W 1992 r. jego żona Małgorzata mówiła w wywiadzie: „Pyta mnie czasami.: Boże! Kim ja kiedyś będę? Bo co ma przed sobą – fotel premiera, prezydenta?”. Wtedy, w wieku 35 lat, Donald Tusk był cudownym dzieckiem polskiej polityki, liderem wpływowego Kongresu Liberalno-Demokratycznego. A jednak dojście do stanowiska szefa rządu zajęło mu aż 15 lat. W ubiegłą niedzielę w wyborach parlamentarnych poparło go ponad pół miliona Polaków, a kierowana przez niego Platforma Obywatelska uzyskała 42 proc. głosów. To rekord. Ale radość, którą demonstrował, rozkładając nad sobą szalik kibica z napisem Polska, nie powinna mylić. To nie był jeszcze mecz finałowy. Tusk niewątpliwie odniósł zwycięstwo, ciągle jednak ma ochotę grać o najwyższą stawkę – fotel prezydenta.
A jego problem bierze się z wiedzy, że sprawowanie władzy zużywa. Kazimierz Marcinkiewicz, najpopularniejszy premier, wkrótce po dymisji przegrał wybory na prezydenta Warszawy. Leszek Miller, którego sześć lat temu tytułowano kanclerzem, zakończył ostatnio rywalizację o mandat poselski w ukochanej Łodzi z ledwo 6 tys. głosów poparcia. A przed Donaldem Tuskiem, jak dobrze pójdzie, trzy lata rządzenia przed wyborami prezydenckimi w roku 2010. Czy znajdzie sposób, aby się nie zużyć? – To wydaje się dosyć trudne – przyznaje socjolog prof. Ireneusz Krzemiński. – Poparcie, które uzyskał, było w dużym stopniu przeznaczone dla przeciwnika i pogromcy IV RP. Tusk ma sytuację trudniejszą niż Jarosław Kaczyński, który przez dwa lata rządów zdobył dla PiS wierny i bezkrytyczny elektorat. Krzemiński mówi: – Takiego elektoratu PO nie może pozyskać, nawet gdyby chciała. Jej elektorat jest bardziej samodzielny i krytyczny, wymaga też innego typu przywództwa. Tusk musi się więc liczyć z tym, że odpływy i przypływy poparcia będą większe niż w przypadku PiS.
Premier Tusk będzie zatem musiał mocno się starać, żeby utrzymać poparcie uzyskane 21 października 2007 r. We współczesnej demokracji kampania wyborcza trwa cały czas, nie tylko kilkadziesiąt dni przed datą głosowania. Znacznie łatwiej wygrać pierwsze wybory, niż utrzymać poparcie w kolejnych. Dziś PO przekonała ogromną liczbę Polaków, którzy wcześniej nie głosowali. Ale ich poparcie było warunkowe. Żeby myśleć o dłuższym rządzeniu, Tusk będzie musiał o tych nowych, często nie do końca przekonanych, nieustannie zabiegać.Przez wiele lat sprawiał wrażenie politycznego outsidera. Kiedy zaczynał karierę na początku lat 90., mówił, że wybierający zawód polityka kierują się jednym z trzech motywów: żądzą władzy, chęcią zdobycia pieniędzy oraz potrzebą akceptacji i popularności. Twierdził wtedy, że kieruje się ostatnim. Kiedy jednak wypadł z obiegu, tłumaczył, że w Polsce sława polityka jest dwuznaczna jak rozgłos, który zdobywa dwugłowe cielę. Przyznawał się jednak do uzależnienia od polityki i do tego, że wyleczyć się nie potrafi. I kiedy wydawało się już, że jego gwiazda definitywnie przygasła, triumfalnie powrócił. Wkrótce czeka go życie w monotonnym rytmie urzędniczej rutyny. Poranne wstawanie, ponury gmach w Alejach Ujazdowskich, stos papierów czekających na podpis, niezliczeni rozmówcy, z których tylko niektórzy bywają interesujący. Leszek Miller odreagowywał te trudy w ukrytej na zapleczu gabinetu siłowni. Marek Belka nerwowo chrupał marchewki. Jarosławowi Kaczyńskiemu zdarzało się czasem uciekać w niezobowiązującą pogawędkę. Czy obarczony wieloma obowiązkami, wymagającymi pracy przez siedem dni w tygodniu, premier Tusk znajdzie czas, by wyskoczyć z kolegami pograć w piłkę? Bez tego listopadowe dni mogą się wydać bardziej niż zwykle ponure.
Donaldowi Tuskowi los podarował dwa polityczne życia. Pierwsze rozpoczął na początku lat 90., kiedy został liderem KLD. Drugie, gdy w 2000 r. zdecydował się tworzyć Platformę Obywatelską. Jak mistrz gier komputerowych w nowej wersji gry Tusk 2.1 zręcznie unika wcześniejszych błędów.Pierwsze życie Tuska rozpoczęło się u zarania III RP, kiedy tworzył środowisko liberałów. Wśród zmurszałych kanapowych prawicowych i patriotycznych ugrupowań, które ciągle wracały do narodowej martyrologii, wyróżniali się przekornym, atrakcyjnym luzem. Wylansowali styl młodych yuppies. Tusk miał wtedy niewiele ponad 30 lat, był szefem Kongresu Liberalno-Demokratycznego. Jego partia przeżywała okres świetności, popierało ją 20 proc. wyborców, miała własnego premiera – Jana Krzysztofa Bieleckiego – i ogromne perspektywy. Do kanonu zachowań liberała wszedł imprezowy sposób bycia. W Gdańsku sławę zdobył lokal Cotton Club przy ul. Złotników, w Warszawie Harenda. Młodzi yuppies związani z KLD robili w tym czasie fortuny. Wracali dobrymi samochodami do nowych domów. A Tusk biegł wieczorem do hotelu asystenckiego, gdzie w dwóch małych pokojach mieszkał z żoną i dwojgiem dzieci. Czasem portierka rzuciła żartem: – O, wszyscy pytali o pana osła! – Ale się nie obrażał. Zanim przeprowadził się do własnego mieszkania w Sopocie, przez osiem lat wynajmował pokoje. W jednej z kwater we Wrzeszczu pochodząca z Wilna właścicielka nie mogła zaakceptować jego imienia, mówiła więc do niego „panie Daniel”.
Nigdy nie robił niczego na siłę. Mimo głoszonych liberalnych haseł nie zdobył się na to, by bogacić się za wszelką cenę. Partię zaś traktował nie jak wehikuł do zdobycia władzy, lecz raczej jak poligon doświadczalny. Zapewniał, że KLD nie specjalizuje się w uprawianiu politycznej gry. – Jesteśmy w tej komfortowej sytuacji, że każdy wynik jest dla nas do przyjęcia – mówił przed wyborami w 1991 r. A po wyborach liberałowie zajęli w Sejmie 48 miejsc. Jednak już w dwa lata później liberalny eksperyment zakończył się fiaskiem. Kongres wylądował poza parlamentem. Dla Tuska bilans uprawiania polityki na luzie to dwie nieprzyjęte propozycje objęcia stanowiska wicepremiera i jedna, złożona przez Jana Krzysztofa Bieleckiego, objęcia funkcji szefa URM. – Gdy jednak zapytałem, co to jest URM, natychmiast się wycofał – żartował potem Tusk.