Bezradność liberała

Marcin Król spełnia rolę liberalnego mędrca. Ocenia, doradza, a niekiedy formułuje wizje, które mają posłużyć zmienianiu świata. Paradygmat myślenia, jaki wybrał, sprawia jednak, że wobec sytuacji heroicznych staje się bezradny. I sięga po argument siły

Aktualizacja: 24.11.2007 05:55 Publikacja: 24.11.2007 05:43

Bezradność liberała

Foto: Forum

Nie ma chyba tematu, o którym Marcin Król nie wypowiedział się na łamach „Dziennika“ czy „Tygodnika Powszechnego“. Starość, dzieci, zakupy, oglądanie telewizji, sąsiedzi, życie na wsi, a nawet ilość radarów na drogach i ich związek z budową autostrad . Gdy do tego dodać jeszcze recenzje powieści sensacyjnych, eseje o twórcach filozofii liberalnej czy wreszcie teksty czysto polityczne – nie sposób nie uznać, że Marcin Król jest najmniej podlegającym zaszufladkowaniu profesorem filozofii w Polsce.

A gdy do tego dodać fakt, że jego linia polityczna (laickiego liberalnego konserwatyzmu) zainspirowała niemałą część publicystyki głównych piór „Dziennika“ – to trudno nie dojść do wniosku, że od jakiegoś czasu jest to – po liberalnej części sceny intelektualnej – także jedna z figur najbardziej wpływowych.

Mimo barwności porównań, wielkiej wyobraźni, sprawności pióra czy rozległości zainteresowań, upodabniających Króla do jego starożytnych filozoficznych poprzedników (bo raczej nie mistrzów, tych ostatnich poszukuje w XIX i XX wieku), nie sposób nazwać go Arystotelesem współczesnej polskiej myśli. I nie chodzi tylko o wielkość starożytnych (z którą trudno polemizować), ale także o samą twórczość byłego redaktora naczelnego „Res Publiki Nowej“. Jej bogactwo i różnorodność nie jest w stanie przykryć bezsilności wobec problemów innych niż codzienne.

Najmocniej chyba ten problem dostrzec można w cyklu felietonów opublikowanych na łamach „Tygodnika Powszechnego“ na temat cnót. Dopóki dotyczą one potocznych kwestii (współczucia, lojalności, pracowitości), zawarte w nich zdroworozsądkowe uwagi filozofa trzymają się kupy. Nie porażają odkrywczością (czemu trudno się dziwić, bowiem felieton nie jest miejscem do publikowania antropologicznych objawień), ale mogą stać się przydatną poradą „liberalnego mędrca“ dla ludzi zagubionych między poczuciem winy a płynną, relatywistyczną współczesnością.

Problem zaczyna się dopiero wtedy, gdy Król sięga po cnoty, które wymagają już nie tylko zdrowego rozsądku i lekko ironicznego dystansu do samego siebie, ale ofiary, poświęcenia, jasnej decyzji, w strukturze której zawarta jest jej niezmienność. Tak jest z wiernością. Król wprawdzie uznaje ją za fundament udanego związku, ale od razu zastrzega, że wymóg absolutnej wierności, aż do śmierci, jaki formułuje wobec małżonków Kościół, jest nierealistyczny i przesadzony. Nikt bowiem nie jest w stanie stwierdzić, co stanie się za lat kilkanaście, jak zmieni się on sam i jak zmieni się jego małżonek. Wszystko to razem prowadzi więc do wniosku, że choć wyłączność małżeńska jest wartością, to jej wymaganie jest już lekką przesadą. Można się z nią pogodzić w przypadku instytucji takiej jak Kościół, ale trudno traktować ją całkowicie poważnie.

Takie potraktowanie wymogu będącego fundamentem relacji miłości wynikać może, jak się zdaje, nie tyle z osobistych przeżyć czy doświadczenia, ile z zakładanej (choć nie do końca wprost wypowiedzianej) definicji miłości i wierności. Obie one opierają się bowiem dla Króla na uczuciach i podejmowanych na ich podstawie zobowiązaniach afektywnych. Uczucia, nawet te najbardziej trwałe i najmocniejsze, mają to do siebie, że nie tylko się zmieniają, ale również niekiedy tracą swoją moc.

Problem polega jednak na tym, że wbrew warszawskiemu filozofowi miłość wymagająca wierności wcale nie jest uczuciem. Może się ona od niego rozpoczynać, jak we współczesnej zachodniej Europie, ale wcale nie musi. Silne, kochające się małżeństwa o wiele częściej niż w krajach zachodnich zdarzają się wśród chasydów, gdzie związki są ustalane i utrwalane przez rodziny i swatki.

Miłość i związana z nią nierozerwalnie wierność są bowiem nie tyle psychicznym afektem, ile decyzją o podjęciu zobowiązania za drugą osobę, przyjęciu go i potraktowaniu poważnie. I to na tym zobowiązaniu, osobistej decyzji, a nie na zmiennych uczuciach czy stanach psychicznych bazuje zobowiązanie, jakie nakłada na małżonków Kościół. Nie jest to zobowiązanie proste, wymaga poświęcenia (które zresztą także jest, według Króla, cnotą), ale bez wątpienia nie jest nierealistyczne.

Podobne uwagi odnieść trzeba do koncepcji „patriotyzmu przyszłości“ stworzonej przez Króla w książce pod takim właśnie tytułem. Jak twierdzi jej autor, stary, tradycyjny patriotyzm opiera się nie na zobowiązaniach wobec rodziny, rodziców i związanej z nimi „ojczystej“ kultury, a raczej na przywiązaniu do „świata symboliki, emocji i tanich sentymentów“. To zatem nie wdzięczność za wychowanie, za człowieczeństwo i moralność ukształtowane w nas w określonym kontekście kulturowym i językowym mają być podstawą patriotyzmu – ale emocje, które „jednych chwytają za gardło, a dla innych są jedynie źródłem taniego sentymentalizmu“.

Emocje te nie przekładają się zresztą na realne, moralne zobowiązania wobec kraju ojców czy choćby narodową dumę. „Nigdy nie rozumiałem często powtarzanego zdania, że ktoś jest dumny z tego, że jest Polakiem, skoro Polakiem jest przez przypadek“ – podkreśla Król i dodaje: „Jak z przypadku uczynić cnotę? Bardzo trudno, skoro już wiem, że jest to przypadek“. I mimo że – jako subtelny filozof – ma świadomość, że przyjęcie tej perspektywy rozbija nie tylko trwałość wspólnoty narodowej, ale także rodzinnej (czy przede wszystkim małżeńskiej), to nie cofa się przed takim wnioskiem, wypływającym zresztą nie tylko z refleksji, ale również z obserwacji otaczającej nas rzeczywistości.

Mając jednak świadomość, że człowiek dla zachowania tożsamości potrzebuje zakorzenienia, Król nie odrzuca patriotyzmu w ogóle, ale postuluje jego rekonstrukcję, tak by bardziej przystawał do afektywnej, emocjonalnej, pozbawionej głębi cywilizacji współczesnej. „Patriotyzm przyszłości“ ma się stać – wyrastającą z właściwej jednostce „potrzeby ładu“ – „formą organizacji duchowej jednostki“. „Potrzeby jednostki prowadzą do konieczności istnienia wspólnoty, a ponieważ wspólnota ta ma mieć konkretne kształty, to jest to najczęściej wspólnota patriotyczna“ – stwierdza Król.

W odróżnieniu od „starego patriotyzmu“ istnienie tej wspólnoty nie nakłada na jednostkę jakichkolwiek zobowiązań. „Patriotyzm (…) jest tylko faktem i wobec tego nie stwarza zobowiązań“, no chyba że wobec samej jednostki, ale nigdy wobec całej wspólnoty.

Tak pojmowany patriotyzm przeobraża się z komunitarianizmu akcentującego fundującą rolę wspólnoty dla jednostki i podkreślającego wyrastające z tego zobowiązania w realistyczny, ale i pesymistyczny indywidualistyczny liberalizm. Godząc się na wspólnotową naturę ludzką, stara się zrobić wszystko, by pozbawić wspólnotę jakichkolwiek praw moralnych i samoistnego bytu. Jednostka w ramach ograniczeń narzucanych przez ludzką naturę ma być wolna od jakichkolwiek zobowiązań.

A wolność ta oznacza nie tylko uznanie przypadkowości ludzkiego zakorzenienia we wspólnocie narodowej, ale również wolność od zniewalającej jednostkę i naród historii. Analizując liberalny stosunek do historii w znakomitej książeczce „Bezsilność liberałów“, prof. Król jasno wskazuje, że „myśl i praktyka liberalna stale usiłowała – z różnymi skutkami – dokonać rozmaitych operacji na historii, które zawsze miały ten sam cel: dojście do sytuacji, kiedy historia czy też pamięć żywa przestają wywierać wpływ na życie społeczne i polityczne. Oddziaływanie przeszłości niewątpliwie jest rodzajem przemocy, w stosunku do przeszłości jesteśmy bowiem w gruncie rzeczy bezradni“.

Choć sam Król delikatnie się dystansuje od tak stanowczego ujęcia problemu (jak zresztą w przypadku innych radykalnie liberalnych twierdzeń, które okrasza szczyptą konserwatywnego zdrowego rozsądku), to przyjmuje on ogólne założenie stojące u podstaw tego typu myślenia. I widać to nie tyle w ogólnych, intelektualnych rozważaniach, ile w stosunku do kwestii lustracji i dekomunizacji. Wielokrotnie i w różnych formach podkreślał, że archiwa bezpieki powinny być całkowicie spalone, a rozmaici „szczeniacy“, którzy szkalują wielkich Polaków, przywołani do porządku.

Jednocześnie, gdy było to wygodne, bo wspierało argumentację dyskredytującą politycznych przeciwników, lustracja nagle stawała się potrzebna i użyteczna. W felietonie w „Tygodniku Powszechnym“ z września 2005 roku stwierdza wpierw, że teczki powinny zostać spalone, ale dochodzi do wniosku, że nie wszystkie, bowiem pracownicy IPN i prokuratury powinni być sprawdzani. Jak to zrobić, jeśli teczki mają być spalone – tego już filozof nie wyjaśnił. Trudno jednak nie dostrzec, że mimo dystansu wobec postulatów liberalnych myślicieli także on sam próbował dokonywać rozmaitych operacji na historii, których celem było takie jej zmanipulowanie, by przestała mieć wpływ na teraźniejszość. Przynajmniej wówczas, gdy nie opłaca się to jednej ze stron debaty.

Postulat (fundamentalny, choć osłabiony względami praktycznej polemiki politycznej) spalenia archiwów służb specjalnych wypływa u Króla również z założeń głębszych niż czysto polityczne. Nie chodzi tu tylko o kwestie zniewolenia jednostki czy społeczeństwa przez własne wybory z przeszłości, ale także o swoiste rozumienie tego, czym jest i czym być powinno przebaczenie.

Dla Króla, w odróżnieniu od zdecydowanej większości myślicieli klasycznych, wybaczenie jest bowiem po prostu zapomnieniem. „Wybaczenie prawdziwe musi zaś równać się zapomnieniu, bo w przeciwnym razie prędzej czy później przypomnimy sobie krzywdy, jakie nam uczyniono i wybaczenia nie będzie (…) Cnota wybaczania wymaga wielkiego wysiłku, świadomej i poważnej operacji, jakiej dokonujemy na samych sobie, na naszej pamięci“ – stwierdza filozof.

Dla sprawy wybaczania o wiele lepiej jest więc, gdy nie trzeba niczego zapominać, bo o niczym nie wiemy. Wszystko zastępuje zgrabna kurtyna milczenia w myśl starego ludowego przysłowia: czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Niewiedza jest przy tym nawet lepsza niż zapomnienie, bowiem to ostatnie wymaga złamania samego siebie, zniszczenia własnej pamięci, a to nie jest rzeczą prostą, a nawet nie zawsze jest możliwe.W myśli Króla bardzo silna jest zresztą świadomość faktu, że rzeczywistość opiera się nawet najbardziej humanitarnym i szlachetnym pomysłom myślicieli liberalnych. Akceptując ideową wrogość czy choćby przeciwstawność zasad religijnych i norm rządzących liberalną demokracją (czego trwałym przejawem jest niezgoda wspólnot religijnych na to, by prawa w dziedzinie moralności kształtowane były za pomocą większościowego głosowania), jest on w stanie nie tylko odrzucić wrogość wobec religii, ale nawet zauważyć i odnotować, iż zepchnięcie religii do sfery ściśle prywatnej oznaczałoby de facto jej koniec. Wskazuje nawet, że konserwatywny w dziedzinie moralności głos Kościoła ma ogromne znaczenie dla debaty publicznej.

A jednak, mimo konserwatywnej (choć ściśle laickiej) sympatii do roli religijności, Król nie jest w stanie wyjść poza liberalny paradygmat natury ludzkiej. Ten zaś, skoro sprowadza się jedynie do emocji, obrony własnych interesów i budowania własnej wolnej tożsamości – nie jest w stanie wydać etyki czy moralności, która byłaby zdolna do heroizmu. Śmierć, choroba, wierność w sytuacjach ekstremalnych wykraczają zdecydowanie poza jej schemat. Liberałowie – by sparafrazować tytuł książki Króla – są zatem bezsilni nie tylko wobec wojny czy konfliktu, ale także wobec każdej sytuacji, która wykracza poza schemat zwykłej (choć niekiedy trudnej) codzienności. I na nic się tu zda uzupełnianie liberalizmu przyprawami konserwatywnymi, czyli „codzienną roztropnością“ i „smakiem“ lub przywiązaniem do otaczającej nas rzeczywistości.

Najpełniej widać to w stosunku Króla do dzielących współczesność sporów moralnych. Podczas debaty z Peterem Singerem, Król wprost stwierdził, że to otaczająca go rzeczywistość skłania go do wniosku, że nie ma co liczyć na postawienie jakichkolwiek tam rozwojowi nauki czy prawom osób homoseksualnych. Rzeczywistość bowiem jest taka, że nawet jeśli gdzieś nie ma zgody na klonowanie, to gdzieś indziej się ona pojawi, więc nie ma powodów, by zakazywać jej wszędzie.

Podobnie jest zresztą z kwestią adopcji dzieci przez pary homoseksualne. „Ja w pierwszym odruchu powiedziałbym, że nie, że nie byłoby to coś, co by mnie zachwycało, ale głównie ze względu na pewien obyczajowy model rodziny, który uległby wówczas podważeniu. Czy tak samo będzie za 20 lat? Myślę, że nie, że to się zmieni, bo granice wolności w świecie liberalnym (…) będą się przesuwać nieco dalej“ – mówił wówczas Król.

Problem polega tylko na tym, że w ten sposób nie da się zbudować żadnej trwałej moralności. Idąc tym torem myślenia, w latach 30. i 40. musielibyśmy uznać obozy koncentracyjne różnej maści za normę, podobnie jak sterylizację osób niedostosowanych społecznie. Czy w oparciu o tamtą rzeczywistość można było więc wnioskować, że zakaz tworzenia tego typu obozów czy stanowienia praw eugenicznych (nie tylko w krajach faszystowskich, ale demokratycznych, jak Szwecja, Kanada czy Stany Zjednoczone) był idealistyczny albo nierealistyczny?

Pytanie to wypada pozostawić otwarte. Tym bardziej że sam Król ma świadomość słabości części swojej argumentacji. I jak każdy niemal politycznie zaangażowany filozof w historii, gdy braknie mu argumentów, decyduje się na odwołanie do siły (przynajmniej w życiu społecznym), a nawet do kategorii wojny domowej.

„Wyobraźmy sobie sytuację, kiedy to powstaje silna opinia przeciwko dalszemu członkostwu Polski w Unii Europejskiej, a zdaniem znacznej grupy obywateli połączonych wspólnymi więzami poglądu na interes narodowy członkostwo to powinno być kontynuowane. Co wtedy można zrobić? Oczywiście można perswadować i przekonywać, ale przyjmijmy wersję skrajną, kiedy to perswazja nie doprowadza do żadnych skutków. Wtedy niezbędna jest możliwie zręczna, możliwie prawnie podbudowana decyzja, która sprawia, że głos ewentualnych przeciwników dalszego członkostwa nie zostaje uwzględniony, kiedy – innymi słowy – zostają oni usunięci poza teren objęty przez reguły demokratyczne. Nie ma innego wyjścia. Może się to odbyć bez użycia siły, ale nie bez użycia pewnych form przemocy“ – konkluduje Król w eseju „Patriotyzm przyszłości“.

I tak liberalizm, tolerancja i zdrowy rozsądek przemieniają się w lekko zakamuflowany totalitaryzm jedynie słusznej opinii, przed którym niegdyś przestrzegał Jan Paweł II. A z poglądami jest jak z pierwszymi fordami. Mogą być w dowolnym kolorze, pod warunkiem że są czarne.

Miłość wymagająca wierności wcale nie jest uczuciem. Może się ona od niego rozpoczynać, jak we współczesnej zachodniej Europie, ale wcale nie musi

Nie ma chyba tematu, o którym Marcin Król nie wypowiedział się na łamach „Dziennika“ czy „Tygodnika Powszechnego“. Starość, dzieci, zakupy, oglądanie telewizji, sąsiedzi, życie na wsi, a nawet ilość radarów na drogach i ich związek z budową autostrad . Gdy do tego dodać jeszcze recenzje powieści sensacyjnych, eseje o twórcach filozofii liberalnej czy wreszcie teksty czysto polityczne – nie sposób nie uznać, że Marcin Król jest najmniej podlegającym zaszufladkowaniu profesorem filozofii w Polsce.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy