– Prywatnie mogę powiedzieć, że czujemy niekiedy żal. Bo prokuratorzy działają zbyt asekuracyjnie. Często nie chcą wnieść aktu oskarżenia, choć dowody układają się w logiczną sekwencję – mówi jeden z oficerów Archiwum X. – A przecież mają komfort moralny. Bo to na sądzie spoczywa obowiązek ocenienia dowodów.
Gdy prokurator przegrywa sprawę, w żargonie prawniczym nazywa się, że dostał gola. Nikt nie lubi dostawać goli, zwłaszcza że nie pomagają w karierze.
Świadkowie zdarzenia opisując, co zobaczyli na krakowskiej ulicy, nie mieli wątpliwości.
– Mówili, że trzej bandyci napadli na eleganckiego pana – uśmiecha się Bogdan z Archiwum X. – Było zupełnie inaczej. Niebezpieczny przestępca uciekał przed nami, chwilę po tym tym, jak strzelał do policjanta. Przestępca był oczywiście w dobrym garniturze, bo tak zazwyczaj ubierają się teraz przestępcy, a już zawsze gdy stawiają się na sali sądowej.
Stereotypy utrudniają ocenę sytuacji. – Docierając do prawdy w dochodzeniach Archiwum X, pamiętamy, by nie myśleć konwencjonalnie. A także, by kierować się doświadczeniem i zdrowym rozsądkiem – mówi Bogdan. – To klucz do sukcesu.
Ale jak płachta na byka działa na niego to, co często się mówi o Archiwum X – że poprawia błędy innych ekip policyjnych, które spartaczyły śledztwo na pierwszym etapie.
– Kiedy na miejscu zbrodni zjawia się ekipa, musi przede wszystkim zabezpieczyć wszelkie materialne ślady zbrodni. Łapie trop i podąża nim, czasem przywiązując się do jakiejś hipotezy. Nasza praca jest inna. Patrzymy na sprawę z dystansu. Łatwiej wtedy zobaczyć coś, co innym umknęło – mówi Bogdan.
Policjanci zwykle pracują pod presją – zajmują się jakąś sprawą, ale już pojawiają się następne, a szef denerwuje się, że zbyt wiele czasu poświęcają tej pierwszej. Archiwum X nie gonią terminy – wybierają sobie sprawy i mogą zajmować się nimi tak długo, jak jest to konieczne.
– Czasem lepiej, gdy śledztwo dotyczące morderstwa w małej miejscowość prowadzi ktoś z zewnątrz, z Krakowa. Bo ludzie mogą wiedzieć, kto popełnił zbrodnię, ale nie powiedzą tego miejscowej policji. Wszyscy sięprzecież znają i często wizyta w komisariacie może byćdla takiego świadka barierą nie do pokonania. Jeśli na jednej szali położą sprawiedliwość, a na drugiej spokój swój i swojej rodziny, nie będą zeznawać – mówi jeden z oficerów Archiwum X. Małe miejscowości mają swoją specyfikę – subtelna sieć powiązań i znajomości sprawia, że dochodzenia mogą utknąć w martwym punkcie.
– Archiwum X działając z oddali i po latach, może wytypować sprawców, których bali się sprawdzać miejscowi policjanci, nie chcąc ryzykować swych posad – przyznaje kibicujący krakowskiej jednostce ekspert sądowy.
Jeśli oficerowie z krakowskiego Archiwum X porównują się z kimkolwiek, to tylko z archiwami X, jakie powstały przy innych komendach wojewódzkich.
– My byliśmy pierwsi, ale już nie jesteśmy jedyni. Jednak w pewien sposób nadal jesteśmy wyjątkowi. Patrzymy na sprawy rozwiązane przez inne tego typu zespoły dochodzeniowe – mówi oficer krakowskiego zespołu. – Najczęściej polega to na tym, że ktoś wrzuca do niedawno powstałej ogólnopolskiej bazy danych GEONOM odciski zatrzymanej osoby. I wychodzi mu, że facet, od którego nadgorliwy policjant pobrał odciski przy okazji sprawy o alimenty, jest poszukiwanym kilkanaście lat wcześniej mordercą. Proste i skuteczne, ale takie rzeczy może robić zwykły technik.
Rozwikłana zagadka kryminalna często wygląda banalnie. Kiedy wszystkie elementy jak fragmenty puzzli wchodzą na swoje miejsce, prawda wydaje się oczywista. Zabójcą zwykle jest ktoś z najbliższego otoczenia, często z kręgu rodziny. Motywy są proste, jak cios siekierą. Żona z kochankiem zabija męża, dziewczyna swego narzeczonego. Ktoś pokłócił się ze szwagrem i postanowił ostatecznie rozwiązać konflikt.
Ale w tych wszystkich sprawach, jednych z kilkunastu, jakie rozwiązał zespół krakowskiego Archiwum X, prawda, choć z pozoru banalna, była głęboko ukryta. Przez lata uważano, że zamordowane osoby po prostu wyszły z domu i rozpłynęły się bez wieści. Sądzono niekiedy, że zaczęły nowe życie i nie chcą się kontaktować z rodziną.
– Przeglądamy akta spraw i szukamy czegoś, co nie pasuje. Dobry policjant z kilkunastoletnim stażem i analitycznymi umiejętnościami zwykle może powiedzieć od razu, kiedy w grę wchodzi morderstwo. Problem polega na tym, jak to udowodnić – mówi Bogdan, szef Archiwum X.
Szczątki męża znaleziono zamurowane w mieszkaniu kochanka żony. Zwłoki mężczyzny, razem z rowerem, którym jechał do narzeczonej, pod podłogą jej domu, a ona w międzyczasie wyszła za mąż i urodziła dziecko. Szkielet szwagra ze skarpetką wciśniętą w szczękę odkryto pod betonową podłogą garażu.
Te sprawy należały do tak zwanej ciemnej liczby zabójstw, czyli tych, które nie były klasyfikowane jako zabójstwa. Archiwum X zajmuje się też morderstwami, których sprawców przez lata nie odnaleziono.
– Kiedy powstawało Archiwum X, policjantami, którzy utworzyli je najpierw jako jednostkę nieformalną, kierowała sportowa złość. Denerwowało ich, że nie udaje się rozwiązać pewnych spraw – wspomina szef krakowskiego Archiwum X. – Ta sportowa zaciętość pozostała.