Premier z widokiem na Pałac

Do tej pory tak naprawdę niczego nie musiał. Był partyjnym przywódcą, który nie chciał zajmować najwyższych stanowisk. Teraz jednak musi zostać premierem. Czy Donald Tusk znajdzie sposób, by za trzy lata zdobyć prezydenturę?

Publikacja: 27.10.2007 05:06

Premier z widokiem na Pałac

Foto: Rzeczpospolita

W 1992 r. jego żona Małgorzata mówiła w wywiadzie: „Pyta mnie czasami.: Boże! Kim ja kiedyś będę? Bo co ma przed sobą – fotel premiera, prezydenta?”. Wtedy, w wieku 35 lat, Donald Tusk był cudownym dzieckiem polskiej polityki, liderem wpływowego Kongresu Liberalno-Demokratycznego. A jednak dojście do stanowiska szefa rządu zajęło mu aż 15 lat. W ubiegłą niedzielę w wyborach parlamentarnych poparło go ponad pół miliona Polaków, a kierowana przez niego Platforma Obywatelska uzyskała 42 proc. głosów. To rekord. Ale radość, którą demonstrował, rozkładając nad sobą szalik kibica z napisem Polska, nie powinna mylić. To nie był jeszcze mecz finałowy. Tusk niewątpliwie odniósł zwycięstwo, ciągle jednak ma ochotę grać o najwyższą stawkę – fotel prezydenta.

A jego problem bierze się z wiedzy, że sprawowanie władzy zużywa. Kazimierz Marcinkiewicz, najpopularniejszy premier, wkrótce po dymisji przegrał wybory na prezydenta Warszawy. Leszek Miller, którego sześć lat temu tytułowano kanclerzem, zakończył ostatnio rywalizację o mandat poselski w ukochanej Łodzi z ledwo 6 tys. głosów poparcia. A przed Donaldem Tuskiem, jak dobrze pójdzie, trzy lata rządzenia przed wyborami prezydenckimi w roku 2010. Czy znajdzie sposób, aby się nie zużyć? – To wydaje się dosyć trudne – przyznaje socjolog prof. Ireneusz Krzemiński. – Poparcie, które uzyskał, było w dużym stopniu przeznaczone dla przeciwnika i pogromcy IV RP. Tusk ma sytuację trudniejszą niż Jarosław Kaczyński, który przez dwa lata rządów zdobył dla PiS wierny i bezkrytyczny elektorat. Krzemiński mówi: – Takiego elektoratu PO nie może pozyskać, nawet gdyby chciała. Jej elektorat jest bardziej samodzielny i krytyczny, wymaga też innego typu przywództwa. Tusk musi się więc liczyć z tym, że odpływy i przypływy poparcia będą większe niż w przypadku PiS.

Premier Tusk będzie zatem musiał mocno się starać, żeby utrzymać poparcie uzyskane 21 października 2007 r. We współczesnej demokracji kampania wyborcza trwa cały czas, nie tylko kilkadziesiąt dni przed datą głosowania. Znacznie łatwiej wygrać pierwsze wybory, niż utrzymać poparcie w kolejnych. Dziś PO przekonała ogromną liczbę Polaków, którzy wcześniej nie głosowali. Ale ich poparcie było warunkowe. Żeby myśleć o dłuższym rządzeniu, Tusk będzie musiał o tych nowych, często nie do końca przekonanych, nieustannie zabiegać.Przez wiele lat sprawiał wrażenie politycznego outsidera. Kiedy zaczynał karierę na początku lat 90., mówił, że wybierający zawód polityka kierują się jednym z trzech motywów: żądzą władzy, chęcią zdobycia pieniędzy oraz potrzebą akceptacji i popularności. Twierdził wtedy, że kieruje się ostatnim. Kiedy jednak wypadł z obiegu, tłumaczył, że w Polsce sława polityka jest dwuznaczna jak rozgłos, który zdobywa dwugłowe cielę. Przyznawał się jednak do uzależnienia od polityki i do tego, że wyleczyć się nie potrafi. I kiedy wydawało się już, że jego gwiazda definitywnie przygasła, triumfalnie powrócił. Wkrótce czeka go życie w monotonnym rytmie urzędniczej rutyny. Poranne wstawanie, ponury gmach w Alejach Ujazdowskich, stos papierów czekających na podpis, niezliczeni rozmówcy, z których tylko niektórzy bywają interesujący. Leszek Miller odreagowywał te trudy w ukrytej na zapleczu gabinetu siłowni. Marek Belka nerwowo chrupał marchewki. Jarosławowi Kaczyńskiemu zdarzało się czasem uciekać w niezobowiązującą pogawędkę. Czy obarczony wieloma obowiązkami, wymagającymi pracy przez siedem dni w tygodniu, premier Tusk znajdzie czas, by wyskoczyć z kolegami pograć w piłkę? Bez tego listopadowe dni mogą się wydać bardziej niż zwykle ponure.

Donaldowi Tuskowi los podarował dwa polityczne życia. Pierwsze rozpoczął na początku lat 90., kiedy został liderem KLD. Drugie, gdy w 2000 r. zdecydował się tworzyć Platformę Obywatelską. Jak mistrz gier komputerowych w nowej wersji gry Tusk 2.1 zręcznie unika wcześniejszych błędów.Pierwsze życie Tuska rozpoczęło się u zarania III RP, kiedy tworzył środowisko liberałów. Wśród zmurszałych kanapowych prawicowych i patriotycznych ugrupowań, które ciągle wracały do narodowej martyrologii, wyróżniali się przekornym, atrakcyjnym luzem. Wylansowali styl młodych yuppies. Tusk miał wtedy niewiele ponad 30 lat, był szefem Kongresu Liberalno-Demokratycznego. Jego partia przeżywała okres świetności, popierało ją 20 proc. wyborców, miała własnego premiera – Jana Krzysztofa Bieleckiego – i ogromne perspektywy. Do kanonu zachowań liberała wszedł imprezowy sposób bycia. W Gdańsku sławę zdobył lokal Cotton Club przy ul. Złotników, w Warszawie Harenda. Młodzi yuppies związani z KLD robili w tym czasie fortuny. Wracali dobrymi samochodami do nowych domów. A Tusk biegł wieczorem do hotelu asystenckiego, gdzie w dwóch małych pokojach mieszkał z żoną i dwojgiem dzieci. Czasem portierka rzuciła żartem: – O, wszyscy pytali o pana osła! – Ale się nie obrażał. Zanim przeprowadził się do własnego mieszkania w Sopocie, przez osiem lat wynajmował pokoje. W jednej z kwater we Wrzeszczu pochodząca z Wilna właścicielka nie mogła zaakceptować jego imienia, mówiła więc do niego „panie Daniel”.

Nigdy nie robił niczego na siłę. Mimo głoszonych liberalnych haseł nie zdobył się na to, by bogacić się za wszelką cenę. Partię zaś traktował nie jak wehikuł do zdobycia władzy, lecz raczej jak poligon doświadczalny. Zapewniał, że KLD nie specjalizuje się w uprawianiu politycznej gry. – Jesteśmy w tej komfortowej sytuacji, że każdy wynik jest dla nas do przyjęcia – mówił przed wyborami w 1991 r. A po wyborach liberałowie zajęli w Sejmie 48 miejsc. Jednak już w dwa lata później liberalny eksperyment zakończył się fiaskiem. Kongres wylądował poza parlamentem. Dla Tuska bilans uprawiania polityki na luzie to dwie nieprzyjęte propozycje objęcia stanowiska wicepremiera i jedna, złożona przez Jana Krzysztofa Bieleckiego, objęcia funkcji szefa URM. – Gdy jednak zapytałem, co to jest URM, natychmiast się wycofał – żartował potem Tusk.

Kolejny eksperyment – w postaci połączenia środowiska KLD z Unią Demokratyczną – także się zakończył fiaskiem. Znajomi Tuska mówili, że liczył, iż stanie się spadkobiercą Tadeusza Mazowieckiego. – Bardzo dobrze się rozumieliśmy. Rzadko spotyka się duet o tak dużej skali wzajemnego zaufania – jeszcze w 1995 r. mówił Tusk. Jednak dziesięć lat później w wydanej przed wyborami książce „Solidarność i duma” jest wobec pierwszego premiera wolnej Polski dosyć krytyczny. Ma mu za złe brak przyspieszenia, nadmierną salonowość i asekuranctwo w polityce zagranicznej. „Dziś mało kto pamięta, że zarówno postkomuniści, jak i lewicowa część elit solidarnościowych, z autorytetami rangi Tadeusza Mazowieckiego czy Bronisława Geremka, bez entuzjazmu podchodzili do forsownego Go West Wałęsy i Bieleckiego” – pisze.

Współpraca środowiska Tuska z Unią Wolności zakończyła się boleśnie. On przegrał walkę o przywództwo z Bronisławem Geremkiem, a jego ludzie zostali brutalnie wycięci z władz partii. Z romansu z ludźmi etosu Donald Tusk nie tylko wyniósł sińce, ale też wyciągnął wnioski. Zrozumiał, że w polityce konieczny jest szczególny typ przywództwa. On miał to niewłaściwe, kumpelskie, które pozwala się spoufalać, zmniejsza dystans. Ostatecznie bywa jednak zawodne.

Prof. Ireneusz Krzemiński opowiada: – Poznałem go w stanie wojennym, w grupie „Przeglądu Politycznego”. Był tuż po studiach, pełen pomysłów, przedsiębiorczy i choć w tej grupie znajdowali się starsi, jak choćby ekonomiczno-liberalny teoretyk Janusz Lewandowski czy Jan Krzysztof Bielecki, Tusk był liderem w sposób naturalny. Było w nim coś, co wtedy nazywałem pozytywnym promieniowaniem. Pogodnym sposobem bycia tworzył dobrą, wiążącą ludzi atmosferę pozwalającą rozwikłać konflikty. Był klejem tej grupy.

Ten miękki styl przywództwa, obecny jeszcze w KLD i Unii Wolności, zniknął w Platformie Obywatelskiej. Tusk naprawdę zaczął nowe życie. Jego znajomi wspominają, że zrozumiał, iż bez odpowiedniej dozy bezwzględności nie da się w polityce odnieść prawdziwego sukcesu. I odnowiony Tusk wygrał, chociaż z trzech tenorów, którzy zakładali PO, miał początkowo najsłabszą pozycję. W grudniu 2000 r. Andrzej Olechowski był silny, świeżo po prezydenckich wyborach, w których zdobył 18 proc. poparcia, drugi wynik po Aleksandrze Kwaśniewskim. Maciej Płażyński był marszałkiem Sejmu, politykiem o osobistym autorytecie, niezależnie od słabnących notowań AWS. Donald Tusk startował zaś z pozycji przegranego lidera, którego Unia Wolności pozbyła się z własnych szeregów.

– Sukces polityczny Donalda zaczął się z chwilą, kiedy zrezygnowałem z przewodniczenia PO na jego rzecz – ocenia dziś Płażyński. – Miał jedną przewagę nad nami: najsilniejsze środowisko powiązane z mediami i biznesem. I determinację w dążeniu do celu w połączeniu ze sprytem. Płażyński mówi jeszcze o talencie Tuska do wewnątrzpartyjnych rozgrywek. Bo wypychanie z partii konkurentów wiązało się jego zdaniem z przejmowaniem ich elektoratu. – Z chwilą, kiedy odszedłem z partii, Tusk i jego grupa sięgnęli po hasła konserwatywne, by poprawić sondaże. Nie chcieli jednak robić tego ze mną.Po Płażyńskim z Platformy odeszli Andrzej Olechowski i Zyta Gilowska, wycofał się Jan Rokita. – Każde z nich w innych okolicznościach – przekonuje osoba dobrze znająca Tuska. – To nieprawda, że Tusk był winien. Jest dużo bardziej koncyliacyjny niż ci, co odeszli.

Prawdą jest jednak, że w ostatnim czasie rządził w PO w sposób wodzowski. Do zaufanych współpracowników należą Grzegorz Schetyna, Mirosław Drzewiecki, Rafał Grupiński, Sławomir Nowak i Paweł Graś, określani jako drużyna. Z Tuskiem kontaktować się można tylko przez nich. To im się zgłasza pomysły i postulaty. I oni decydują, czy przekażą je dalej. – Tusk świetnie wyczuwa nastroje w klubie. Kiedy spodziewa się oporu, robi krok wstecz, a jego ludzie prowadzą zakulisowe rozmowy. Przekonują – mówi parlamentarzysta Platformy. – Jedynym aktem nieposłuszeństwa był wybór na przewodniczącego klubu Bogdana Zdrojewskiego, zamiast wskazywanego przez Tuska Zbigniewa Chlebowskiego. Efektem ubocznym takiego zarządzania jest jednak to, że gdy w pobliżu rozmawiających swobodnie posłów pojawi się ktoś z drużyny, rozmówcy milkną.

Zmiana stylu przywództwa nie byłaby możliwa, gdyby Tusk nie zmienił się wewnętrznie. W latach 90. miał opinię lekkoducha, który w czasie, gdy znalazł się poza parlamentem, jako bezrobotny polityk zdobył się zaledwie na wydanie albumu o Gdańsku. Kiedy więc jako wicemarszałek Senatu mówił o klasie próżniaczej i domagał się likwidacji izby refleksji, jego przeciwnicy pytali, gdzie wobec tego będzie drzemał. Jednak po stworzeniu Platformy ciężko pracował na to, żeby tę opinię – zdaniem bliskich znajomych krzywdzącą – zmienić. Nowy Donald Tusk jest pracowity, według niektórych nawet nadmiernie. Przed wyborami prezydenckimi postrzegało go tak 30 proc. respondentów i na tym polu wygrywał konkurencję z Lechem Kaczyńskim.

Jednak zdaniem krytyków nowy wizerunek Tuska jest sztuczny, wykreowany. Bo jakie ma poglądy lider PO? I jaki program chce realizować? Celowe zamazywanie wyrazistości próbuje wykorzystać Jarosław Kaczyński, przedstawiając go jako lewicowego liberała i wpychając w objęcia Lewicy i Demokratów. Lider PiS realizuje w ten sposób część dalekosiężnego planu, by polską scenę polityczną zagospodarować na wzór amerykański – z dwiema silnymi partiami zmieniającymi się w rządzeniu.

Problem Tuska polega jednak na tym, że Kaczyński zamierza mu podarować tę część sceny politycznej, której lider PO nigdy nie chciał. – Liberałowie czują się najczystszą antynomią komunizmu i choć w KLD dominują moi rówieśnicy – 35-latki, to starczyło nam doświadczeń, by znienawidzić komunizm szczerze – tłumaczył w 1991 r.

Kongres Liberalno-Demokratyczny nigdy nie roztopił się w Unii Demokratycznej między innymi dlatego, że nie uznawał potrzeby zawierania historycznych kompromisów i otwarcia na lewicę. – Dramat dzisiejszej Unii polega na tym, że jej oferta polityczno-gospodarcza niemal niczym nie różni się od socjaldemokratycznej –narzekał Tusk w 1995 r. i przekonywał do skrętu w prawo. Przed ostatnimi wyborami na sugestie PiS, że PO zawrze koalicję z LiD, odpowiedzią Tuska było hasło: ani PiS, ani lewica.

Choć trzeba przyznać, że w tej sprawie zdarzało mu się już podejmować życiowe kompromisy. „Historyczny” legł u podstaw Platformy Obywatelskiej. Jeszcze przed wyborami prezydenckimi w 2000 r. Tusk deklarował: – Głosując na Andrzeja Olechowskiego, kwestionowałbym wysiłek tysięcy ludzi, także swój własny. Włożyłbym w ironiczny cudzysłów 20 najważniejszych lat mojego życia. W niespełna kilka miesięcy później założył z nim wspólne ugrupowanie.

Dziś trudno byłoby zmierzyć, ile w Tusku liberała, a ile konserwatysty. Proporcje cały czas się zmieniają. Zaczynał w gronie młodych liberałów, zachłyśniętych Augustem von Hayekiem i Miltonem Friedmanem, teorią neoliberalizmu, która wolność osobistą jednostki wiąże z funkcjonowaniem wolnego rynku. Dziś na pytanie dziennika „Polska”, dlaczego słowo liberał traktuje jak obelgę, odpowiada: „Bo przez ostatnie 15 lat moi przeciwnicy polityczni zrobili z tego słowa najgorszy epitet”. I przytacza rysunek Henryka Sawki, na którym dwóch mężczyzn biegnie z widłami, a w krzakach ukrywa się ten trzeci. I chłop z widłami krzyczy: „E, Józek, liberała znaleźli!”. Tusk dziś wyznaje: – Wszyscy dojrzewamy. Być może trzeba osiągnąć pewien wiek, zacząć opiekować się nie tylko żoną i dziećmi, ale także mamą i teściową na emeryturze, chorymi w rodzinie. Moja wrażliwość jest zupełnie inna niż kiedyś, gdy miałem 30 lat.Zaczął doceniać także inne, tradycyjne, konserwatywne wartości. Na początku politycznej kariery nie wiedział, czy wierzy w Boga. Jeszcze w 2000 r. pytany o to, w co wierzy, mówił: „w wolność, indywidualizm i magię świąt Bożego Narodzenia”. Gdy jednak w 2005 r. o to samo zapytał go „Gość Niedzielny”, odparł, że wierzy w Boga. – Jestem wierzący po przejściach – dodawał. Na zmianę wpłynęło przeżycie związane ze śmiercią Ojca Świętego.

Przed wyborami w 2005 r. wydawało się, że nowy, bardziej konserwatywny Tusk ma największe szanse na prezydenturę. Chociaż zapragnął jej stosunkowo późno. Jeszcze jesienią 2004 r. zaskoczył wszystkich wypowiedzią, że jest gotów zrezygnować na rzecz wspólnego prawicowego kandydata, gdyby był nim Lech Kaczyński. Ta wypowiedź spowodowała, że znów zaczęto go traktować jako politycznego lekkoducha, bez odpowiedniej dozy determinacji.

Jednak chwile słabości nowego Tuska są coraz rzadsze. Kazimierz Marcinkiewicz w wywiadzie rzece „Kulisy władzy” opowiada o tajnym spotkaniu, na jakie Tusk zaprosił go do Sopotu. Problem w tym, że Tusk powiadomił także media, którym rozmowę ze spotkania streścił. – Chciał podgrzać konflikt w PiS. Użył mnie do tego – wspomina Marcinkiewicz. To przesądziło o jego dymisji ze stanowiska premiera i to w trybie natychmiastowym. – W polityce nie gra się czysto, wszyscy grają bardzo ostro, to jest wojna, naprawdę męska gra – skomentował Marcinkiewicz. Dziś nie jest już skłonny do opowiadania o Tusku. Maciej Płażyński twierdzi zaś: – Jego zaletą okazała się determinacja w dążeniu do celu i bezwzględność.

Jaki powinien być premier Tusk? Ireneusz Krzemiński przewiduje: – Jeśli narzuci administracji nowy styl działania, w którym ludzie będą cenieni za to, co robią, rozbije partyjno-rodzinny układ i stworzy jasne kryteria ocen i awansu, opinia publiczna to doceni. Tuskowi to może bardzo pomóc.

Ważny będzie także wizerunek lidera. Tusk, mimo szóstego krzyżyka na karku, potrafi wciąż czarować swym chłopięcym wdziękiem. Jak wtedy, gdy podczas kampanii wyborczej pozuje fotoreporterom na lotnisku Heathrow z wyciągniętym językiem. Czy w czasie debaty z Jarosławem Kaczyńskim, kiedy wyluzowany lider PO zdobył sympatię widzów.

Pytanie, czy wyluzowany Tusk będzie w stanie nadać ludzką twarz polityce. Czy też polityka zetrze z jego twarzy chłopięcy wdzięk.

W 1992 r. jego żona Małgorzata mówiła w wywiadzie: „Pyta mnie czasami.: Boże! Kim ja kiedyś będę? Bo co ma przed sobą – fotel premiera, prezydenta?”. Wtedy, w wieku 35 lat, Donald Tusk był cudownym dzieckiem polskiej polityki, liderem wpływowego Kongresu Liberalno-Demokratycznego. A jednak dojście do stanowiska szefa rządu zajęło mu aż 15 lat. W ubiegłą niedzielę w wyborach parlamentarnych poparło go ponad pół miliona Polaków, a kierowana przez niego Platforma Obywatelska uzyskała 42 proc. głosów. To rekord. Ale radość, którą demonstrował, rozkładając nad sobą szalik kibica z napisem Polska, nie powinna mylić. To nie był jeszcze mecz finałowy. Tusk niewątpliwie odniósł zwycięstwo, ciągle jednak ma ochotę grać o najwyższą stawkę – fotel prezydenta.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
„Heretic”: Wykłady teologa Hugh Granta
Plus Minus
„Farming Simulator 25”: Symulator kombajnu
Plus Minus
„Rozmowy z Brechtem i inne wiersze”: W środku niczego
Plus Minus
„Joy”: Banalny dramat o dobrym sercu
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Karolina Stanisławczyk: Czarne komedie mają klimat
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska