Oto pierwszy naukowy eksperyment. Moja córka przyniosła do domu puszkę wypełnioną ziemią i nasionami trawy. Na wierzchu wymalowała farbami koślawy nos i lekko zezujące oczy. Mamy podlewać i pilnie obserwować. Jeśli wszystko pójdzie po myśli pani przedszkolanki, wkrótce powinien pojawić się Hairy Harry – włochaty Harry, któremu ze środka puszki wyrosną zielone włosy. Czy jednak trzy godziny – tyle trwa poranna sesja w naszym przedszkolu – takiej naukowej stymulacji naszym trzylatkom wystarczy? Wielu rodziców uważa, że najwyraźniej nie. „Masz już program Y na ten semestr? Na co ją zapisałaś?”. Milczę zakłopotana, bo na razie na nic. Y, czyli „łaj” – to potoczny skrót organizacji Young Women’s Christian Association. Mimo chrześcijańskiego przymiotnika w nazwie nie jest to organizacja religijna. Zajmuje się szeroko pojętą edukacją i emancypacją kobiet („empowering women” to ich motto).
starym, lekko nadszarpniętym zębem czasu, ale zawsze czystym budynku z cegły od rana do wieczora na najrozmaitsze zajęcia przychodzą dzieci, młodzież i dorośli, zarówno kobiety, jak i mężczyźni. „W tym roku mają świetny balet dla trzylatek” – z entuzjazmem donosi moja znajoma. „I taniec interpretacyjny. Chciałam, żeby córka chodziła, ale w tym samym terminie mam tajską kuchnię. Może w przyszłym semestrze”.
We wtorki pianino; w środy i piątki hiszpański. W środy jest jeszcze plastyka. W czwartki pływanie. „Kiedy się spotkamy, może dziewczynki mogłyby się razem pobawić?” – pytam nieśmiało. „Koniecznie! Zadzwonię do ciebie, jak już się trochę ustawimy i wszystko się uspokoi”. Oczywiście wiem, że na spotkanie w tym kwartale nie ma co liczyć. Nie będziemy w stanie „zgrać grafików”. Do przerwy zimowej nic się nie uspokoi. Wręcz przeciwnie – rozpoczynamy właśnie zajęciowy maraton.
Czteroletnia przyjaciółka mojej córki od rana do świtu wożona będzie na dziesiątki udoskonalających zajęć. Jej wiecznie zestresowana matka będzie co pięć minut zaglądać do swego superzorganizowanego organizatora. Ma jeszcze dwoje starszych dzieci, jedno w szkole podstawowej, drugie w gimnazjum. Jakkolwiek ciężko to sobie wyobrazić, ich rozkłady jazdy są jeszcze bardziej ambitne. Koordynacja i obsługa wszystkich potrzeb naukowo-transportowych trzech latorośli to nie lada łamigłówka. Czy jest gdzieś napisane, że wyemancypowane (dzięki zajęciom w Y) kobiety mają łatwe życie?
Na dodatek w większości placówek oświatowych oddana matka musi, lub przynajmniej powinna, angażować się osobiście. Przedszkole mojej córki jest tak zwaną kooperatywą, w której raz lub dwa razy w miesiącu rodzice pełnią dyżury. Zobowiązani są także dostarczać „smaczne i zdrowe” (czytaj przygotowane w domu) posiłki. W podstawówce, do której uczęszcza córka mojej znajomej, rodzice pomagają w prowadzeniu ogródka (dzieci uczą się potem gotować wyhodowane tam warzywa).