West Point

Aborygeni przed przybyciem tu Eurów, Mohikanie, nazywali Hudson rzeką-co-płynie-w-obie-strony. Bo jest ona w dolnym biegu praktycznie długim jeziorem, spadek wód ma nieznaczny, oceaniczne przypływy i odpływy sięgają paręset mil w głąb lądu.

Aktualizacja: 26.05.2008 10:17 Publikacja: 24.05.2008 02:48

West Point

Foto: AP

Red

Od Mohikanów myśl skacze do Crazy Horse’a, tego który zdmuchnął generała Custera w Montanie pod Małym Wielkim Rogiem, i zatrzymuje się na wizjach wojowników aborygeńskich tym jak się mają do wizji naszych chrześcijańskich świętych.

***

Jadę highwayem 9W wzdłuż Hudsonu na północ; jazda samochodem ma to do siebie, że „ciało prowadzi”, a myśl może uganiać się jak pies za wiatrem. Dawniej ludzie, którzy lubili myśleć, chodzili w tym celu na spacery, np. filozofowie ze szkoły perypatetyków w naszej starożytnej Grecji. Peripatetikos znaczy po grecku przechadzać się, spacerować. Swoim ciałom w ten sposób, jak rodzice dzieciom, dawali zajęcie, i głowy mieli dla siebie. Ale samochodem to jest chyba jeszcze lepiej, zwłaszcza kiedy nie musi się wracać na wieczór do domu.

Ja nie muszę, pół godziny temu zostawiłem za sobą Nowy Jork.

Więc normalnie, kiedy myślimy o wizjach w naszej kulturze, to przeważnie zakładamy, że przychodziły one do wybrańców same. Że np. obiekt takiego fenomenu coś tam swojego robił, stał, leżał, siedział czy gdzieś szedł, i nagle, jak atak miłości – buch, wizja. Jakoś zapominamy, że nawet w tak kluczowym objawieniu jak Pana, to Pan przecież pościł, przygotowywał się, oczyszczał, odosabniał, skupiał. Tak jak przygotowywali się i oczyszczali przez post i długie modlitwy później zwyczajni święci.

Podobnie tutejsi aborygeni, tzw. Indianie. Przez siedzenie w łaźniach parowych, głodówki, udawanie się na wiele dni w samotne ustronia, na płaskowyże, najlepiej pomagali ich wizjom się przebić. Nawet, można powiedzieć, starali się wymóc to na nich. Crazy Horse np., który później generała pod Małym Wielkim Rogiem kropnął, to kamienie nawet między palce od nóg sobie wkładał, żeby go uwierały i jak najdłużej nie spał. W ten sposób przez wyczerpanie zwalniał dominację jasnej świadomości nad jej bardziej zacienioną częścią i wyzwalał coś w rodzaju układanki snu i halucynacji. Jak opiłki na szkle z magnesem pod spodem, jeśli w szkło lekko prztykać, ułożą się wzdłuż linii niewidzialnego magnetycznego pola.

Z tym że generalnie to mówimy tu jednak o dorosłych ludziach, przynajmniej wśród aborygenów, którzy się temu poddawali. Byli oni często bardzo młodymi wojownikami, ale dojrzewało się szybciej w surowych biologicznych warunkach. To samo w Kościele od samego początku, to byli też przeważnie jednak wyrośnięci święci. Ale co mi nie wygląda w porządku w Kościele ostatnio, to Lourdes, Fatima, Medjugorje... To przecież dzieci, dzieci, dzieci. Czy to dobrze, że dorośli czystości do takiego stopnia nie mają, a jak im brakuje, to czy nie mogą powtykać sobie między palce nawet kamieni, co to szkodzi, i że to na dzieci musi spadać, zwłaszcza małe dziewczynki? Wstyd!

Mijam Peekskill po drugiej stronie Hudsonu, nosił tu koszulę w zębach swego czasu Mel Gibson. Za gdzieś 20 minut West Point.

***

West Point, on miał tę kapitalną tradycję honorowania przez kadetów najgorszego studenta klasy podczas finałowej promocji. Nazywano takiego „goat”, kozioł. Pierwszy kozioł pojawia się w dokumentach szkoły kilkanaście lat po jej założeniu, w 1802. Prawdopodobnie dlatego, że potrzeba było czasu, żeby pokazało się, co taki jeden z drugim potrafi w akcji. Najlepsi historycy do tej pory nie doszli, skąd wzięła się nazwa kozioł. Jakkolwiek jest silna szkoła, skupiona głównie wokół Wydziału Historycznego Uniwersytetu Yale, propagująca teorię, iż tzw. immortals, nieśmiertelni, tj. kadeci z dołu listy wyników akademickich, nosili „goaties”, czyli kozie bródki, na złość czy z innego jakiegoś powodu – na to jest też kilka podszkół. No więc ci z najgorszymi wynikami szokowali innych, czy zaznaczali swoją wspólnotę, tymi kozimi bródkami, i najgorszy z tych „bródek” nazywany był przez studentów kozioł.

Kozłów kadeci bardzo lubili i ogromny krzyk się podnosił podczas ceremonii zakończenia finałowego roku po wyczytaniu jego nazwiska.

Tu nie wolno zapominać, że West Point to nie jest zwykły uniwersytet czy politechnika, tylko akademia wojskowa założona przez samego Jerzego Waszyngtona i ufortyfikowana przez jego znajomego inżyniera Tadeusza Kościuszkę. Więc mówimy tu o żołnierzach, i to z najwyższej żołnierskiej półki, bystrych, rzutkich, odważnych do zatracenia, w których wczesny żywioł ma tę prawie świętą ochotę rozsadzenia wszystkich nawijających się norm, zwłaszcza po paru szklaneczkach. Ale odpowiednio uformowany staje się oczywiście potem na polach bitewnych walorem na wagę złota. Nic więc dziwnego, że wielu kozłów West Pointu zostało potem generałami, a jeszcze więcej narodowymi bohaterami. Można nawet utworzyć szkołę historyczną przy jednym z amerykańskich uniwersytetów, np. Princeton czy Stanford, propagującą stanowisko, iż nazwa kozioł wzięła się stąd, że były to zwyczajnie nieprzeciętne zadziory, bodliwe utalentowane aparaty, a nie jakieś tłumoki z oślej ławki, jak w zwykłych szkołach. Lubienie przez kadetów ich kozłów było pośrednim sposobem gloryfikacji wymienionych surowych wartości.

***

Jerzy Armstrong Custer był takim właśnie kozłem swojej klasy 1861. Parę miesięcy przed promocją rozpoczęła się wojna domowa (1861 – 1865) i Jerzy zaraz oczywiście zareagował na zapach obiecującej bójki – w której w pewnym momencie w 20 minut padnie siedem tysięcy doborowych Euro-Amerykanów.

Custer w wojnie zaczął jako zwykły podporucznik, ale już w 1863, w dwa lata, był generałem brygady, dwudziestotrzylatek. Stał się narodowym bohaterem. Gen. Sheridan, dowódca wojsk kawaleryjskich Unii, wykupił za własne 20 dolarów i podarował mu stół, na którym dowódca Północy gen. Grant podpisał z gen. Lee z Południa kapitulację w Appomattox. Taki, proszę was, stół historyczny Custerowi, który podczas czterech lat w West Point zebrał ponad 700 przewinień!

Ale jeszcze o pewnym zdarzeniu przedtem. Jednego dnia młody Custer, dumny jak paw, w mundurze, stąpał – to jest słowo – ulicą rodzinnego Monroe, w stanie Michigan, i dziewczyna przed jednym z domów, Elizabeth, córka lokalnego prominenta, sędziego Bacona, huśtając się na furtce, przycięła:– No co tam, Custerku!

I szybko uciekła do domu, tak że Custer nie mógł się odciąć.

Ale był cierpliwy – cierpliwość, cierpliwość, najlepsza w tych klockach metoda – i wreszcie nadarzyła się okazja. Podczas przyjęcia z okazji Święta Dziękczynienia, obchodzonego w szkole Elizabeth, Akademii Boyda. A on był w tym czasie na urlopie z wojny domowej, w randze kapitana.– No co tam, Kurdupelku – powiedział, podchodząc do Elizabetki, gdyż sam był postawnym sześciostopowcem.

Custer nie mógł od razu pojąć Libby za żonę (jak ją od dziecka nazywano), gdyż była między nimi za duża różnica społeczna jak na tamte czasy. Jego ojciec był kowalem, a tu sędzia i ojciec w dodatku jedynaczki, więc oczywiście, że się nie zgadzał. Dodatkowo Libby, choć zawładnęła nią prawie natychmiast ostateczna miłość, nie podobało się, że Custer przeklinał, pił i grał w karty, i powiedziała mu, że nigdy za niego nie wyjdzie za mąż. Zabroniła mu w tym czasie pocałować się „4000 razy”, jak zapisała w dzienniczku. Rok później Custer został jednak generałem, to załatwiło sprawę z ojcem, a Libby przysiągł, że nigdy w życiu nie będzie przeklinał, pił czy grał w pokera, i przysięgi dotrzymał – o ile żona kręciła się w pobliżu.

A kręciła się dużo, chyba że była jakaś niebezpieczniejsza kampania, wtedy listy pisał, zaczynając „Moja Kochana Armijna Wronko”, bo w terenie rzeczywiście zawsze jakaś wrona polatywała za siejącymi to i tamto oddziałami, taka jego żołnierska obserwacja. Raz odłączył się z małym oddziałem od dowodzonego regimentu, mimo że ten był pod atakiem aborygenów, i maszerował 150 mil, 55 godzin, do niej, bo się martwił. Został za to i przy okazji parę innych rzeczy postawiony przed sąd wojskowy i zawieszony na rok.

***

Tak że to była świetna tradycja, kozła w West Point. A jednak i ją, parę lat przed moim przybyciem do Nowego Jorku w 1983, wykończyli. Oficjalny powód był taki, że kadeci powinni konkurować z wysokim poziomem nauczania, a nie między sobą. Nieoficjalny, czyli naprawdę, że zaczęto przyjmować do korpusu kobiety. Gdyby któraś skończyła teraz jako ostatnia w klasie, ile przecież byłoby jazgotania. Zwłaszcza że na początku nie nagięto jeszcze dla nich drastycznie standardów fizycznego curriculum, więc oczywiste, że pałętałyby się na końcu, nawet najtęższe z lesbijek. A także, z drugiej flanki, coraz więcej zaczynało napływać do korpusu mniejszościowców, i jak na złość, coraz więcej z tych obszarów geograficznych, w których w toku ewolucji natura nie dawała populacjom dostatecznie popalić, żeby mógł im się rozwinąć przyzwoitszy iloraz inteligencji. Niektórzy z tych gorzej by jeszcze wypadli niż kobiety, które, zwłaszcza Eurki, akademicko były prawie na równi z Eurami mężczyznami, z wyjątkiem matematyki.

Ale i pierwszym wypadku, i w i drugim chodziło głównie o to samo nieurażanie uczuć, gdyby któraś musiała zostać kozicą, albo któryś mniejszościowiec kozłem. Bo mogło ich to „zaboleć”. Żołnierzy, wyobrażacie sobie? Nie przeszkadzało to jak dotąd West Pointowi w przygotowaniu wybitnych prezydentów, Granta, Eisenhowera, wypuszczeniu setek najwyższej klasy dowódców, jak Patton, tysięcy narodowych bohaterów, jak Picketta który zatknął pod kulogradobiciem flagę nad Chapultepec, też przecież kozła a w przyszłości generała – a teraz topią się nagle serduszka w obawie o czyjąś cienką skórkę. Oj, Ameryko, Ameryko, gdyby nie w dalszym ciągu technologiczny geniusz twojego założyciela Eura i podobnie nie dzielność chłopaka Eura z Midwestu w pierwszych liniach frontu, dałabyś dziś ciała z armiami pewnie większości krajów świata.

***

Po kilkunastu minutach mijam po prawej West Point, gdzie rok po jego ostatniej bitwie został z honorami pochowany ten, pod którym padło zastrzelonych w walkach jedenaście koni, Jerzy Armstrong Custer. 57 lat później dołączy do niego ona, która nie wyjdzie już ponownie za mąż, tylko odda się legendzie męża i wielkich równin Westu, Libby, ukochana żona. „Niebo nie będzie Niebem, dopóki nie złączymy się w nim razem”, Custer napisał do niej jeszcze podczas wojny domowej, obawiając się śmierci przed jedną z bitew.

Pod Małym Wielkim Rogiem Custer wpadł i stracił podległych jego dowództwu 208 żołnierzy, wybitych przez Sitting Bulla i Crazy Horse’a w pół godziny co do nogi – nie dłużej niż potrzeba na wypalenie fajki, później się chwalili – bo nie zrobił dostatecznego zwiadu, nie ocenił proporcji sił (w czasie ostatecznego zwarcia sięgającej 20:1 na korzyść przeciwnika). Mógł się jeszcze poczaić, dołączyłyby wtedy znaczne posiłki, ale on gdzie tam, zaraz rzucił się krewko na aborygeński obóz, żeby dać upust pasji konfrontacji i znowu się odznaczyć.

No i dziś nie wiadomo, co z nim zrobić. Jakaś część Ameryki odzwierciedlona w partiach jego charakteru odchodzi w przeszłość; jakaś inna przeprasza i prosi o darowanie życia; jeszcze inna nie wie, kim sama jest. Co z tego będzie?

Tadeusz Korzeniewski debiutował opowiadaniem „W Polsce”, opublikowanym w 1978 r. w „Zapisie”, czasopiśmie literackim drugiego obiegu. W roku 1984 r. otrzymał nagrodę Kościelskich. Od 1981 r. mieszka w Stanach Zjednoczonych

Od Mohikanów myśl skacze do Crazy Horse’a, tego który zdmuchnął generała Custera w Montanie pod Małym Wielkim Rogiem, i zatrzymuje się na wizjach wojowników aborygeńskich tym jak się mają do wizji naszych chrześcijańskich świętych.

Jadę highwayem 9W wzdłuż Hudsonu na północ; jazda samochodem ma to do siebie, że „ciało prowadzi”, a myśl może uganiać się jak pies za wiatrem. Dawniej ludzie, którzy lubili myśleć, chodzili w tym celu na spacery, np. filozofowie ze szkoły perypatetyków w naszej starożytnej Grecji. Peripatetikos znaczy po grecku przechadzać się, spacerować. Swoim ciałom w ten sposób, jak rodzice dzieciom, dawali zajęcie, i głowy mieli dla siebie. Ale samochodem to jest chyba jeszcze lepiej, zwłaszcza kiedy nie musi się wracać na wieczór do domu.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką