Filmowe Boże Narodzenie

Antidotum na sentymentalne wizje Ameryki stały się filmy dyskredytujące Boże Narodzenie i poprzedzające je dni jako festiwal konsumpcji, egoizmu, hipokryzji i głupoty. Nie ma w nich zupełnie elementu sacrum

Aktualizacja: 16.12.2007 19:01 Publikacja: 15.12.2007 02:42

Filmowe Boże Narodzenie

Foto: EAST NEWS

Red

Wydawałoby się, że święta, kojarzące się z wartościami rodzinnymi, a także niosące przesłanie miłości i pokoju, nie powinny budzić takich emocji jak fundamentalna dla wiary chrześcijańskiej Wielkanoc. Nic z tego. Od 20 przynajmniej lat Boże Narodzenie jest pod nieustannym ostrzałem. Czasem zrozumiałym, zważywszy konsumpcyjny szał i przymus zasiadania do stołu z ludźmi, których przez cały rok się unika, czasem absurdalnym, bo za taki należy uznać antyświąteczną argumentację radykalnych wyznawców tzw. politycznej poprawności. Ci drudzy pragną usunąć to, co jeszcze pozostało z bożonarodzeniowego sacrum. Zachęcają, byśmy sobie składali życzenia „wesołej zimy”, by ze sklepów i miejsc publicznych zniknęły chrześcijańskie rekwizyty i akcenty, a choinka żeby broń Boże nie zwała się Christmas tree.

Kino amerykańskie od lat 70. minionego stulecia stało się odbiciem owych przemian. Od początku zresztą kino bożonarodzeniowe skłaniało się ku świeckiej czy baśniowej tradycji, wywodzącej się od „Opowieści wigilijnej” Charlesa Dickensa (1843) i „Wizyty Świętego Mikołaja”, napisanej w 1822 roku przez pastora Clementa Clarke’a Moore’a. W opowiadaniu Dickensa skąpca Ebenezera Scrooge’a odwiedzają w wigilijną noc duchy świąt dawnych, obecnych i przyszłych, które ukazują mu mizerię jego życia i doprowadzają do przemiany we współczującego, hojnego dobroczyńcę. W wierszu Moore’a pojawia się Santa Claus jako mały elf, który odbywa podniebny lot saniami i w nocy wkrada się przez komin do domów, by podrzucić prezenty dla dzieci.

Po wielu udanych ekranizacjach „Opowieści wigilijnej” (najlepsze z Alastairem Simem z 1951 roku, Albertem Finneyem z 1970 r. i George’em C. Scottem z 1984 r.) w przyszłym roku pojawi się nowa adaptacja, podpisana przez Roberta Zemeckisa, z Jimem Carreyem. Co się zaś tyczy Santa Clausa, to po jego przemianie z elfa w brodatego dziadunia w czerwieni nie ma roku, by nie pojawił się na ekranie przynajmniej jeden film z jego udziałem: nieważne, czy będzie on magiczną postacią jakby z innej, niesupermarketowej rzeczywistości, jak w filmach „Święty Mikołaj – Gwiazdkowa opowieść” (1985) Szwarca czy „Ekspres polarny” (2004) Zemeckisa, czy Mikołajem z przypadku (trzy części „Śniętego Mikołaja”), odrażającym, zapitym kryminalistą („Zły Mikołaj”), czy uzurpatorem, jak to wykazuje po przybyciu z bieguna północnego do Nowego Jorku tytułowy bohater uroczej baśni „Elf” (2003) Jona Favreau.

Lecz jakikolwiek by ten Santa Claus był, bez niego i jego prezentów Boże Narodzenie po prostu musiałoby zostać odwołane, o czym przekonują zwłaszcza animacje, często ciekawe, od telewizyjnego „Rudolfa, czerwononosego renifera” (1964) przez romantyczno-gotyckie „Miasteczko Halloween” (1993) po kilka adaptacji opowiadania „Grinch: Świąt nie będzie” Dr. Seussa o zielonym stworku mieszkającym na wysypisku śmieci i kradnącym dzieciom prezenty, które to opowiadanie doczekało się w 2000 roku aktorskiej ekranizacji z Jimem Carreyem.

Przed z górą pół wiekiem, kiedy amerykańskie społeczeństwo jeszcze nie otrząsnęło się z traumy wielkiego kryzysu i II wojny światowej, nikt nie poważyłby się robić innych niż opatrzonych optymistycznym przesłaniem filmów na Boże Narodzenie. We „Wspaniałym życiu” (1946) Franka Capry zacny obywatel miasteczka lubiany przez wszystkich George Bailey (James Stewart) stoi w obliczu bankructwa i podejrzeń o malwersacje finansowe. Aby uchronić rodzinę przed wstydem, myśli o samobójstwie. Wtedy pojawia się anioł, który ukazuje George’owi, co by było, gdyby się nie urodził. Miasteczko stałoby się łupem podłego milionera mizantropa, a wszyscy ci, których kocha, albo byliby martwi, albo żyliby w nędzy.

W „Cudzie na 34. ulicy” (1947) George’a Seatona dyrektorka domu towarowego Macy’s grana przez Margaret O’Harę angażuje na bożonarodzeniową paradę Santa Clausa (John Payne). Sukces jest ogromny. Jednak przebieraniec nie tylko sprawia, że jej wychowana w świeckim duchu córka (Natalie Wood) zaczyna wierzyć w istnienie św. Mikołaja, ale sprawca tego zamieszania na dodatek utrzymuje, iż jest najprawdziwszym świętym. A to już – jej zdaniem – przypadek dla sądu i psychiatry.Zmieniała się jednak pogoda dla tego rodzaju filmów, do których zalicza się też pogodny musical, „Świąteczna Gospoda” (1942) Marka Sandricha z Bingiem Crosby’m i Fredem Astaire’em oraz muzyką Irvinga Berlina z nieśmiertelnym przebojem „White Christmas”.

Antidotum na suto lukrowane, sentymentalne wizje Ameryki, niemające – jak utrzymywało nowe, pokontestacyjne pokolenie widzów i krytyków – nic wspólnego z rzeczywistością, stały się filmy w satyryczny sposób dyskredytujące Boże Narodzenie i poprzedzające je dni jako festiwal konsumpcji, egoizmu, hipokryzji i popisów piramidalnej głupoty.W komedii z cyklu „W krzywym zwierciadle: Witaj, Święty Mikołaju” (1989) poczciwa rodzina Griswoldów przeżywa inwazję strasznych krewnych. Niewłaściwie traktowany, sympatyczny, egzotyczny zwierzak mogwai mutuje i klonuje się w przeboju „Gremliny atakują” (1984) w stado groteskowych małych bestii, które w wigilijną noc zamieniają w piekło ciche miasteczko.

W wykpiwającej grudniowy szał zakupowy „Świątecznej gorączce” (1996) rozkapryszony chłopiec domaga się pod choinkę reklamowanego w telewizji Turbo Mana, co zmusza ojca granego przez Arnolda Schwarzeneggera do obłędnej pogoni – wraz z innymi rodzicami – za ową zabawką.W „Przetrwać święta” (2004) opuszczony przez dziewczynę młody biznesmen (Ben Affleck) kupuje sobie za ćwierć miliona rodzinne święta u obcych mu ludzi, którzy mieszkają w domu jego dzieciństwa. „Święta Last Minute” (2004) Joe Rotha i „Wesołych świąt” (2006) Johna Whitesella wyszydzają presję, wywieraną jest na ludzi pragnących obchodzić Boże Narodzenie po swojemu – na przykład nie kwapiących się do wystawnego dekorowania swych domów tak, aby ich iluminację widać było aż z kosmosu.

Tym, co rzuca się w oczy, gdy patrzy się na filmy nowszej produkcji, jest całkowity brak elementu sacrum i zredukowanie świąt do roli tła, rekwizytów i prezentacji pustych, stadnych – śmiesznych lub strasznych – rytuałów. W tym gatunku laicyzacja już się dokonała, a wyjątki, jak choćby tegoroczne kostiumowe „Narodzenie, Narodzenie” Catherine Hardwicke, przywołujące wydarzenia sprzed 2000 lat, tylko tę regułę potwierdzają.

Więcej sacrum i refleksji nad istotą Bożego Narodzenia znaleźć można w produkcjach telewizyjnych, bardziej zorientowanych na rodzinną widownię. Żyjemy w czasach, w których wręcz dobrze widziane jest „strojenie sobie żartów z Bożego Narodzenia”, jak mówi historyk filmu, autor „The Whole Equation” – David Thompson.

Jak daleko sprawy zaszły w tym względzie, bo podzieliły nawet krytyków o liberalnych poglądach, świadczy przyjęcie filmu „Święta Last Minute”. Niektórzy uznali go za obraz faszystowski i najgorszy przejaw współczesnego hollywoodzkiego podejścia do tematyki bożonarodzeniowej, które wykracza daleko poza akceptowalne ramy świątecznej komedii. Trudno doprawdy zrozumieć tak emocjonalną reakcję na dość marny film, ale też sporo do myślenia daje obserwacja recenzenta „The Boston Globe” Ty Burra: „Uchwycona została narastająca sprzeczność, trapiąca współczesną amerykańską popkulturę: rozpaczliwa potrzeba, by za jednym zamachem być cynicznym i uczuciowym, co przecież wzajemnie się wyklucza”.

Inaczej się jednak patrzy na te nowe tendencje – nie tylko zresztą w filmie – z konserwatywnego punktu widzenia. Reagując na fakt, że chrześcijańska symbolika znika z miejsc publicznych, a przytłaczająca większość szkół brytyjskich rezygnuje z wystawiania sztuk o Narodzeniu Pańskim na rzecz świeckich widowisk, arcybiskup Yorku dr John Sentamu oskarża: „Agresywny odłam zwolenników sekularyzacji życia stara się podminować kulturalną tradycję w naszym kraju, wysuwając fałszywe argumenty o multireligijności i multikulturowości, podczas gdy jednocześnie dąży do negacji wszelkich grup wyznaniowych”. I dalej zapytuje: „Dlaczego ci agresywni sekularyści nie wsłuchają się w mądre słowa sir Johna Mortimera, dramaturga, który sam jest ateistą, a który pisząc na łamach »Daily Telegraph« 28 kwietnia 1999 roku, stwierdził: »Nasza cała europejska historia i kultura opiera się na chrześcijaństwie, niezależnie od tego, czy jest się wierzącym czy nie. Nasza kultura jest kulturą chrześcijańską; Szekspir, Mozart – wszystko to, co nadaje wartość życiu, jest częścią chrześcijańskiej tradycji«”.

Trudno powiedzieć, czy przed naszymi oczami rozgrywa się bitwa o Boże Narodzenie, ale jeśli nawet – to wszyscy , którzy kochają bożonarodzeniową tradycję, przynajmniej w naszym kraju, i odczuwają lęk przed nowymi, świeckimi tradycjami, powinni jeszcze raz obejrzeć „Misia” Stanisława Barei i posłuchać, co mówi jeden z bohaterów: „Tradycją nazwać niczego nie możesz i nie możesz uchwałą specjalną zarządzić ani jej ustanowić. Kto inaczej sądzi, świeci jak zgasła świeczka na słonecznym dworze. Tradycja to dąb, który 1000 lat rósł w górę. (...) To jest właśnie kolęda, świąteczna wieczerza, to jest ludu śpiewanie, to jest ojców mowa...”.

Wydawałoby się, że święta, kojarzące się z wartościami rodzinnymi, a także niosące przesłanie miłości i pokoju, nie powinny budzić takich emocji jak fundamentalna dla wiary chrześcijańskiej Wielkanoc. Nic z tego. Od 20 przynajmniej lat Boże Narodzenie jest pod nieustannym ostrzałem. Czasem zrozumiałym, zważywszy konsumpcyjny szał i przymus zasiadania do stołu z ludźmi, których przez cały rok się unika, czasem absurdalnym, bo za taki należy uznać antyświąteczną argumentację radykalnych wyznawców tzw. politycznej poprawności. Ci drudzy pragną usunąć to, co jeszcze pozostało z bożonarodzeniowego sacrum. Zachęcają, byśmy sobie składali życzenia „wesołej zimy”, by ze sklepów i miejsc publicznych zniknęły chrześcijańskie rekwizyty i akcenty, a choinka żeby broń Boże nie zwała się Christmas tree.

Pozostało 90% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał