Wszystkim reklamom wierzy, nawet tym najgłupszym, co na początku wzbudza ironiczne uwagi sąsiadów i rodziny, następnie współczucie, a po jakimś czasie, gdy sprawy przybierają dramatyczny obrót – powszechną panikę. Starszy pan przepuszcza oszczędności na kremy, które mają go odmłodzić, sprzedaje dilerowi samochód za bezcen i załamuje się psychicznie, gdy po wizycie w agencji matrymonialnej zamiast znaleźć miłość swojego życia, trafia na grubą nudną babę z długami. Rodzina postanawia szybko działać i zamyka go w prywatnym szpitalu psychiatrycznym – oczywiście takim, który w produkowanych przez siebie ulotkach reklamowych gwarantuje szybki i w pełni skuteczny powrót do zdrowia.
Film mi się przypomniał, bo od ubiegłego piątku w Polsce nie wolno już kłamać w reklamie. Alleluja, pomyślałem od razu, gdyż jestem łatwowierny. Jesteśmy wolni! Oto kolejny przykład triumfu demokratycznego prawa i zbiorowej mądrości nad równie zbiorową głupotą, której doświadczamy wszędzie i codziennie. Koniec z kłamstwami na temat nieistniejących przecen i promocji, koniec z dietami, dzięki którym w dwa tygodnie chudnie się 10 kilo albo firma zwraca pieniądze, koniec z cudowną nauką angielskiego przez sen i bezpłatnymi kredytami, które kosztują więcej niż wysoko oprocentowane. Wreszcie w reklamie zapanuje uczciwa konkurencja, dzięki której klient dostanie prawdziwe i precyzyjne informacje na temat interesujących go produktów.
No tak, ale co w takim razie zrobią ze sobą te wielotysięczne zastępy hunwejbinów reklamy i marketingu, które od 1989 roku wciskają ludziom w Polsce kit i doskonale z tego żyją? Ich egzystencja straci sens. Fatalna wiadomość i to w dodatku przed świętami, które – jak wiadomo – są czasem obdarowywania się prezentami wskazanymi przez specjalistów. Nowe prawo zakazuje ogłaszania fałszywego zamykania sklepów, reklamowania nieistniejących cech produktu, chwalenie się przez firmę świadectwami jakości, których nie posiada, kłamstwa na temat cen promocyjnych i wielu innych normalnych, całkowicie legalnych, obrażających ludzką inteligencję praktyk, do których wszyscy przez lata przyzwyczailiśmy się i dopuszczaliśmy myśli, że kiedyś może być inaczej. Co więcej, żyliśmy w radosnych uniesieniach oferowanych przez działy reklamy i marketingu – sam się kiedyś popłakałem, oglądając reklamę, w której niemowlę (mały Murzynek, o ile pamiętam) tak czule głaszcze tatusia, że tatuś nie ma wyjścia, tylko musi sobie kupić telefon komórkowy. Owszem, miałem wtedy zły dzień, ale dzięki kilku łezkom na policzku od razu poczułem się lepiej. I to wszystko miałoby odejść do historii? Pisarz H. B. Wells powiedział słynne zdanie: „Reklama to zalegalizowane kłamstwo”. Czyżbyśmy właśnie dożyli końca historii kłamstwa w służbie kapitalizmu?
Nic podobnego. Potencjał robienia z ludzi durniów, którym dysponują wyspecjalizowane w tym komórki firm polskich i światowych, jest niewyczerpany i żadne prawo niczego tu nie zmieni. Nie wolno kłamać wprost, to wezmą nas w inny sposób. Jakość, subtelność, puenta, które nigdy nie były mocną stroną polskich reklam, teraz całkowicie oddadzą miejsce ilości, wulgarności i prostactwu. Widać to np. w Warszawie i kilku innych dużych miastach Polski, gdzie budynki stają się niewidoczne, bo zakrywają je ogromne płachty reklam. Giną pod nimi ostatnie ślady warszawskiej architektury, zamiast nich mamy rozwrzeszczane gęby firm. Jedyna nadzieja w tym, że zgodnie z nowym prawem reklamodawcom i właścicielom budynków nie będzie wolno bredzić, że chodzi o „wspieranie odbudowy kamienic”.
O ile mi wiadomo, nowe prawo nie przewiduje również zakazu wykorzystywania w reklamie gołych bab i to będzie kolejnym kołem ratunkowym dla większości produktów, nie tylko samochodów. Moim zdaniem gołe baby są w stanie sprzedać każdy produkt, mówiąc o nim pełną prawdę, a nawet – jeśli baba jest wystarczająco goła – zniechęcając do zakupu. Faceci i tak nie słuchają.