Pięć lat temu Juliette wyruszyła na wojnę. Jedna z najbardziej charakterystycznych aktorek w Ameryce, nazywana spadkobierczynią Jodie Foster, rzuciła Hollywood i założyła rock’n’rollową kapelę. Z pomocą tej kilkuosobowej, punkowo-garażowej armii zamierza pokonać naszą apatię. To jej krucjata przeciwko otępieniu, w jakie wprowadziła nas telewizja. Swoimi występami Juliette proponuje coś przeciwnego – chce, żebyśmy się angażowali, przeżywali muzykę, traktowali ją jak duchowe doświadczenie. Kiedy rzuca się ze sceny w tłum, pozwala ludziom obracać swoje ciało na wszystkie strony, by przekazać im energię. – Co z tego, że mam na sobie bikini i hełm wikingów? Nie jestem żadną zasraną erotyczną laleczką, ale diabłem tasmańskim. Będę was szarpać za kołnierze, aż się obudzicie. W aktorstwie wykorzystywałam najwyżej pięć procent twórczej mocy, oglądaliście tylko iskierki. Teraz jestem ognistą kulą.
Iskierkami nazywa serię swych zdumiewających filmowych kreacji. W latach 90. materializowała na ekranie zjawiskowe emocje – rolami w „Przylądku strachu”, „Kalifornii” i „Urodzonych mordercach” dawała nam dostęp do świata kobiet introwertycznych, upośledzonych, niebezpiecznych, a jednocześnie niewinnych i zmysłowych. Była zakazanym owocem – nigdy jednoznacznie piękna, zawsze prowokująca i nieprzewidywalna.
Czy Juliette Lewis jest szalona? – zastanawiam się, wykręcając numer do Los Angeles. Liderka grupy Juliette and The Licks właśnie wróciła do rodzinnego miasta na pierwsze od dwóch lat wakacje. Ostatnie 18 miesięcy spędziła z muzykami w autokarze. Promowali drugi album „Four On The Floor”, nagrany z liderem The Foo Fighters Davem Grohlem jako perkusistą. Spali w tanich hotelach, codziennie w innym mieście. Juliette tarzała się na scenie, szalała, nurkowała w tłum – jeszcze bardziej dzika i nieobliczalna niż w jakiejkolwiek z filmowych ról.
– Wszyscy myślą, że jestem wariatką – mówi spokojnym głosem. – A ja po prostu dotykam swoich emocji. Uczucia to przecież energia, wyzwalam ją. Poddaję się rytmowi, zbiorowemu napięciu, które wytwarza się podczas występów.
Juliette rozwleka sylaby, robi między zdaniami długie pauzy, jakby gdzieś znikała. Odzywa się dopiero, kiedy jej myśl nabierze kształtu. – Chcę żyć i oddychać każdą piosenką. Nie ma nic piękniejszego, niż widzieć pod sceną twarze ludzi zatopionych w muzyce.