągnięcia sowieckie.

„Ale najwięcej nerwów – wspominał autor 'Lat nadziei' – kosztowała mnie walka z grupą Dembińskiego-Jędrychowskiego".

Oto w 1931 r. zaproponował Cat grupie utalentowanych literacko studentów Uniwersytetu Wileńskiego wydawanie przy „Słowie" dodatku pod tytułem „Żagary". Tak, to te same Miłoszowe „Żagary", a w grupie tej, złożonej – co przyznaje Cat – „z pierwszorzędnych talentów poetyckich i literackich, jak Czesław Miłosz, Teodor Bujnicki, Jerzy Zagórski, Aleksander Rymkiewicz, Jerzy Putrament, indywidualnościami politycznymi byli Henryk Dembiński i Stefan Jędrychowski". Gdy Dembiński w jednym z numerów dodatku zamieścił artykuł jawnie gloryfikujący Sowietów, Cat ograniczył autonomię żagarystów, doprowadzając do ich odejścia, skądinąd do konkurencyjnego „Kuriera Wileńskiego". „Ale flirt – pisał Cat – naszego BBWR-rządu, a potem Ozonu z młodymi ludźmi z grupy 'Żagarów' nie ustawał".

Jędrychowski, wieloletni bonza PRL-owski, zaczął wtedy karierę polityczną, najpierw jako komendant Legionu Młodych na okręg wileński, a następnie jako referent wojskowy naszego konsulatu w Strasburgu. „Zresztą do Jędrychowskiego – przyznawał Stanisław Cat-Mackiewicz – który mniej taił swój komunizm, miałem mniejsze obrzydzenie; natomiast wspólnik jego Dembiński wypierał się na zewnątrz swoich przekonań, prymus w wojsku, defilował ze sztandarami, wciskał się na salony arystokratycznych katoliczek, obcałowywał po rękach arcybiskupa i dewotki. Dopiero po wstąpieniu wojsk sowieckich Dembiński ujawnił swój właściwy charakter, wskazując władzom sowieckim na skrytki w archiwum miejskim, gdzie się mieściły cenne dokumenty, a Jędrychowski został z ramienia komunistów członkiem rządu litewskiej republiki sowieckiej".

Catowi, jak pisał, było wstyd, że bolszewizm w jego ukochanym Wilnie szerzyli młodzi ludzie o nazwiskach żywcem wyjętych z „Pana Tadeusza". Bujnicki, Putrament, Miłosz... „I oto ci ludzie – dawał upust pasji – którzy powinni byli najlepiej rozumieć miłość kraju, pierwsi sprowadzali do niego infekcję wroga, zdradzali go, sprzedawali, sprzedawali także siebie bez godności, o ileż gorzej niż zwykła kurwa. Jakaż silna jest ta infekcja i jakże wielką mieliśmy rację, gdy z nią walczyliśmy. Dzisiaj podobno niejeden z tych poetów chadza w cylinderku, zajmując dygnitarskie stanowisko, sprzedawszy kraj własny, sprzedaje państwo całe. Może kiedyś poczuje do samego siebie pogardę, gdy znajdzie się po jakiejś czystce na Kołymie lub w Republice Komi".

Zatwardziały stalinowiec i blagier

Ta kara nie spotkała żadnego ze świeżo upieczonych dyplomatów z „naboru wileńskiego". W następnych latach: wczesnego, rozwiniętego i schyłkowego peerelu, nic tak nie nobilitowało pisarza znad Wisły, jak współpraca z –  wydawałoby się  – najbardziej odrażającymi instytucjami tamtego systemu.

Idealnym literatem tamtej doby, zatwardziałym stalinowcem od końca lat siedemdziesiątych strojącym się w opozycyjne piórka był Andrzej Szczypiorski alias TW „Mirek". Piękną kartę na tym polu zapisał także kolaborujący ze służbami czerwonego reżimu Ryszard Kapuściński, którego pisarską drogę wyznaczało – co akcentuje Łysiak – konfabulacja, mitomaństwo i zwykłe blagierstwo. To tylko u nas jest możliwe, by – jak to konsekwentnie czyni „Gazeta Wyborcza" – wciąż podtrzymywać pamięć o autorze „Cesarza" jako o „królu reportażu". Świat odrzucił go z pogardą, co najwyżej, dziwiąc się – jak „The Economist" – „że egzystując w systemie opartym na kłamstwie, Kapuściński nie miał więcej szacunku dla prawdy".

Ale w literaturze czasów komunizmu – nie bez racji powiada Łysiak, a pamięć mu dopisuje – „nie mogło być tak, żeby każdy sobie pisał, co tylko chce, bez żadnej dyscypliny i kontroli". Teraz pisze, i owszem. A jak trzeba, to sam siebie zrecenzuje, pochwali i nagrodzi. W efekcie na półkach księgarskich zalegają – wylicza autor „Karawany literatury" – „trociny, wydzieliny i bździny".

Łysiak chłoszcze za wszystko

Przy czym „antysalonowy" pisarz równie ochoczo co „salonowych" pisarzy chłoszcze ich antagonistów. Rymkiewicza za „Samuela Zborowskiego", Wildsteina za niedostatki formy, Ziemkiewicza – w gruncie rzeczy – za wszystko. Temu ostatniemu zarzuca reklamiarstwo, zadufanie, pisarską butę, słowem – to wszystko, czego akurat i samemu autorowi „Karawany literatury" nie brakuje.

Ale też trudno serio traktować utyskiwania Ziemkiewicza na poziom literatury polskiej. Takie na przykład: „Od lat nie pojawił się żaden naprawdę ciekawy debiutant – lansowanie takich na siłę (np. Eustachego Rylskiego) kończyło się szybko i sromotnie. Słowem – zero, nul, zdechło i nie rodzi się na polskiej glebie".

Że nie rodzi się, to prawda, ale prawdą jest i to, że gdyby Ziemkiewicz pisał jak Rylski, to jego „Zgred" byłby książką wielką. Ale że pisze jak pisze, jest książką niedużą, no, książeczką o brzydko brzmiącym tytule.

I to jest dobry moment, by zakończyć te dywagacje okołoliterackie jeszcze jednym nawiązaniem do Stanisława Cata-Mackiewicza, który w innej swojej książce, a mianowicie „Był bal", kilka rzewnych fraz poświęcił najwybitniejszemu polskiemu prozaikowi, największemu naszemu pisarzowi – Henrykowi Sienkiewiczowi, któremu kiedyś nieścisłości historyczne zarzucił niejaki Olgierd Górka. Odpowiedziano mu więc arcysłusznie: „Górka historii i Giewont talentu".

„Antysienkiewiczowski nurt w Polsce – przypominał Cat – zrodził się około 1900 roku, a w 1905 roku, kiedy Sienkiewicz dostał Nagrodę Nobla, osiągnął swój szczyt. Literaci polscy gniewni byli na Sienkiewicza. Później lekceważący stosunek do największego nie tylko naszego, lecz światowego, prozaika tych czasów nabrał charakteru prawdziwego snobizmu. Jak jeszcze teraz czytam jakiegoś literacinę z lekceważeniem piszącego o Sienkiewiczu, to chce mi się zawsze powiedzieć: »Wpierw, aniołku, napisz choć jedno zdanie tak dobrze, jak pisze Sienkiewicz, a potem wygłaszaj o nim sądy« . Literat pracuje w słowie, tak jak inni pracują w glinie, marmurze czy brązie, w barwie czy dźwięku. Zarzuty, że Sienkiewicz nie jest głęboki, mogą być wygłaszane tylko przez durni".

Ponieważ głupota wykazuje w Polsce tendencje galopujące, na wszelki wypadek podkreślam, że znakomitemu pisarzowi Eustachemu Rylskiemu do klasy Sienkiewicza trochę jeszcze brakuje.

Pięć lat temu francuski literaturoznawca Richard Miller po przyjrzeniu się bieżącej produkcji wydawniczej (tylko jesienią nad Sekwaną wydano wówczas 727 powieści) orzekł: „Pisarzem zostaje byle kto, zaniknęła hierarchia dobrych i złych pisarzy, więc to, co się ukazuje, nie ma już żadnych walorów. Dominuje nędzny kryminał, pierdoły a la Harry Potter, jakieś gówna dla kobiet udające powieści. Tak to z grubsza wygląda. Język francuski runął w błoto przez banalną stylistykę, rozchwianie składniowe i inne żenujące braki warsztatu".

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
„Jak wysoko zajdziemy w ciemnościach”: O śmierci i umieraniu
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Plus Minus
„Puppet House”: Kukiełkowy teatrzyk strachu
Plus Minus
„Epidemia samotności”: Różne oblicza samotności
Plus Minus
„Niko, czyli prosta, zwyczajna historia”: Taka prosta historia
Materiał Promocyjny
Strategia T-Mobile Polska zakładająca budowę sieci o najlepszej jakości przynosi efekty
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Katarzyna Roman-Rawska: Otwarte klatki tożsamości
Materiał Promocyjny
Polscy przedsiębiorcy coraz częściej ubezpieczeni